Pokazywanie postów oznaczonych etykietą becikowe. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą becikowe. Pokaż wszystkie posty

piątek, 13 listopada 2015

"Trzynastego - wszystko zdarzyć się może!"

Panie i Panowie - dostaliśmy becikowe!!

Należę do tej grupy ludzi, która stroni od czarnych kotów, nie przechodzi pod drabiną i woli przespać piątek 13tego... 
Ale dziś - muszę przyznać - pech zaskoczył mnie i podarował odrobinę szczęścia :D A w sumie to całkiem sporo, bo okrągłego tysiaka :D :D A jeszcze dokładniej, to na razie odebrałam tylko potwierdzenie, że je dostaniemy, bo konto nadal świeci pustką... i portfel też...

Mimo to, to naprawdę powód do radochy, bo:
a) no cholera jasna nachodziłam się po te becikowe po wszystkich możliwych urzędach... chyba...
b) o nerwach nie chcę nawet wspominać...
c) i straconym czasie...
d) dziś się okazało, że mamy za mało kupionych zastrzyków dla Em. i musieliśmy dokupić... (niedługo zaczną nas w aptece witać z kwiatami i czymś na uspokojenie...)
e) kończą się pieluchy, mleko i spora dawka dziecięcych przyborów różnorakich, więc popłyną pieniążki, oj popłyną...
f) no i co tu bajerować - tysiak piechotą nie chodzi...!!

Może specjalnie najpierw dostaje się zawiadomienie, a dopiero potem przelew. Żeby człowiek zdążył ochłonąć i nie wydał wszystkiego od razu. He...

Hurra! Hurra!! Hurra!!!



A kto jeszcze nie zna mojej wspaniałej historii o załatwianiu becikowego - odsyłam do lektury... Nie chwaląc się - warto!

czwartek, 12 listopada 2015

Chorobowy zawrót głowy!

No dzieje się, dzieje. Szkoda tylko, że tak kiepsko...

Myślałam sobie, że skoro Ka. przeszedł tą swoją paskudną chorobę, to teraz już z górki. Ale nie - pochodził kilka dnia na nadgodziny i znów jest rozkosznie pociągający... i kaszlący... i stękający...

Em. miała najpierw katarek od ząbkowania. Potem i kaszelek. Potem dostała antybiotyk na 3 dni. A potem - w ciągu - kolejny na tydzień. We wtorek byłyśmy na kontroli: "Niech pani jeszcze podaje syrop i inhaluje, bo jakieś końcówki choroby jeszcze są...". Kaszelek się zmniejszył, katarek jakby też, Em. broi jak pijany zając... Co tu mówić - wygląda mega zdrowo! Dwa dni później - w sensie dziś - poszłyśmy na kontrolę i co? I ostre zapalenie oskrzeli... i zastrzyki w dupsko... i zaoczne skierowanie do szpitala (gdyby stan się pogorszył...) i ja się pytam: "Ale jak?? Ale dlaczego?? Ale znowu??". Rzecz jasna pytam się w przestrzeń, bo już poprzednim razem dostałam odpowiedź, że małe dzieci tak mają. Szczególnie gdy starsze rodzeństwo to przedszkolak. No i przez to ząbkowanie nieszczęsne jest osłabiona... (ósmy ząb na ósmy miesiąc... poważnie!)

Jak już jesteśmy przy przedszkolaku - wyzdrowiała, kilka dni pochodziła do przedszkola i znów kaszle jak  gruźlik. O katarze w kolorze słońca to już nie wspomnę... Zaocznie dziś też została osłuchana i podobno czyściutko że ho ho. To skąd ten kaszel?? Palą faje w tym przedszkolu czy co?!?! W przyszłym tygodniu mamy wizytę u alergologa-pulmonologa (nareszcie...!) więc może tam uzyskamy pomoc...

No i ja. Doczekałam się. Od wczoraj czuję, że mam piekło w gardle... Nawet porządnie śliny nie mogę przełknąć, a co tu myśleć o pocieszaniu i zabawianiu jęczącej reszty... Łeb mi pęknie, portfel to mogę wyrzucić (na leki poszło już tyle, że nawet becikowe nie pomoże...), o moich zajęciach fit to żal wspominać (buuuu, tak bym chciała iść!!!) no a jutro piątek 13ego, więc już się "cieszę" co to będzie... 



Ps. Trochę miałam nadzieję, że po tych mega zastrzykach (antybiotyk+sterydy) moje nadpobudliwe dziecię padnie po kolacji do samiutkiego rana. Jasne... Leży/siedzie/stoi w łóżeczku, gryzie szczebelki i śpiewa z pełną buzią... Że też eL. to nie przeszkadza i śpi sobie jak niemowlak (niemowlak... dobre sobie... kto w ogóle wymyślał te porównania?!?!)...

Ps2. Szkoda, że nie mamy psa... ;)

wtorek, 3 listopada 2015

Paszport vs Becikowe - odsłona druga...

Panie (i ewentualni Panowie - no bo kto wie??) mamy nowy miesiąc i nowe wieści w sprawach urzędowych. Normalnie padniecie z wrażenia!!!

