Pokazywanie postów oznaczonych etykietą migrena. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą migrena. Pokaż wszystkie posty

środa, 9 grudnia 2015

Równouprawnienie w wychowaniu dzieci

Od czego by tu zacząć, żeby nie wyszło tak od razu na jaw, że znów narzekam...

Na Mikołajki eL. dostała od Mikołaja-seniora domek z piernika do złożenia i udekorowania (duża szansa, że widzieliście takowy, bo pełno ich było w sklepach). Ucieszyła się bardzo i chciała go składać od zaraz. Dałam radę jej wytłumaczyć, że to działka tatusia i poczekamy na lepszy dzień (na przykład weekendowy), kiedy tata będzie w domu i sobie zrobią to arcydzieło wspólnie.



I się zaczęło!

Oczywiście eL. luzik - to mądre dziecię i rozumie takie sprawy (ze mną klepie kotlety, z tatą robi ciacha).

Ale moja mama - nie będę ukrywać, no podniosła mi ciśnienie...!

Najpierw litowała się niemiłosiernie nad eL. (na głos i otwarcie, i przy niej...), że ona taka biedna bo mama (że ja) jej nie pozwala robić domku (wgrrr...).

- Ale dlaczego ty z nią go nie złożysz?
- Bo chcę, żeby spędziła trochę czasu z Ka.
- A nie spędza??
- Nie, teraz się ciągle mijają. Jak eL. wraca z przedszkola, Ka. już zasuwa do pracy. I zaczynają się nadgodziny powoli...
- No tak, taki okres...
- I w związku z tym chcę, żeby coś porobili sami razem (w sensie beze mnie i Em.) jak już będzie możliwość czasowa, i niech to będzie coś konstruktywnego. A nie, że ja wszystko robię.
- Taka już rola kobiety, że facet pracuje całe dnie, a ona zajmuje się dziećmi i wszystko robi. Na pewno jest zmęczony jak wraca z pracy, ty z nią zrób.

!!!!!

Temat ten przewałkowałam z trzy razy... od czasu Mikołajek! 
Dziś mamy środę...

Rozumiecie, prawda?!?! Od razu mnie nerw łapie...

Dla tych mniej kumatych, bardzo proszę:

1. Taka rola kobiety to może i kiedyś była - ale teraz to ja sobie wypraszam! Jestem za równouprawnieniem, jeśli chodzi o wychowywanie dzieci. Zresztą w innych różnych kwestiach też. 
2. Nie ma nad czym (nad kim) się litować i robić memu dziecku wodę z mózgu! Nie jest żadną królewną, może poczekać kilka dni.
3. Ja też jestem zmęczona i czasem chętnie bym sobie poszła do jakiejś pracy odpocząć... Ale nie mogę - więc jestem w niej 24/7. I mimo migreny, choroby czy zmęczenia wstaję po nocach, tulę, uspokajam, jeżdżę po lekarzach i aptekach, odprowadzam do przedszkola, robię obiad i sprzątam miliony zabawek. Więc darujmy sobie rozgraniczenia, bo prace są różne - czasem osoba pracująca przy komputerze narobi się więcej niż inna przy pracy fizycznej - ważne jest, żeby zacisnąć zęby i wypełniać swoje obowiązki względem rodziny. 

To tak w skrócie. Bo już zdążyłam trochę popisać, ochłonąć i się ocenzurować. 
No popatrzcie, całkiem fajna rzecz ta myślodsiewnia. Polecam! :) 


A wracając do sprawy równouprawnienia - chcę, żebyśmy razem z Ka. uczestniczyli w życiu, wychowaniu i przyjemnościach naszych dzieci. Strasznie irytują mnie komentarze starszego pokolenia, że co to ja wymagam! Nie uważam, że wymagam za dużo, gdy chcę uczciwego podziału przy nocnych wstawaniach, odprowadzaniu do przedszkola, podawaniu lekarstw, karmieniu, spacerkach, kąpaniu, przewijaniu, czytaniu, ubieraniu, zabawianiu itd, itp. No bardzo przepraszam - ale razem skonstruowaliśmy te małe pasożyty (cudowne i kochane, ale jednak!). Znam mnóstwo kobiet, które mimo związku małżeńskiego w dużej mierze same wychowują dzieci (bo tato pracuje długo/daleko/w dziwnych godzinach) - i chodzą do pracy, i ogarniają mieszkanie, i wyglądają atrakcyjnie. One dają radę, z uśmiechem na twarzy - więc czemu nie tatusiowie?! Jest to trudne, ale nie niewykonalne!! Więc podział codziennych obowiązków powinien być ulgą i wielką wzajemną pomocą, tego oczekuję i tego się trzymam. Zdania nie zmienię!!!


