Pokazywanie postów oznaczonych etykietą hałas. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą hałas. Pokaż wszystkie posty

piątek, 2 grudnia 2016

Zła Matka

Czasem moje dzieci są jak anioły - oprócz czystego ubrania, ciała i pokoju mają też grzeczne myśli, wręcz nienagannie się zachowują i tylko je ściskać i kochać. Wtedy mniej lub bardziej obcy ludzie (tudzież spoza najbliższego grona) zachwycają się nimi jak ósmym cudem świata (a w sumie to ósmym i dziewiątym...).

Ale czasem moja dzieci to diabły wrodzone - i niech Was nie zmylą czyste ubrania, ciała i pokoje. Nie wiem co wtedy moje dzieci mają w głowach, co sobie "mądrego" myślą ale zachowują się tak, że tylko je sprzedać na rynku. I wtedy nikt obcy już się nie zachwyca. Wtedy ja jestem Złą Matką, a moje dzieci to owej Matki ofiary.

sobota, 12 listopada 2016

Grzybiarki, 3:0, policja i hafty

Wczoraj był Dzień Niepodległości. Taki szczególny, rozumiecie, czas. Łączenie ludzi, docenienie tego co się ma, podkreślenie swojego obywatelstwa. I to co, że jakbym już się zdecydowała iść na jakiś marsz to bym głupia stanęła na środku - jak na zjednoczone, niepodległe państwo strasznie nam ze sobą nie po drodze ostatnio...

Ale ja nie o tym. Bo w końcu olaliśmy spacery i pojechaliśmy do teściów na "marcinki". A potem wróciliśmy do domu i się zaczęło...

wtorek, 8 listopada 2016

Poranny foch dziecięcy

Każdy czasem wstaje lewą nogą. Nic się nie chce, życie wkurza i w dodatku wszystkie domowe kanty się uwzięły i ostro ranią w stopy, kolana i łokcie. My - dorośli ciężko przeżywamy takie poranki, ratując się kubkiem kawy albo kostką (eee... dziesięcioma...?) czekolady. Co jednak, gdy poranny foch złapie nasze małe dziecko?

poniedziałek, 17 października 2016

Przemoc w przedszkolu - ku przestrodze

Nie wiem czy pamiętacie - to Wam przypomnę. Pod koniec zeszłego roku (przed)szkolnego odgórnie przepisano eL. do starszej o rok grupy. Miałam z tym bardzo dużo emocjonalnych rozterek - w końcu, po wielu moich stresowych myślach, eL. poszła we wrześniu do grupy 5-latków (zamiast 4). I co? I (jak dotąd) nie żałowałam tej decyzji nawet przez sekundę! Nie chodzi nawet o znalezienie nowych koleżanek czy o bogatszy program "nauczania" - sęk w tym, że wyszło na jaw, dlaczego moje dziecko tak bardzo histeryzowało w zeszłym roku, w starej grupie... No i cóż - można tylko sobie walnąć w twarz, żeby następnym razem mieć oczy szerzej otwarte.

czwartek, 22 września 2016

Jestem matką małego terrorysty

Tak, niestety. Przyznaję to z całkowitą świadomością. Mam w domu małego terrorystę rodzaju żeńskiego. Jeszcze sikać na nocnik nie umie, a już wprowadza taki zamęt, że głowa mała. Krzykiem i płaczem domaga się wszystkiego, czego osiągnąć nie może siłą. A używać siły próbuje coraz częściej - bije, ciągnie, szczypie ale i rzucić zabawką potrafi. Najczęściej obrywa się starszej siostrze (nie to, że ona zawsze bez winy jest, ekhm...) ale ostatnio i mi się dostaje.

wtorek, 31 maja 2016

Perypetie z sąsiadami cz.1

Kolejny długi, ciepły, rodzinny weekend na działce za nami. Mimo, że było świetnie, to nie do końca wróciłam do miasta zrelaksowana. Bo trafiła nam się kolejna sąsiedzka afera... Dziś bez słodzenia - opowiem Wam konkretnie w czym rzecz.

