Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zakupy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zakupy. Pokaż wszystkie posty

sobota, 23 kwietnia 2016

(Nie takie proste) PYTANIE

Pytanie (ogólne):
Co powinnam zrobić?

Opis sytuacji:
Alergolog zapisała mi lek w aerozolu do nosa, na te paskudne alergie. Lek (na receptę)  jest mi znany, już go stosowałam podczas poprzedniego pylącego sezonu. Dlatego też zdziwiłam się srogo, gdy pani farmaceutka podała mi zimne opakowanie! Kupowałam również inne leki, a tylko pudełko z aerozolem było zimne. Pani farmaceutka - spytana dwukrotnie! - wyraźnie podkreślała, że lek MUSZĘ trzymać w lodówce, nawet przed otwarciem. Zaufałam pani mgr i zdziwiona (bo nigdy go nie trzymałam w zimnie), wróciłam do domu.

środa, 24 lutego 2016

Chiny - szał zakupów...!

The Place - wypasione centrum handlowe
Rozczaruję Was. W Chinach wcale nie jest tanio... Ba! W Chinach jest drogo!!

W ciągu kilku ostatnich lat Chińczycy masowo zaczęli pragnąć tego co oryginalne. Wszystkie markowe sklepy odzieżowe - począwszy na moim "ulubionym" H&M a na Pradzie kończąc - są o wiele droższe nie tylko niż u nas, w Polsce. One są nawet droższe od tych we Włoszech czy Francji! A jednak Chińczycy i tak tam kupują i niesamowicie się tym szczycą.

Ulica handlowa
Powiem szczerze - nie znam się na "markowych ciuchach". Dla mnie spodnie z House'a to już rarytas ;) I nie mam też szału butów i torebek. Ale po kilku spacerkach przed ogromnymi sklepowymi wystawami sama muszę przyznać - ceny biją po oczach!!

Co się jednak dziwić - nawet zwyczajna kawa w Starbucks'ie, w wersji najmniejszej, dawała po kieszeniach - wychodziła jakieś 30-35 Yuan'ów (1Y = 60gr), czyli jakieś 20zł... Moja ulubiona gorąca czekolada kosztowała jeszcze więcej... Razy trzy osoby i stówka pękała... Boli, nie?

He, teraz sobie na pewno myślicie o podróbkach. A i owszem - są! W czterech kategoriach: A, B, C i D, gdzie A to podróbki o najlepszym standardzie (np. towary wyniesione z oryginalnych magazynów, bo mają zły szew albo perła nie jest dość okrągła), a D to najgorszy szajs (Rolex z przyklejonymi wskazówkami ;)).

Ba! Istnieje nawet coś tak niesamowitego jak legalne podróbki!! Lepiej - jak legalnie działające centra handlowe z podróbkami! To jest coś, nie? W samym Pekinie są cztery - my byliśmy w dwóch. Jeden wyglądał jak wielopiętrowy bazar pod dachem i z ogrzewaniem. Ale drugi był krótko po remoncie i naprawdę robił wrażenie.


I teraz sobie wyobraźcie, że - LEGALNIE - macie iść na zakupy do podróbkowego raju i - LEGALNIE - musicie się targować o cenę owych podróbek. I nie targować o "troszkę". He... Oni Wam mówią, że coś kosztuje 100Y, a Wy im co? A Wy im, że dajecie... 10Y... Tak, tak  - kazano (!!!) nam się targować o 1/10 ceny. Tak, żeby w najgorszym wypadku spotkać się w środku... Więc wchodzicie na przykład do mega eleganckiego sklepu z przepięknymi sukienkami chińsko-balowymi dla dzieci, takimi, że Wójcik ze Smykiem się umywają i masz się targować do upadłego!! Obowiązkowo!!