środa, 2 grudnia 2015

Pełnia (nie)szczęścia

Em. ma zastrzyki, po dzisiejszej wizycie u pediatry dostała cztery dodatkowe...
Ja nie odespałam jeszcze migreny...
No a eL. roznosi energia...

Czy może być gorzej?

Pewnie, że może. U nas zawsze! Ledwo co Ka. poszedł do pracy a już wrócił z gorączką, dreszczami i wampirzą bladością. Wrócił i poległ na wyrze, komplikując do reszty cały, i tak już mega zachwiany porządek dnia...

Jakby ktoś miał na stanie i chciałby niedrogo (w sensie za darmochę, bo wszystko poszło na leki) udostępnić mi nianię/kucharkę/sprzątaczkę/masażystkę to przyjmę z otwartymi rękoma...

Zieeeew....


wtorek, 1 grudnia 2015

To znów ta wredna małpa - migrena...

Już kilka dnia temu zaczęła się bezczelnie skradać. A wczoraj osiągnęła apogeum swej wrednoty... Siekło mnie na wieczór po całości. Ledwo widziałam, słyszałam niestety o wiele za dużo, no i te okropne mdłości... I ból głowy!! Jakby mnie zaraz miało rozsadzić gdzieś nad okiem.

Ostatni taki mega atak miałam jeszcze w ciąży Em. Oprócz tego co powyżej zaczęło mi drętwieć ciało i dostałam afazji. Koszmar w ogóle, ale w ciąży... no wpadłam w histerię. Skończyło się wezwaniem karetki i solidną kroplówą na neurologii. I niczym więcej, na szczęście. Nawet do domu mnie po kilku godzinach puścili (czasem ma się to szczęście, że mieszka się 5 minut od szpitala... a nawet dwóch ;) ).

Tym razem - o jak dobrze - w ciąży nie byłam i łyknęłam co trzeba. Nie powinnam, bo dziś z rana miałam testy alergologiczne nr 2, ale cóż - gdybym nie łyknęła, to bym eksplodowała na pewno. Tym bardziej, że Em. miała fatalną noc (biedaczysko) no i musiałam sprostać wyzwaniu noszenia, tulenia, uspokajania... Jak to było? Mamy nie biorą zwolnienia, czyż nie? Ech...

Dziś obudziłam się spóźniona, musiałam eL. zeskrobać z łóżka (opierała się jak nigdy - stres przedtestowy), dostarczyć Em. na zastrzyk, wrócić do domu, ogarnąć co trzeba no i zasuwać na te testy... A wszystko to z tą zołzą, dyszącą mi gdzieś za uchem. Że zaraz znów mi uprzykrzy życie... Jazda na badania - koszmar!! Dobrze, że MZK strajkowało - przynajmniej nie wpadłam pod koła jakiegoś zestresowanego kierowcy autobusu... 

Testy wyszły elegancko. To znaczy eL. prawie nic (ufff), ja prawie wszystko na maksa. Dostałam taki rumienie, że w sumie zlały się w jedno. A bąble jak po użądleniu jakiegoś robactwa. No i wyszły z tego dwie sprawy:
- zostałam w tempie ekspresowym zapisana na odczulanie (minimum 3 letnie - trawy, zboża, brzoza póki co)
- na lekarstwa i "szczepionki" wydałam w aptece około... 400zł...!!!! Poważnie. Nie kłamię. W tym roku wszystkim popakuję do butów na Mikołajki po jakimś leku... ja chyba wystawię kozaki...

W takiej sytuacji ta wredna małpa tylko zacierała rączki - stres i zmęczenie to najlepsza pożywka dla migreny...

Nie dałam jej jednak szans znów wybuchnąć. Wzięłam się, zaaplikowałam co trzeba i poszłam spać. Teraz jestem troch wczorajsza (też tak macie jak śpicie w dzień?) ale przynajmniej nie umieram!


No i Em. przestała chrumczeć jak prosiaczek. I ma nowy objaw - wcale nie chce spać. Jak to piszę jest po 19stej, ona obudziła się gdzieś koło południa i ani myśli się położyć. Siedzi z Ka. i eL. i czytają sobie na dobranoc. Naprawdę dziwna ta choroba...