Ale ten czas szybko leci! Dopiero co dołączyłam do smakowitego projektu #trnd - a już lodówka świeci pustką ;) Mniam, pyszne to było testowanie, słowo daję!
Zbiór myśli, przemyśleń i domysłów, które siedzą w głowie standardowej kobiety, tudzież żony, matki, córki, przyjaciółki...
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą jedzenie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą jedzenie. Pokaż wszystkie posty
środa, 22 marca 2017
niedziela, 12 marca 2017
Kaszka Party #Zakochaniwsmaku
W ostatnią sobotę wyprawialiśmy urodziny mojej (już) pięcioletniej Królewny 👸😍.Zabawa, jak zwykle zresztą, była przednia. Wszyscy goście dotarli, świeczki zostały zdmuchnięte, prezenty rozpakowane i... rozpoczęliśmy degustację 😁. Kaszek #Smakija, rzecz jasna 😉. Każdy zainteresowany wybrał smak dla siebie i rozpoczęliśmy grupowe łasuchowanie mlecznych deserów. Mistrzem okazał się mój tato, który zjadł dwie i strzelił focha, że mu nie dałam trzeciej 😉😅😁😁 (zgadnijcie, kto mi wyjadał w dzieciństwie kaszkę ze śniadania... hm hm hm...). Było śmiesznie, zabawnie a przede wszystkim - smacznie! 😋 No a na koniec wszyscy ambitnie wypełnili ankiety. Taką mam grzeczną rodzinę! 👴👵👧👦👨👩👪👍
sobota, 4 marca 2017
#Zakochaniwsmaku
Lubię, jak coś mi się w życiu udaje = a jak udaje się przy okazji zdobyć to co lubię, to już w ogóle super! Dlatego bardzo, ale to bardzo ucieszyłam się, gdy po raz kolejny platforma #trnd doceniła moją skromną osobę i wybrała ją (w sensie mnie 😉) do testowania pysznych kaszek #Smakija.
piątek, 20 stycznia 2017
Przepis na roladę ze szpinakiem
No prawie przepis... bo tak jak nie mam zdolności kulinarnych, tak też nie mam głowy do przepisów. Podaję więc to, co zapamiętałam od koleżanki. A jeśli ktoś kiedyś już przyrządzał coś podobnego to śmiało - piszcie w komentarzu.
czwartek, 5 stycznia 2017
Urodzinowe wspomnienia "nie-jak-z-bajki"
Moje dzisiejsze urodziny to totalny niewypał. Młodsza córa ma mega ospę (cierpię okrutnie razem z nią), starsza chwilowo wyemigrowała do dziadków, którzy dali plamę (czyt. nabrali się na wnuczkowe słodkie oczka) i nie zaprowadzili jej do przedszkola (czym dolali oliwy do ognia w moim aktualnym domowym zamieszaniu) no a osobisty mąż to już kompletnie dał ciała, bo zwyczajnie moje urodziny olał (ale kto wie - do północy jeszcze trochę, może się zrehabilituje). Na pocieszenie jednak przypomniałam sobie moje inne urodzinowe "sytuacje" i dla radochy ogółu Wam je tu opiszę. Bo kto wie - może i z tych obecnych będę się za jakiś czas śmiała ;) :D
niedziela, 11 grudnia 2016
#zlapDanonki nawet w chorobie...!
Niestety - jesienna, paskudna pogoda popsuła nam trochę szyki i zamiast intensywnie szykować się do świąt, bijemy rekordy w zużyciu chusteczek higienicznych... Nic to jednak - są pewne plusy przymusowego siedzenia w domu. Mogę, pomiędzy inhalacjami i pogonią z lekarstwami, głębiej wdrążyć się w projekt #zlapDanonki i podsumować naszą przygodę z nimi.
Przede wszystkim - uff - nie muszę wymyślać niczego z powietrza. Prześledziłam przewodnik projektu trnd i teraz jestem naszą domową specjalistką w sprawach Danonków w saszetkach, ha!
środa, 7 grudnia 2016
Dlaczego moje dzieci jedzą wszystko?
Lubię się chwalić ale nie lubię się mądrzyć i dawać złotych rad. Oczywiście chętnie podzielę się swoim zdaniem czy doświadczeniem jak ktoś zapyta, ale po kilku próbach pisania "zróbcie tak a tak bo inaczej jest źle i fatalnie" pozostał mi tylko pewien niesmak. Myślę, że po prostu to nie mój konik.
Niemniej jednak w najbliższym towarzystwie często zdarza mi się odpowiadać na pytanie "jak ty to robisz?" albo "dlaczego twoje dzieci cośtam-cośtam?". A poruszany temat jedzenia - o ho ho! Temat rzeka. Bo w świecie wielkich-małych niejadków moje dzieci to chyba ewenement 🠊 jedzą wszystko.
I pisząc wszystko nie mam na myśli każdą odmianę czekolady, he he, ale właśnie wszystko to co my byśmy chcieli dzieciom dać do jedzenia: wszelkie warzywa, owoce, różne kasze, odmiany mięs, ryb itp.
czwartek, 1 grudnia 2016
#zlapDanonki!