Legalne centrum podróbek "Silk Street"

Legalne centrum podróbek "Silk Street"

Miałam taką sytuację, że już kończyliśmy naszą wizytę w jednym z tych centr handlowych a ja koniecznie chciałam sobie kupić podróbkę jedwabnej bluzki w chińskim kroju. Zostało nam jakieś 10 minut do zbiórki i nagle (w końcu!!) wpadła mi w oczy Ta Właściwa. Oczywiście w rozmiarze S... rozmiarówki chińskiej...  (nawet jeden cycek by mi się nie zmieścił...). Tak więc pytam, czy ma kobitka większe - miała. I zaczynam przymierzać, od L... XL... 2XL... i w końcu 3XL (rozmiarówki chińskiej, żeby nie było!!). Tak czy owak, trochę nam zeszło z tym przebieraniem i zaczęłam się martwić, że spóźnimy się na zbiórkę z resztą wycieczki (NIE-NA-WI-DZĘ się spóźniać). Przeliczyłam szybko cenę w głowie, machnęłam ręką na targowanie i mówię kobiecie, że biorę - o kilkadziesiąt youanów mniej, do równego. A ona do mnie: tylko? I nie tylko tyle mi dasz, ale tylko o tyle się targujemy??? Tak więc rozumiecie - presja targowania się była ogromna. I naprawdę można było sporo utargować.

Inna sprawa, że niektóre marki były sprzedawane zupełnie spod lady. Ich producenci próbowali (z mizernym skutkiem) walczyć z chińskim - LEGALNYM - obrotem podróbkami. Tak więc teraz ich produkty są albo sprzedawane pod ladą/w uliczkach za centrum handlowym/w samochodowych bagażnikach (itp.) albo po prostu wystawiane na półkach sklepowych bez znaczka. A jak chcecie znaczek, to (za ekstra opłatą) dokleją/doszyją cichaczem na miejscu. Sama zakupiłam NIELEGALNIE LEGALNĄ podróbkę paska Louis Vuitton, dla męża - spod lady. Oryginały chodzą w Polsce za jakieś 2,400zł. Jak nas przyciśnie będziemy mieć prawie na trzy raty hipoteczne ;) ;) (dla ciekawości - dałam za niego około 50zł - to się nazywa targowanie, co?!?).

Oprócz domów towarowych i eleganckich sklepów w Pekinie jest jeszcze mnóstwo ryneczków, bazarków, targowisk z różnymi duperelami. A tam to naprawdę różnie bywa z oryginalnością produktów. I z targowaniem. Weszłyśmy raz do wielgachnego budynku z asortymentem dla dzieci - no niektórych ORYGINALNYCH chińskich zabawek w życiu bym nie kupiła. Takie badziewie! A tam akurat nie można było się targować wcale...

Wejście na Targ żywności
Na bazarku różności

I nie można było się też targować w instytucie jedwabiu czy pereł, czy herbaciarni (na herbatkę Was jeszcze zabiorę), ale tam z kolei z okazji Nowego Roku na wstępie dawali nam spore zniżki (aż sam przewodnik się zdziwił). Podobno naprawdę słaby ruch w interesie mieli. No i dostawaliśmy coś ekstra (w sensie kup dwa - trzeci gratis), więc jak się dobrze sprawę zorganizowało z mamą i Siostrą to też nie było źle :D :D

Podsumowując - zakupy w Chinach to naprawdę ciekawe doświadczenie. I pisze to ktoś, kto już nieraz musiał się targować - czy to w Europie, czy to w Afryce...

A, wiecie co jest najlepsze w tym wszystkim? Że o ile zakup podróbek w Chinach jest jak najbardziej legalny, to ich przywóz do Polski już zupełnie nie...!! I co Wy na to?? :D :D

Poczytaj również o chińskim:



piątek, 19 lutego 2016

Chiny - podróż do...

Ok, mam już większość zdjęć - zaczynamy sprawozdanie :)! Narazie - zupełnie od początku. A potem się zobaczy (trudno - przykładowo - o jedzeniu pisać dzień po dniu... to trzeba traktować jako całość, osobny temat...).

A na początku to trzeba było do tych Chin dotrzeć ;)

Chiński kotek na polskim lotnisku
Lot mieliśmy z Warszawy, do której uprzednio musieliśmy dojechać (chyba jeszcze nie pisałam - mieszkam w Bydgoszczy, Kujawsko-Pomorskie). Trasa przebiegła nam elegancko (jechaliśmy nową, jeszcze darmową, autostradą), tak więc na lotnisku byliśmy dobrą godzinę przed planowanym byciem. Nic to - mogłyśmy sobie na spokojnie oddać bagaże, wypić herbatkę i porobić foty do albumu (bo zrobię go NA PEWNO!!!). 