Mamy na działce sąsiada. Ba, mamy mnóstwo sąsiadów, ale ten jest... hm... wyjątkowy. Graniczymy ze sobą płotem, działka obok działki. Oboje mamy działki od samego początku ich istnienia, więc dobre 30 lat. Mój sąsiad jest synem swoich rodziców, czyli w tym wypadku prawowitych właścicieli (a w sumie to dzierżawców - bo tak na działkach właśnie jest). Z tym, że rodzice od kilku lat zaczęli coraz rzadziej przyjeżdżać, a w tym roku - przede wszystkim z powodu choroby - nie pojawili się ani razu. Natomiast ich syn, czyli mój sąsiad, pojawia się. Niestety często.

sobota, 14 maja 2016

Strach ma wielkie oczy!

Mamy właśnie weekend kończący fatalny tydzień - Em. przechodzi zapalenie płuc, eL. miłosiernie skończyła na oskrzelach. Do tego wczoraj był piątek 13-tego (czyli jakby w temacie pecha) i moje zupełnie nie-fajne zdarzenie drogowe (jak mniemam ślepa baba zajechała mi ostro drogę, przez co drastycznie podskoczyła mi adrenalina, potem równie drastycznie spadła, tak więc dziś chodzę po ścianach) (jakby co skończyło się na strachu i krawężnikowaniu, uffff). 

Tak czy owak, tydzień (chwała Bogom wszelakim!!!!!!) na szczęście się kończy, baby zdrowieją, mąż mi umył okna (LOVE, że ho ho), ja odpoczęłam sobie w pracy i mam zdecydowanie lepszy humor - to i Wam opowiem coś śmiesznego :) a jednak w pechu pozostającego ;)

czwartek, 3 marca 2016

Em. nie chce iść spać!

Rozbawiło mnie dziś moje młodsze dziecko. A co tam, opiszę Wam :)

Na popołudnie mieliśmy u nas babcię - ja musiałam wyskoczyć na zebranie do przedszkola. No i rozbrykały się z babcią moje baby. Em. w dodatku odkryła, że już jest na tyle duża aby się wdrapywać na krzesełko. Jak i również odkryła bezpieczne schodzenie z niego. Strasznie jej się spodobała ta aktywność fizyczna, przez co była ruchomo nie do opanowania. Rozumiecie - niby grzeczna i kochana, a normalnie małe tornado. 

Miałam nadzieję, że kąpiel ją trochę uspokoi i przygotuje do snu, ale gdzie tam... Co prawda piżamę dała sobie ubrać bez żadnych nadprogramowych akcji, lekarstwa zjadła łakomie jak zawsze, ale na łóżko się wypięła - wręcz dosłownie. 

U nas wieczorem czytamy dzieciom bajki. Em. już jest zapakowana bezpiecznie do łóżeczka (bo chce nadgorliwie przewracać strony), a eL. siedzi na poduchach/maskotkach pod łóżeczkiem z jakimś dorosłym no i czytamy sobie. Dziś babcia postanowiła zostać na czytanie, więc ona została dorosłym zalegającym na podłodze :) 

A Em. co? Zamiast ładnie pić mleczko i oglądać obrazki - rzucała babci na głowę wszystkie osobiste misie. Potem się tych misiów intensywnie domagała. Gdy w końcu zostały jej (chwilowo) zabrane, w ramach protestów zdjęła piżamę i zakopała ją w kołdrze. I w samych pieluchomajtkach zaczęła sobie stawać na głowie (mówiłam - dosłownie wypięła się na łóżeczko...!).

Wpakowałam ją z powrotem w piżamę (strasznie to ciężkie, gdy się pakunek ugina pod wpływem histerycznego śmiechu), wcisnęłam butlę i kazałam spać (bajka w między czasie dobiegła końca i babcia się ewakuowała). Na to ona sru butelką (i ja się dziwię skąd mamy takie zacieki na ścianie...?) i zaczęła wychodzić tyłem z łóżeczka. Szkoda tylko, że zapomniała o szczebelkach... W rezultacie utknęła z nogami poza łóżeczkiem i nawet nie mogłam jej początkowo pomóc - uparcie nie chciała swych dorodnych kończyn wsadzić z powrotem...

No a potem to się jeszcze przeszłam kilka razy podać jej smoczka...