Ale najpierw, dla przypomnienia-poczytania: odsłona pierwsza - paszportowa oraz udręki becikowe. Żeby być w temacie ;)

Już wszyscy gotowi? Zaczynamy!!

Wybrałam się dziś spacerkiem z teczusią (pełną papierów, zaświadczeń i oświadczeń) drogą usianą urzędami, i oto co ustaliłam:

Na początek - PASZPORT
Dotarłam do budynku, wdrapałam się na właściwe piętro, wzięłam numerek, przysiadłam na krzesełku na pół minuty, wyświetlił się mój numerek, wstałam z krzesełka, podeszłam do urzędniczki, ona sprawdziła moje odciski, ja sprawdziłam dane w paszporcie, złożyłam jeden podpis, podziękowałam, wyszłam z paszportem. Koniec historii. Happy End! Paszport odebrałam dwa tygodnie przed oficjalnym terminem...

Na dokładkę - BECIKOWE
Dotarłam do budynku, uff-parter, prawie z marszu podeszłam do urzędniczki (o losie - dziś aż trzy obsługiwały!!), przedstawiłam moją sprawę, pokazałam kilogram dokumentów, wypełniłam z panią to co mnie przerastało, dopisałam to czego nie zawierały papierzyska (za mało mi ich dali do domu widocznie...), wypełniłam zaległości również za mego osobistego męża, złożyłam milion dwieście podpisów (za męża też!!), poczekałam aż pani skseruje całe moje finansowe życie, wyszłam z życzeniami - od urzędniczki - powodzenia. Życzonych z uśmiechem na ustach! Czas na podjęcie decyzji (nie za bardzo wiem przez kogo??) - 30 dni roboczych. Tak więc sprawa w toku... Nadal...

A Na koniec że się udało a) szybko odebrać paszport (potrzebny do wizy - no kto by się spodziewał...?) i b) w końcu złożyć wniosek o becikowe i c) spalić trochę kalorii latając po mieście (wyrobiłam się w godzinkę - piechotką!!) (a ja mieszkam w dużym mieście!!) (i na wzgórzu!!!!!) to na deser kupiłam każdemu po omlecie. I zjedliśmy ze smakiem. I z kaloriami - a co tam ;)


wtorek, 27 października 2015

Wycieczka do skarbówki...

Dziś zrobiłam sobie przerwę w chorobach, przedszkolnych zmaganiach, chińskich przygotowaniach i wróciłam na ścieżkę Ku Becikowemu. Kręta jest to ścieżka, oj kręta...!

Zostawiłam eL. w przedszkolu, a Em. z Ka. w domu i pojechałam do Urzędu Skarbowego w celu uzyskania zaświadczenia o utraconych zarobkach... Kwitek, który musiałam wypełnić jest tak nieczytelny, że głowa mała!!! O dziwo - potwierdziła to Urzędniczka w okienku (przemiła kobieta, swoją drogą).

Tak oto jestem w skarbówce i tłumaczę Pani co i jak. Że staram się o becikowe, że w między czasie - na macierzyńskim - straciłam pracę, że kwitki dwoją się i troją i że cała jestem ogłupiała. Przedstawiam jej papier, który dostałam do wypełnienia w Urzędzie Miasta, a Pani na to, że:
a) to nie jest ich dokument więc mi go nie wypełni (sama sobie muszę, na podstawie informacji które od niej uzyskam)
b) informacje które od niej uzyskam będą inne niż chcę uzyskać, bo oni nie podają informacji o utraconych zarobkach, tylko podsumowują np. PITy - czyli ile zarobiłam...
c) nie wie, jak mam wypełnić swój druczek ale
d) na pocieszenie stwierdziła, że takich jak ja tygodniowo przychodzi dziesiątki i już wszyscy u nich mówią, że Urząd Miejski ma bajzel i generalnie coś złego tam się dzieje...

No więc mam zaświadczenie o tym ile zarabiałam. Mam nadzieję, że tyle samo bym straciła. Choć kto wie ile bym zarobiła w przyszłości...??? Czy tylko mi się to wydaje absurdalne??? Kto w ogóle wymyśla te dokumenty, zaświadczenia i inne świstki???

Załamałam się...  Jeszcze tylko dodam, że jestem z wyższym wykształceniem i większość życia mieszkałam z rodzicami, którzy oboje siedzieli w papierzyskach i stertach druczków. Czasem nawet im pomagałam z różnymi biurowymi sprawami. Ba! Raz w wakacje dorabiałam sobie pracując w biurze (za biurkiem, przy kompie, a nie latając po kawę) (choć też była, he). A głupie becikowe mnie przerasta... To jak mają sobie poradzić tacy zwykli, nieświatowi rodzice, bez praktyki w papierologii a z wielką potrzebą gotówki...?? No jak???