Herbatka na lotnisku
- co by się wczuć w chiński klimat

Doczekałyśmy się zbiórki i już zrobiło się ciekawie. Na wycieczkę leciało jakieś 90-100 osób, w tym trzech pilotów-przewodników. Nam się trafił najlepszy z najlepszych - poważnie, powinni mu dać ekstra premię!! Ludzie zostali podzieleni na trzy grupy - każda grupa miała swojego przewodnika-opiekuna. No i cóż - mieliśmy farta :) 

Plac zabaw dla dzieci - świetna sprawa!

Czas pomiędzy prześwietleniem bagaży podręcznych a wylotem spędziłam na poszukiwaniu magnesu z samolotem, dla koleżanki. No słuchajcie - dramat! Na calutkim lotnisku ani jednego!!! (Na lotnisku w Pekinie również brak... może to trzeba kupować w biurze LOTu czy gdzieś tam...???).



Tak czy owak, mieliśmy fajowe miejsca, obok siebie, przy oknie (moja Siostra już się o to odpowiednio wcześniej postarała), ale że samolot w połowie był zupełnie pusty to i tak się poprzesiadałyśmy. W końcu leciałyśmy jakieś 8 godzin, przez noc... Warto było mieć ekstra miejsce na rozprostowanie naszych ślicznych nóżek :D :D

Przy okazji - wiecie jakie są dopłaty za siedzenie w lepszej klasie? od 1,500zł do jakichś 3,000zł... Nieźle, co?!?!

Do tej pory latałam często i w wiele stron świat, ale niewątpliwą przyjemność lotu Dreamliner'em miałam po raz pierwszy. No słuchajcie - cacuszko!! Start i lądowanie - jak po maśle. Obsługa - bardzo życzliwa. Wyposażenie - ho ho ho i jeszcze trochę!! Wc - padłam z wrażenia!! (a ja się trochę boję korzystać z toalety w samolotach...). Naprawdę - gdybyście kiedyś mieli okazję - polecam!!

Podgląd na trasę lotu

Co tu wybrać, co tu wybrać??

WC


Obiadek

Śniadanko - pudełko

Śniadanko - zawartość

Po zjedzeniu dwóch posiłków, obejrzeniu dwóch filmów i kilku seriali, pograniu w kilka gierek i porobieniu innych rzeczy dla zabicia czasu wylądowaliśmy na bajeranckim lotnisku w Pekinie. Na NAJWIĘKSZYM LOTNISKU NA ŚWIECIE. Dość powiedzieć, że po odbiór bagaży musieliśmy pojechać wewnętrznym pociągiem... (więcej ciekawych informacji TU). No zrobiło na mnie wrażenie - wypasione, czyściutkie, błyszczące, z Chińskimi dekoracjami (mogłyśmy się im przyjrzeć na koniec wycieczki, przed wylotem do domu). I głośne!! Nasze "maleńkie" Okęcie naprawdę się umywa. Też było czyste, schludne i elegancko zorganizowane. Ale jakieś takie ciche, czasem wręcz martwe. Pekin natomiast - samiutkie centrum życia. 

Aha - już jesteśmy w Pekinie!

Największe lotnisko świata - z okna samolotu


Najbardziej, po wylądowaniu, bałam się ciężkiego powietrza. Gdy wyszłam z lotniska w Nowym Jorku myślałam, że się uduszę - tak było gęste i śmierdzące. A tu, bardzo proszę, miła niespodzianka. Temperatura jak w domu - powietrze jak w domu! Potem się okazało, że (jak ze wszystkim), mieliśmy dużo szczęścia, bo smog był prawie nieodczuwalny. W sensie tak wiało, że go przewiało gdzie indziej. Dlatego też pewnie tak trudno było mi uwierzyć, że oto jestem już w innej strefie czasowej, na innym kontynencie, w zupełnie innej kulturze, gdzie Biały Człowiek to rarytas. Było tak normalnie, tak dobrze i to obiecująco, że aż niemożliwie!