I przeproszoną butlę z mlekiem...

I oddać misie...

I w końcu utulić do spania...

No bo przecież kocham ją szalenie!!

I tylko w głowę zachodzę, jak eL. może przy tym wszystkim sobie słodko spać... Nawet brewka jej nie pyknie - nie wzrusza jej żaden hałas made by siostra. Szok!

Zdjęcie z innej nocnej akcji. Ale i łóżeczko się zgadza. I pakunek ;)

piątek, 26 lutego 2016

Kop od rzeczywistości

Muszę na jakiś czas wstrzymać się z moimi fotorelacjami z Chin... Bo ja tu się ciągle rozmarzam jak to było wspaniale, a w między czasie dzieci mi się pochorowały. I już - szybki powrót do rzeczywistości i dnia codziennego...

Tak więc Em. od kilku dni ma zielone gluty i znów charka. Tylko teraz nie wiem, czy to przez te gluty, czy znów cichaczem oskrzela oberwały...?!? Na szczęście mamy w domu cały zapas leków na zapalenie oskrzeli/atak astmy, więc działamy...

Natomiast eL. bardzo się wczoraj skarżyła na brzuch i nawet straciła apetyt (szok)!! No a dziś od 5 rano rzyga jak kot. Nie sądzę, żeby jej coś zaszkodziło, bo rzyga na żółto a nie żarciem. Do tego gorączki brak, więc na jakiś wirus też średnio mi to wygląda... Jednak wiecie - żaden ze mnie specjalista...



No i siedzimy sobie w trójkę w domu (znowu) z chorobami (znowu) a eL. omija (znowu) fajny dzień w przedszkolu... A ja (znowu) zaczynam maraton pomiędzy (znowu) chorymi dziećmi. I oczywiście mój Ka. (znowu) też jest chory i kaszlący co wcale nie pomaga w nastrojach. No bo (znowu) wszyscy padamy na twarz....!

I tylko modlę się (dziś hurtowo - do Boga, do Tao, do Buddy... wzorem Chińczyków...), żeby nam się zaraz sąsiad remontujący łazienkę nie uaktywnił. No bo daje czadu. A weź tu przy wiertarce udarowej, mieszkając w bloku z wielkiej płyty, połóż chore dzieci na drzemkę... No weź...



Na poprawę humoru możecie na mnie zagłosować. Nie żebym Wam coś sugerowała ;) ;) ;)





sobota, 20 lutego 2016

Chiny - zakwaterowanie...

Normalnie bym olała opis hotelu - bo na pewno wszyscy czekają na foty z chińskich świątyń, wypasionych budynków i ... jedzenia :)

Ale z naszym, hotelem wiąże się kilka... hm... interesujących opowieści. Więc co mi tam :)

Przy okazji - wszystkie informacje, które zamieszczam 
wynikają albo z moich obserwacji, 
albo z zapamiętanych słów naszych przewodników 
(Polaka i Chinki). 
Tylko wiecie... różnie to bywa z moją pamięcią... ;)

Mieszkaliśmy na (teoretycznie) 10 piętrze. Tu chwilowo nie rozpiszę się więcej, bo... będzie konkurs z nagrodami :D :D 

