środa, 22 lutego 2017

Ciemniejsza strona miłości

Uwaga spoiler!

Byłam dziś z koleżanką w kinie na drugiej części sławnego Grey'a. Nie, nie napiszę Wam nic o seksie, grze aktorskiej i nie wyrażę swojej jakże profesjonalnej opinii "czy wszystko się trzyma kupy". Idźcie i się sami pomęczcie ;) 

Między różnymi wątkami filmu pojawiła się scena "poświęcenia". Wspomniany Grey poświęca swoje chore, sadystyczne fantazje na rzecz miłości do  tej jedynej Kobiety. Powiem Wam - łza mi pociekła. Nie wiem, czy dlatego, że scena była dobra, czy raczej dlatego, że akurat temat poświęcenia jest mi aktualnie bardzo bliski.


Chociaż nie - poświęcenie to nie jest najlepsze słowo. Nie jest też nim dowód. Raczej dar miłości. O, to coś, z czego jedna osoba rezygnuje aby nie ranić tej drugiej. Żeby ta druga osoba mogła być z tą pierwszą w pełni szczęśliwa i bezpieczna.

Bo widzicie, mój mąż ma takie swoje coś (heh, zupełnie nie o seks chodzi, żeby nie było) i wie, że owe coś sprawia mi dużo przykrości i smutku. I ponownie - nie do końca to coś samo w sobie. Raczej fakt, że nie poświęci tego czegoś, nie zrezygnuje z niego w imię naszej miłości, naszego bycia razem - dla mnie, bo jestem dla niego wyjątkowa.

Nie wiem jak Wy, drogie żony i partnerki, ale ja bym chciała być dla niego wyjątkowa właśnie. Zawsze. I akurat tu słowo: wyjątkowa jest jak najbardziej trafione. 

Nie chcę, żeby dla mnie rzucał się pod pociąg. Ani żeby zrobił dziarę z moim imieniem na środku czoła. To jest głupie i świadczy tylko o wyjątkowości owej głupoty. 

Ja bym chciała poczuć taką wyjątkowość jak ta siksa z Grey'a we wspomnianej scenie. 

Mój mąż ma swoje tysiąc argumentów, bardzo konkretnych, rozumnych. A czy to źle, że ja bym chciała aby między nami było przede wszystkim ... serce...?

I nie zrozumcie mnie źle - bardzo go kocham i wierzę, ze on mnie też. Ale im dalej idziemy w życie, tym mniej wyjątkowa się czuję. Mniej niezastąpiona, mniej warta poświęceń (z braku innego słowa)... I pisząc to wszystko też się czuję fatalnie - bo przecież mój mąż jest naprawdę dobrym facetem, okazuje miłość na tyle sposób! No tak... tylko że brudne naczynia w zlewie tylko mnie irytują, a to coś... no właśnie - to po prostu boli, tak w środku, ciąży...

A, jeśli chcecie mi napisać, że życie to nie bajka, to darujcie sobie z łaski swojej. Tyle to i ja wiem. Lekarze, pieluchy, przedszkole, pranie, zakupy, sprzątanie, gotowanie, rachunki, obowiązki, obowiązki, obowiązki, do usrania...

Kiedyś przeczytałam bardzo mądry artykuł o nadwrażliwości i skomplikowanym życiu z nią. O braku zrozumienia, także ze strony tych najbliższych. Może mnie kiedyś natchnie i temat rozwinę. Tak się zastanawiam jednak, czy mi - jako muzykowi - nie trafił się właśnie taki nadwrażliwy emocjonalnie charakter. I może to tylko w mojej głowie pomysł życia jak z bajki, z królewiczem u boku, który potrafi rzucić w cholerę wszelkie cosie aby jego ukochana mogła spać spokojnie po nocach - ma sens. Bo może to faktycznie tylko jest możliwe na filmach i w książkach, szczególnie tych romantycznych, dla małych dziewczynek i emerytek...?



Heh, okazuje się, że ten najnowszy Grey to nie do końca takie badziewie...


6 komentarzy:

  1. Ja tez pragne takiej milosci, a ostatnio to raczej zawod za zawodem. Moj maz tez ma cos, co ostatnio wydaje sie dla niego wazniejsze niz ja a nawet rodzina. Zreszta od kiedy pojawily sie dzieci to ja bardziej czuje sie odtracona. Wszyscy mowia, ze to facet ma gorzej jak sie dzieci pojawiaja, ale w naszym przypadku jest na odwrot... a moze to tylko moje narzekanie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie... My etap "fascynacji" nowymi dziećmi mamy już za sobą. Ale o ile ja mam wielką potrzebę wrócenia do bliskości (tej emocjonalnej) sprzed ciąży, a tyle mój mąż. Hm... czasem mam wrażenie, że przyzwyczaił się do tego co ma, ma mnie za pewnik, że zawsze będę - i robi swoje. I gdzie tu ta wyjątkowość?

      Usuń
  2. Znam ten stan, to uczucie. Chyba wszystkie tak mamy (a może wiele z nas), że chcemy być najważniejsze dla naszych mężczyzn, wyjątkowe. Niestety oni tego do końca nie rozumieją, często nawet nie zauważają, że nam sprawiają ból (zwykle ukrywamy, że tak bardzo nam zależy, żeby nie wymuszać).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak dobrze to opisałaś - nie wymuszać. Z jednej strony mówi się nam, że jeśli coś chcemy od mężczyzny, to mu to trzeba powiedzieć, bo się biedny nie domyśli. A jak już powiemy i mu się to nie podoba (szczególnie gdy rzecz polega na poświęceniu "cosiów") to okazuje się, że wymuszamy. I tkwimy gdzieś pomiędzy. I to właśnie boli...

      Usuń
  3. O Greyu się nie wypowiem, pierwsza część mi się bardzo nie podobała, więc do drugiej nawet nie podchodzę.
    Ale co do reszty wypowiedzi i prawdziwego tematu posta... Ciężko mi się ustosunkować prawdę mówiąc, ponieważ piszesz bardzo niekonkretnie. Oczywiście rozumiem to w pełni i szanuję twoją prywatność, jednak ciężko się odnieść, bo nie wiadomo jak poważne jest owo "coś". Ale niech mi wystarczy, że ciebie to "coś" boli. Jeśli on o tym wie, że sprawia ci tym ból czy przykrość to powinniście o tym szczerze porozmawiać i jakoś rozwiązać. Ale wiem, że jest ciężko. Mój ma ten różne swoje cosie. Jedne mniej inne bardziej poważne. Niektóre uwierają i sprawiają przykrość, ale umiem je zrozumieć i w jakiś sposób zaakceptować. Ewentualnie wypracować jakiś kompromis. A co do tych innych... cóż, różnie bywa. Rozmawiamy, mówimy co nas boli, ale nie zawsze do pomaga i nie zawsze na stałe. A czasem jedynie pozwala nam zrozumieć drugą stronę, ale nic nie zmienia.... Trzymaj się o cokolwiek chodzi :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Czasem jedynie pozwala nam zrozumieć drugą stronę, ale nic nie zmienia" - u nas własnie chyba tak jest... Wiem dlaczego mąż robi to co robi, wiem jakie ma argumenty. A on wie jak bardzo nie jest to po mojej myśli. A mimo to nadal tkwi w tym impasie - bo co z tego, że ja rozumiem, gdy nie akceptuję? No właśnie...

      Usuń