Sami widzicie - mocne, pozytywne emocje od samiutkiego początku!! A dalej będzie tylko lepiej :D :D :D


niedziela, 7 lutego 2016

Przed-wyjazdowe plusy i minusy wylotu do Chin

Za dwa dni o tej porze będę już w drodze na samolot. Do Chin! Dokładniej, to wylatujemy o 14:55 z Warszawy, we wtorek.

(Bardzo proszę o NIE podkładanie BOMB w tym dniu.
Ani o żadne PORYWANIE samolotów. 
Ani w żadnym innym dniu też...!)

Teraz to już naprawdę czuję silny dreszczyk emocji. A moje początkowe wyjazdowe dylematy nie zmieniły się aż tak bardzo...

Na daną chwilę - plusy i minusy wycieczki do Chin (jeszcze przed wycieczką ;)):
  • sprawa z pierwszymi urodzinami Em. --> musieliśmy przełożyć imprezę prawie o tydzień. Tu nic się nie zmieniło...
  • lot samolotem - o, tu już poczyniliśmy postępy! Otóż okazało się, że lecimy tak wypasionym samolotem, że dla samego faktu podróżowania nim wycieczka ma ogromny plus!! Nie będę się zagłębiać w szczegóły, bo mam zamiar pstrykać mnóstwo zdjęć i potem Wam wszystko ładnie opisać :D
  • cenzura na media społecznościowe --> jest! Mogłabym zapłacić i mieć fb, a co za tym idzie móc wstawiać fotki na bieżąco. Ale... czy jestem aż taką pasjonatką blogowania? Nie, chyba jeszcze nie... I chyba nic się nie stanie, jeśli trochę poczekacie na moje fotorelacje. Nie? :P A ja się zajmę zwiedzaniem i robieniem zdjęć :D
  • pieniądze - uuuu...ła... tak, trochę ich wycieczka pochłonie. A co jest w tym najgorsze? Że w czasie pobytu w Chinach kończy mi się zasiłek rodzicielski. I nie dość, że muszę szybko kombinować z ubezpieczeniem (bo w dniu powrotu z Chin muszę ekspresowo wracać do siebie i biegusiem zapindalać na odczulanie) to jeszcze dobrze by było szybko gdzieś się zarejestrować, żeby choć przez jakiś czas nie zostać bez kasy... (o tym, że jestem na "wspaniałym" bezrobociu pisałam między innymi TU)...
  • pobyt z mamą i siostrą --> o tak, będzie wesoło... My z mamą mamy potencjał... Pójście na słowne noże zajmuje nam około trzech sekund... Więc wiecie... Będzie ostro...?
  • zostawiam samego Ka. z dziećmi - no i z dziadkiem. Raz, że dobrze - niech no w końcu poczuje jak to jest być ciągle sam-na-sam z dziećmi. Dwa, że trochę mi smutno, no bo lubię być z moją rodziną, szczególnie gdy Ka. ma urlop (a ma). I fajno by było wyjechać razem. Choć z dziećmi pewnie by było o wiele więcej zamieszania...
  • nowe ciuchy --> oł jeeee, byłam na zakupach :D :D I kto wie, jak tam będzie w tych Chinach w kwestii zakupów? Na wszelki wypadek nie będę upychać na maksa walizki :P :P
  • choroby - trochę się martwię, że tylko wyjadę a Em. znów zacznie syczeć i charkać. Tym bardziej, że eL. już ma wstrętny katar... I trochę się martwię, że i ja ten katar dostanę, bo już mnie gryzie w nosie...
  • okres - to na pewno jest plus bo... mnie ominie :D Tak narzekałam na okres w szpitalu, ale z dwojga złego... Jeden problem mniej :D
  • czas wolny - kłamałabym, gdybym napisała, że nie cieszę się, że lecę odpocząć sobie trochę od dzieci. Bardzo je kocham, ale to całe jęczenie, stękanie, płakanie, wymuszanie, krzyczenie... Sami wiecie... Chyba czas podładować akumulatorki!