Hotel Plaza ***


Nasz hotel miał *** i myślę, że dużo nie odbiegał od standardów europejskich. Jednak było w nim - a konkretniej w pokojach - kilka ciekawostek:
  • większość rzeczy była umiejscowiona... niżej. A już szczególnie kibelek. To stereotyp, że Chińczycy są mali i niscy - widziałam sporo wysokich Tambylców ;) (o grubasach nie wspomnę...). Jednakże w miejscach publicznych zamiast tradycyjnego (wg nas) sedesu mają zazwyczaj dziurę w podłodze! Nie do końca jest to toaleta rzymska, bo tam jest o co oprzeć dupsko... z tym że publicznie. A tu trza se przykucnąć, odsłonić zadek i ... no sami wiecie... I myślę, że właśnie z tego powodu i mi mieliśmy w pokoju sedes w wersji mega niskiej. Ale jednak - uffff - był to sedes!!!
    Jakże uroczy kibelek publiczny...
  • na wyposażeniu każdego pokoju były maski przeciwgazowe i latarki. Chińczycy mają na ich punkcie małego hopla. Szczególnie w miejscach publicznych. A to na wypadek wojny, a to na wypadek trzęsienia ziemi, a to na wypadek eksplozji którejś z 15 elektrowni jądrowych (budują kolejne 9...). Choć akurat w tym przypadku to nie wiem, czy im mocno pomoże taka maska... Więc i my miałyśmy te jakże atrakcyjne maski na stanie - a za ich uszkodzenie groziły masakryczne kary!!
  • kary też groziły za... pobrudzenie ręcznika! Szok, co? Szczególnie, jak się jest kobietą z wodoodpornym tuszem do rzęs... Przed samym zakwaterowaniem poproszono nas o... nie farbowanie włosów!! Żeby przypadkiem nie pofarbować i ręczników...!!! Tak czysta przed wytarciem to dawno nie byłam...
  • a dbanie o czystość była trochę utrudniona, bo... owszem, mieliśmy i wannę i prysznic, ale nie mieliśmy ani tu, ani tu ruchomej słuchawki prysznica. W wannie tylko kran. Pod prysznicem tylko deszczownica (właśnie wygooglowałam jak to się nazywa, ha!!). No nam to utrudniało życie. Ech, te nasze europejskie przyzwyczajenia...
  • ... także do dobrze oświetlonych pomieszczeń. Udręka!! W pokoju miałyśmy tak nastrojowo, że tylko dzieci robić!! Lamp było wszędzie od groma, ale solidnie oszczędzano na nas z mocą żarówek. Normalnie malowałam się na ślepo - doszłam do perfekcji ;) Ta mroczność trochę gryzie się z chińskim podejściem do życia - oni odczuwają spokój, gdy jest bardzo jasno, bardzo tłoczno i bardzo głośno. W ogóle są strasznie krzykliwych narodem. Może to był ukłon w naszą stronę, że taki nastrój nam zrobili - a my tacy niewdzięczni???
  • za to codziennie dostawałyśmy wodę butelkowaną, sztuk 3. Stawiano je zaraz koło umywalki, pewnie z przeznaczeniem do mycia zębów. Tylko nasza mama męczyła się z wodą butelkowaną - nam z siostrą Zemsta Cesarza jakoś mało straszna się wydała, więc bez zastanowienia korzystałyśmy z kranówy. I nic nas nie złapało. W ogóle nikogo nic nie złapało. Więc albo wodę faktycznie mają tak dobrą jak się chwalą (bo się chwalą), ale wszystko co złe wypaliło w nas ich ostre żarcie... Na szczęście więc nigdzie publicznie nie musieliśmy celować dupskiem w dziurę w ziemi w wiadomym "rzadkim" celu... Naprawdę ufff.... Co do wody, to również w autokarze codziennie rozdawali nam po butelce na głowę. W końcu uzbierał nam się mały zapas. Bo do każdego posiłku również były napoje (a herbata to już w ogóle bez ograniczeń). Miła odmiana po różnych wyprawach po innych egzotycznych krajach, gdzie woda była na wagę złota...! 
    Nasz "mały" zapas wody...
  • dbano także o nas stawiając na holu każdego piętra jonizator powietrza. Dla mnie pewna nowość, ale ja - przykładowo - nie mieszkam w Krakowie... Nie wiem, czy to pomagało, bo jak już wiecie miałyśmy szczęście i nie było smogu (dzięki Bogu za mega długi Nowy Rok!! - wszystko co przemysłowe ograniczone lub zamknięte, ludzie na urlopach, mały ruch na ulicach - ufff ufff ufff). Ale hole w hotelu były zupełnie bez okien, więc może jednak?? 
    Jeden z hotelowych holi
  • i również dbano o nas w zakresie usług telefonicznych. He - na te kilka metrów pokoju, łazienki i mini-przedpokoju dano nam aż trzy aparaty telefoniczne!! I router z wifi... który odkryłyśmy dopiero trzeciego dnia... Oj tam, oj tam... ;) ;) I tak większość "naszych" stron www była zablokowana... Jednak jedna fajna rzecz wynikała z tej ilości telefonów - wszyscy mieliśmy odgórnie ostawione budzenie. No nie dało się go przeoczyć...! ;)