Jak nie dostanę tej kasy, to usłyszycie o mnie we wszystkich wiadomościach!! Wgrrrrrrrrr...........

piątek, 16 października 2015

Misja - PASZPORT

Nie wiem, czy wyciągnęliście to z poprzedniego posta, ale decydując się na wyjazd do Chin byłam (i chwilowo nadal jestem) bez ważnego paszportu. Po moich (nie zakończonych jeszcze) przebojach z uzyskaniem becikowego miałam jak największe obawy, a tu proszę jaka niespodzianka!!

Misja - PASZPORT

  • Z samego rana pojechałam zrobić sobie zdjęcie. Wymalowana, wypiękniona, z marszu zostałam posadzona na krzesełko i już po 15 minutach odebrałam obrzydliwe (na wprost, bez uśmiechu i mega zbliżone) elegancko przycięte foty.
  • Pojechałam do właściwego urzędu (parkowanie w mieście - masakra!!!), wypełniłam 2 (słownie DWIE) strony (w dodatku niecałe) wniosku i wzięłam z maszyny numer interesanta. Byłam następna w kolejce.
  • Posiedziałam na korytarzu z trzy minuty i wszechobecne wyświetlacze zaprosiły mnie do jednego z pomieszczeń.
  • Pani urzędniczka spokojnie i z sympatią przejrzała wniosek, zlikwidowała mój stary paszport, pomęczyła się chwilę z pobieraniem moich odcisków palców (mam koślawe linie papilarne - to chyba rodzinne) i postawiła odpowiednią pieczątkę.
  • Za usługę mogłam zapłacić na miejscu, kartą (bez potrzeby szlajania się po innych instytucjach).
  • Całość (razem ze zdjęciem i szukaniem miejsca parkingowego) trwała może z 1,5h...

Jaki z tego wniosek? 
Że o wiele prościej jest wyrobić sobie nowy dowód tożsamości niż uzyskać pomoc (tak osławioną przez władze) na dziecko, rodzinę...
Ale co się dziwić... Tu kasę dałam, a tam mam dostać... 

czwartek, 1 października 2015

Dlaczego mam alergię... na urzędy...

W końcu wzięliśmy się z Ka. za robotę papierkową, zebraliśmy wszystko (naiwni...) co trzeba, wsadziliśmy Em. do wózka i poszliśmy spacerkiem do Urzędu Miejskiego załatwiać "becikowe".



O. Mój. Boże. !!!.

Poprzednie becikowe załatwialiśmy 3 lata temu, w kwadrans chyba. Po dzisiejszej wizycie w urzędzie mam wrażenie, że z biurokracją cofnęliśmy się o jakieś milion lat. Chyba z dinozaurem bym sobie lepiej poradziła!! I to mięsożernym.

W domu wypełniłam bardzo skrupulatnie (również posilając się internetem) 14 stron A4!! Nie spytali mnie się chyba tylko o rozmiar stanika (a szkoda, bo akurat mam się czym pochwalić). Analizowałam każdą rubryczkę i nawet wysiliłam się na drukowane literki. Wytargałam gdzieś z zakurzonej półki akty urodzenia dzieci, sprawdziłam zaświadczenie lekarskie, przy okazji zaczęliśmy robić porządki w starych PITach. Dotarliśmy do Urzędu i się załamałam...

1. Wchodzę do właściwego pomieszczenia, siedzą 4 (słownie cztery !!!) baby w okienkach, zero interesantów i ... każą mi wyjść i czekać na wezwanie!!! Wychodzę i się rozglądam, czy mają tam kamery czy inny podgląd, czy choćby nasłuch... Bo przecież drzwi pełne, ściany bez szyb i zwyczajnie mogłam dać nogę. Albo mogły o mnie (w nawale pracy !!!) zapomnieć. Ale nie - za chwilę krzyczą, że już (łaskawie) mogę wejść. Podchodzę do pani nr... pięć (tamte cztery pewnie brudne szybki w okienkach miały). I co?

2. I mam źle wypełnione "Oświadczenie członka rodziny o dochodzie (ble ble ble) osiągniętym w roku kalendarzowym poprzedzającym okres zasiłkowy". A czemu mam źle wypełniony? Bo wypełniłam - zgodnie z instrukcją - danymi z zeszłego roku, a trzeba było się cofnąć o dwa!!!!! Na pytanie "A czemu?" uzyskałam równie elokwentną odpowiedź "Bo tak"... 

3. Mam za mało dokumentów wypełnionych o - uwaga! - 6 stron, bo to nic nie szkodzi, że podpisałam oświadczenie, że mój mąż nie brał becikowego (ani w Polsce ani w świecie) i że tyle a tyle zarabiamy - dla pewności i on musi złożyć stosowne oświadczenia (no wiecie co, plotkowanie a kłamanie to naprawdę nie jest to samo!! Żeby od razu musieć uwierzytelniać moją wersję - pfff...).

4. Dodatkowo muszę wybrać się do ZUSu żeby mi elegancko obliczyli ile to nie dostałam kasy odkąd nie jestem na etacie. Jakby sam fakt bezrobocia nie kwalifikował mnie do zasiłku. 

Nie, no pliiissss.... Na same wspomnienie wszystko mnie swędzi. Tu myślodsiewnia nie pomoże. Tu by się przydał Lord Voldemort!!!!!!!!!!