I największy PLUS, taki że HO HO - cholercia jasna, będę w CHINACH!!!!!!!!!!!! Wiecie, nowa kultura, jedzenie, zwyczaje, stroje, zabytki, tradycje, język - no WSZYSTKO!!! Kto wie, czy jeszcze będę miała szansę pojechać w tamtą stronę świata? A ja tak KOCHAM podróżować!!! :* :)

I mimo wszystkich stresów - nie mogę się doczekać :D :D :D

niedziela, 17 stycznia 2016

Poważna choroba z przymrużeniem oka ;)

No tak - nadal męczymy się z chorobą Em. Już było tak dobrze!! Kaszel minął, katar minął, charkanie minęło, zostało tylko poranne syczenie-gwizdanie, które szybko przechodziło po inhalacjach. I dupsko w końcu wróciło do normy - zero podejrzanych zmian i wysypek.

Było miło - i się skończyło. Wczoraj Em. potknęła się podczas próby chodzenia i puknęła się brodą o nieprzyjemny kant. Nie ma żadnego śladu, ale afera była spora. Darła się strasznie. I jak tylko przestała - wrócił mokry, upierdliwy kaszel. I cięższych oddech. I problemy ze snem. I marudzenie...

No ale miało być z przymrużeniem oka.... ;) ;)

Dziś mój mąż szykował się około południa do pracy. A że jeździ do niej rowerem, to właśnie wskakiwał w swoje sexi sportowe wdzianko. Ubierając skarpetki rzekł oto do mnie:
- Zobacz, fajne te skarpetki, nie?
- No fajne. A czemu?
- Bo niby specjalne dla sportowców, a tak dużo wcale nie kosztowały.
- Aha...
- I zobacz, jak długo je mam, ubieram je codziennie, piorę raz w tygodniu a one wcale nie są przetarte...
- Raz w tygodniu?!?!?!?!

Czaicie już??? Ja tu podejrzewam Bóg wie co, że co to mi nie zatruwa i zatyka dziecka - przemycony dym tytoniowy albo sierść jakiegoś zwierza, kurz, pierze, proszki do prania, żarcie jakieś, a tu co?? A tu tygodniowy swąd skarpetek używanych dzień w dzień do jazdy rowerem...

Padłam...

- Ty, ale nie opiszesz tego na blogu?!?
- Wiesz, nawet o tym nie pomyślałam, ale skoro sam się upominasz...
- No weź...

I się wzięłam. No i masz! Kocham Cię Mężu. Z Chin przywiozę Ci czteropak.
Skarpetek :* :* :*

:D :D :D

środa, 23 grudnia 2015

Magia Świąt... za kierownicą...

Mimo, że Boże Narodzenie to moje ulubione święto, wiążą się z nim rzeczy, których zwyczajnie nie dzierżę... Przede wszystkim doprowadza mnie do szału choroba, która kilka dni przed Wigilią zaczyna ogarniać dużą część kierowców... i trwa... trwa...

Już to pisałam - jestem dobrym kierowcą. Kulturalnym kierowcą!! Teraz, siedząc z chorowitą Em. może rzadziej wyjeżdżam w trasę, jednak kilkanaście dni w domu nie pozbywa mnie nagle dobrego wychowania. Może trochę mniej cierpliwa jestem... Ale w porównaniu do niektórych przedświątecznych maniaków - moja cierpliwość jest wprost anielska!

Z tej prostej przyczyny, że Ka. utknął w pracy aż do Wigilii ostatnie sprawunki musimy załatwić same z Em. (gdy eL. relaksuje się w przedszkolu). Nie przeszkadza mi tłok w sklepach (tyle nam się ostatnio porobiło hipermarketów z centrami handlowymi, że się wszyscy elegancko dzielą), ale to, co się dzieje na drogach - to jakiś obłęd!!

Mieszkam w dużym mieście - mamy sporo ulic, które zaczynają się kilkoma pasami, a kończą na jednym. A po środku - zjazd i przemiły znak "Jazdy na suwak". Niby wszystko proste - każdy gdzieś chce dojechać, samochody nie latają, więc raz ten z prawej, raz ten z lewej... Ale nie... Bo jeden chciał być cwaniak (rejestracja z mniejszego miasta niedaleko mojego) więc stanął sobie elegancko i samolubnie - niczym samotny rycerz na polu walki - na obu pasach, zacinając suwak na maksa. Mimo, że przed nim lewy pas był hen hen wolny, to nie odpuścił. Przecież on musi przejechać te kilka samochodów szybciej, przecież żaden idiota nie będzie mu się wpychał... I żadne trąbienie (nie moje) ani zwiększający się korek za nim nie zmienił go do zmiany decyzji - blokował pas z pełną satysfakcją!