Tak czy owak nasza trójeczka (mama, Siostra i ja) mieszkała w jednym pokoju. A że ja byłam na przyczepkę - to dostałam... dostawkę. Masakryczną dostawkę. Bez szans zmienienia... Pierwsza noc była szybka - tak byłam zmęczona zmianą czasu i intensywnym zwiedzaniem, że spałam jak zabita. Ale potem obudziłam się jak w kostnicy... taka była niewygodna...
Dwa wypasione wyra i moja dostawka...
Na szczęście, jak już pisałam i będę powtarzać pewnie jeszcze ze sto razy, mieliśmy świetnego przewodnika. Od razu wiedział w czym rzecz - nie ja pierwsza spałam na dostawce (wszystkie pokoje w hotelu były dwuosobowe) (nawet w dwupokojowych apartamentach trzecia osoba spała na dostawce). Nie mógł mi zmienić łóżka, za to organizował dodatkowe kołdry, żebym mogła je sobie włożyć pod moje delikatne dupsko :D I tak je poskładałam, że w sumie spałam na... siedmiu warstwach :D :D Jak prawdziwa księżniczka... na dostawce. 

Jednak na tym nie koniec. Od wielu lat śpię w korkach. Bez stoperów normalnie nie ruszam się z domu. A tym bardziej, gdy śpi się z własną matką, która w nocy potrafi dać ostro-chrapiącego czadu... Którejś nocy tak się wierciłam (chrapanie było słychać mimo stoperów!!), że mi w końcu wypadły. Na nieszczęście nie mogłam ich znaleźć w tych moich pierzynowych warstwach. Na szczęście miałam sporo zapasowych...

I tak właśnie stałam się Księżniczką na ziarnku wosku
Bo wiecie, w Chinach wszystko jest podrobione. Nawet Księżniczki ;) ;)

sobota, 6 lutego 2016

Bardzo proszę o ciszę!

Moja myśl na dziś - ludzie nie lubią ciszy.

I specjalnie dla Was z wielką ochotą myśl tę rozwinę ;)

Byliśmy dziś na obiedzie u teściów. Wszystko było cacy, obiad jak zwykle pierwsza klasa, a po obiedzie Em. tradycyjnie zachciało się spać (zazwyczaj jeszcze śpi dwa razy dziennie). Moi teściowie mieszkają w domku jednorodzinnym z otwartą kuchnią - jak się w niej sprząta to słychać wszędzie. A jak gada - to jeszcze gorzej. A jak gada mój teść - to nikt nie ma szansy zasnąć...

Em. nie była specjalnie przyzwyczajana do ciszy, ale myślę że obie z eL. mają słuch po mnie. Nie tylko muzyczny, ale bardzo wrażliwy. Cała nasza trójka ma problemy z zaśnięciem w hałasie. No oprócz ekstremalnych sytuacji, jak np. ciąża (kiedyś o tym pisałam na fb - prawie na samiutkim początku - ale właśnie zobaczyłam, że wpis zniknął... domyślam się dlaczego i chyba go ponowię). Wychodzę również z założenia, że sen dziecka to rzecz święta. Nie dość, że jest bardzo potrzebny do regeneracji małego organizmu, to głęboko wierzę, że dzieci, które dobrze śpią zdrowo też rosną. Dlatego dbamy, aby nasze dzieci mogły się spokojnie wysypiać - i w dzień i w nocy.

Wróćmy jednak do teścia. Jest to już pan w tzw. szanowanym wieku, trochę niedosłyszy i ma tendencję do krzyczenia zamiast mówienia. Nie ze złych intencji - po prostu dudni głosem. Tak więc Em. próbowała zasnąć, a teściowa próbowała uciszyć dziadka. Średnio skutecznie... W końcu trochę obrażony zawinął się na osobistą drzemkę.

Nie wyciągajcie pochopnych wniosków, że teraz będę bluzgać obelgami. Wręcz przeciwnie! Ja naprawdę potrafię zrozumieć jego dyskomfort - przecież był u siebie w domu, a ciągle go ktoś uciszał. Mój teść jest GŁOŚNYM człowiekiem i już. Trochę mnie jednak denerwuje fakt, że nie potrafi zrozumieć, że inni wolą CISZĘ.