O, i kolejna sytuacja - z tak zwanymi niedzielnymi kierowcami. Przyjechali do dużego miasta na zakupy - pewnie ostatni raz byli w zeszłym roku. No może na Wielkanoc... Pchają się najbardziej uczęszczanymi ulicami, kurczowo trzymając się i kierownicy (z braku wprawy), i lewego pasa (bo przecież za 10km trzeba skręcić), no i jadą maks 30km/h... Aha - i jeszcze gwałtownie hamują przed każdą sygnalizacją świetlną - na wszelki wypadek... A wszystko to w godzinach szczytu, na dwa-trzy dni przed Gwiazdką... Wgrrr... Przecież nie mogli przyjechać wcześniej (heloł - te mega promocje to dopiero w niedzielę po Świętach będą!!)... 

No ale samochodowy cyrk na parkingach przed/pod/nad centrami handlowymi to już w ogóle wolna Amerykanka... Każdy parking ma swoje prawa i zasady, ale zazwyczaj są one konkretnie zaznaczone - wielkie strzałki, czerwone znaki STOPu, nakazy jazdy i inne takie, że na przykład skrzyżowania równoważne... Jasne... Przecież to jest bitwa o miejsca - a na wojnie nie ma zasad! I tym sposobem prawie miałam czołowe zderzenie z gościem z innego miasta - on miał STOP, ja refleks. Bo rzecz jasna to ogromne czerwone STOP jegomość olał kompletnie i nawet na mnie nie spojrzał - śpieszył się przecież... 

Piesi też nie są bez winy - nie jestem w stanie zliczyć tych wszystkich babć i dziadków pchających się pod koła, bo przecież lecą po karpia... na złamanie karku... bo do przejścia jest o kilka kroków za daleko... Ostatnio przyłapałam nawet mojego sąsiada, który z powodu tuszy porusza się raczej wolno - wcale mu to nie przeszkadzało wleźć na bardzo niebezpieczny fragment ulicy niedaleko naszego bloku. Może myślał, że jakby co będzie miał miękkie lądowanie...?

Wczoraj wracając do domu na krótkim odcinku trasy minęłam dwie poważne stłuczki... Karetek nie było - ale szkło lśniło... Kochani kierowcy (i piesi też!) - więcej świątecznej kultury na drodze!!! Niech zadzieje się magia!!! Przecież każdy chce ze wszystkim zdążyć na czas. 

Życzę Wam Wszystkim BEZPIECZNYCH ŚWIĄT!!! I tych kilkadziesiąt godzin przed nimi też...

sobota, 12 grudnia 2015

Podły manekin z H&M

Wybrałyśmy się dziś z eL. do nowo-otwartego centrum handlowego, spacerkiem, bo to blisko naszego domu. Miałyśmy świetne humory, chciałyśmy kupić dla eL. wizytowe buciki do sukienki, no i dodatkową sukienkę - ze wszystkich eleganckich zdążyła mi wyrosnąć, a Święta w naszej rodzinie trwają conajmniej trzy dni! 

Chodzimy, chodzimy, oglądamy, trochę się wygłupiamy. I nagle - wow - H&M i wspaniała wystawa z mnóstwem uroczych sukienek. Od razu rzuciła się nam w oczu jedna taka czerwona - no śliczna po prostu!! Szukam rozmiaru, ale niestety - akurat nie było naszego 104. Patrzę jednak z nadzieją na manekina. Obmacałam go i... hurra!! - wisi sobie na nim nasza kiecka w naszym rozmiarze!! Ucieszyłam się ogromnie i z radochą poszłyśmy po pomoc pani sprzedającej, żeby samemu nie walczyć z rozbieraniem dziecięcego manekina. Chciałam kupić kieckę w ciemno, bez przymierzania. 

I wiecie co? I dupa blada!