Właśnie! Bo o ciszę się rzecz rozchodzi. Pamiętacie, kiedy ostatni raz byliście W CISZY?? Nie dlatego, że Wy nie gadaliście, ale zwyczajnie było cicho dookoła. Rozumiecie - bez muzyki, bez TV, bez ruchu drogowego, bez bzyczenia owadów, bez szczekania psów, bez odgłosów maszyn, bez szumu wody? Większość standardowych ludzie nie umie żyć w ciszy. Męczy ich. Zastrasza. Doprowadza do obłędu. 

A ja ciszę kocham!! Może dlatego, że słyszę za dużo (mam prawdziwy słuch muzyka, w dodatku trochę podszkolony na studiach, przez co np. nie postrzegam muzyki tak jak nie-muzyk) i często dźwięki mnie bolą. A może mam takie usposobienie. Akurat tego już nie analizuję - tak mam i już. 

Koszmarem od zawsze było dla mnie spanie. Szczególnie przy osobie chrapiąco-sapiącej. Już w podstawówce potrafiłam wyemigrować w nocy do łazienki i spać w wannie, byle tylko nie słyszeć mega chrapiącego taty...! Obecnie, od kilku lat, śpię w stoperach - noc w noc. Bez nich nie zasnę, nie ma szans. Zdaję sobie sprawę, że one nie zapewniają mi ciszy a po prostu odgradzają od większości hałasów (które nie wytwarzają drgań). Jednak to dzięki nim i szumowi który powodują w uszach potrafię się odprężyć i w końcu zasnąć (jak ktoś ma problemy ze snem - polecam. A nuż to brak ciszy Was denerwuje a nie np. życiowe problemy...?).

I bardzo proszę - oto moja lista dźwięków i hałasów (?) wściekle mnie irytujących:
- głośna muzyka, a raczej dudnienie z tej muzyki, u sąsiadów zza ściany (szczególnie w ciepły dzień, gdy by się chciało otworzyć okno i posłuchać odrobinę przyrody...)
- j.w. ale w samochodach, które sobie chwilowo parkują u nas pod balkonem, często tylko po to chyba, żeby mnie zdenerwować
- jęczenie dzieci
- trzaskanie drzwiami (szczególnie na klatce schodowej - niesie się jak diabli)
- silnik motoru, który stoi i się rozgrzewa (???)... wcześnie rano albo późno wieczorem... pod naszym oknem w sypialni...
- buczenie/muczenie naszej osobistej wściekłej krowy
- chrapanie/sapanie
- głośne mówienie gdy nie ma ku temu potrzeby (bo np. nie trzeba niczego/nikogo przekrzyczeć)
- tandetne zabawki o morderczych dla ucha melodyjkach
- przewracanie stron książki szorstkimi paluchami (coś jak skrobanie paznokciem po tablicy....... brrr)
- ujadanie i szczekanie psa zostawionego na długo samego w domu
- pękanie balonu (również wielkie brrrrrr)


Jakbym dobrze się zastanowiła, to bym pewnie jeszcze sporo wymyśliła. I nie bez powodu głośna, dudniąca muzyka jest na miejscu pierwszym. Długo walczyłam z sąsiadami o prawo do ciszy we własnych czterech kątach. Matko jedyna, co to była za męczarnia!! Myślę, że pokontynuuję ten wątek w jakimś kolejnym wpisie - bo może i ktoś inny ma podobny problem. 

Tak czy owak - bardzo szanuję ciszę i prawo drugiego człowieka do niej. I myślę, że to właśnie życie w ciągłych hałasach powoduje, że człowiek żyje w coraz to większym zdenerwowaniu i chaosie wewnętrznym.

A jak jest u Was? 
Jest coś, co Was wnerwia tak, 
że macie ochotę zaszyć uszy...??



Ps. Jak ktoś nie zna Ahmeda, Martwego Terrorystę, to serdecznie polecam: KLIK. A jak ktoś zna, ale się stęsknił - to też śmiało klikajcie :D :D