Poważnie - czasem ma się to szczęście. Bo niby nic, ale dopiero jestem na początku mojej współpracy z innymi markami/firmami/twórcami i już zostałam wybrana do smacznego testowania z platformy trnd.pl. Bo, moi drodzy, przede mną kilka sympatycznych tygodni z Danonkami w saszetkach. A w sumie to przed moimi dziewczynami - jak tylko nowy zakup wyjęłam z torby to rzuciły się na niego niczym mleczne piranie 😉. Naprawdę nie wiem, czy załapię się chociaż na jednego...
sobota, 29 października 2016
13 pomysłów na udane Halloween Party
Halloween to zdecydowanie dobry pretekst do urządzenia świetnej zabawy. O tym dlaczego możecie poczytać tu KLIK. Dziś natomiast podzielę się z Wami naszą receptą na niezapomnianą zabawę!
wtorek, 20 września 2016
Aquapark Reda
Nasza rodzina uwielbia wodne atrakcje. W tym roku, na zakończenie lata, wybraliśmy się do nowiutkiego aquaparku w Redzie, tuż nad Trójmiastem.
poniedziałek, 4 lipca 2016
Broń biologiczna na półkoloniach
Niektórzy ludzie jak mają wakacje rzucają wszystko w cholerę i jadą na urlop.
A niektórzy - w tym ja konkretnie - przestają się obijać i idą do roboty, he.
Co prawda robotę mam super i w wyborowym towarzystwie, o pysznych obiadkach nie wspomnę (zdecydowałam się odchudzać dopiero na Boże Narodzenie ;)), no ale trzeba rano wstać, doprowadzić się do względnego porządku, zostawić dzieci pod czyjąś opieką (totalna ruletka) i - czy to upał, czy burze z gradem - wybyć z domu. (Oczywiście przeginam - burze chadzają bokiem, a z upału korzystam ile mogę smażąc moje blade kończyny na placu zabaw ;))
środa, 13 kwietnia 2016
Matki Masochistki usypiają dziecko (albo i nie)
Nie - to znów (tak jak w przypadku Matki Pedantki KLIK) nie o mnie! I ufff....
Czytałam ostatnio fajny tekst na zaprzyjaźnionym blogu o rodzajach matek (KLIK). A potem byłam na przedszkolnych urodzinach gdzie oprócz gadania o fryzurach (KLIK) padł temat spania dziecka w nocy. I znów byłam w mniejszości. Nie dlatego, że jestem super mamą (oj, bardzo mi do niej daleko...!), ale zwyczajnie - nie jestem matką masochistką.
poniedziałek, 28 marca 2016
Święta, święta i po...
Jak tam obżartuchy? Uzupełniliście zapas kalorii na następne pół roku? Czy korzystaliście z pięknej pogody i na bieżąco spalaliście kalorie? :D Ja, niestety, robiłam tylko zapasy tłuszczyku - na dwór wyszłam tylko na balkon... A czemu? No zgadnijcie... Tak, zgadza się - choroba nadal zbiera swoje żniwa...
niedziela, 6 marca 2016
Urodziny tematyczne
Każdy wyprawia urodziny po swojemu. A niektórzy to w ogóle wcale. U nas w domu dorośli to standardowo - kawa, tort, ciacha, może lody. Pogadamy, może w coś pogramy (poker, kalambury, planszówka). Poleje się alkohol, panowie polegną pod stołem (albo pod wc) i kończymy imprezę ;) (żartuję - nie zawsze mamy takie hardcory, he he).
Natomiast urodziny dzieci lubię mieć tematyczne. Specjalnie piszę "lubię", bo myślę, że Ka. to bez różnicy. Ja się jednak spełniam całkowicie, więc wymyślam ;) W ogóle lubię tematyczne imprezy, nie tylko urodziny, i nie tylko dzieci ;) :D
Tak więc za czasów moich dzieci mieliśmy już imprezę urodzinową:
- motylkową,
- misiową,
- konikową,
- dżunglową,
- Elsową.
Jak się udaje, to razem ze strojem, ale bez presji - w końcu moje dzieci są jeszcze małe i nie chcę, żeby je ubranie wkurzało podczas ich przyjęcia. Za to lubię mieć kolorowy-tematyczny obrus, talerzyki, serwetki, dekoracje stołu i pokoju, oraz tematyczne jedzenie :)
I wiecie co jeszcze lubię? Minę zaproszonych gości w momencie wejścia :D :D
A tu, bardzo proszę - kilka przykładów mojej wyobraźni. Torty/słodkości były albo kupione, albo robione przez mojego lubego. Natomiast z dekoracjami to różnie - część kupujemy (polecane sklepy www poniżej), część sama robię :) I efekt chyba jest. Prawda? :D
Urodziny konikowe |
Urodziny misiowe |
Urodziny motylkowe |
Urodziny Frozen |
Urodziny Frozen |
Urodziny z kolorowej dżungli |
Urodziny motylkowe |
Urodziny misiowe |
Aktualnie, oprócz asortymentu ze sklepów ogólnie dostępnych (małych i dużych), dekoracje kupuję w dwóch sklepach on-line:
Te dwa sklepy sprawdziłam wielokrotnie i mogę z czystym sercem polecić. Czasem mam zastrzeżenia do jakości danego produktu, ale to jakby nie jest wina sklepu ale producenta. Jednak nie sprawdziłam owych produktów na tyle, żeby móc otwarcie wyrażać swoją krytykę. Bo a nuż trafiła mi się jakaś lewa partia? ;)
Elsa |
Ps.
A wczoraj nasza Elsa dała czadu!! Szalała w swojej pelerynie z gwiazdkami, przyjmowała gości jak prawdziwa księżniczka i specjalnie dla mamusi pozowała do zdjęć :D W nagrodę za rok też jej coś wymyślę :D :D Może - jak się jeszcze zmieści w to co jej przywiozłam - zrobimy chińską imprezę? To by dopiero było! Główny konkurs - jedzenie pałeczkami tortu na czas :D
sobota, 27 lutego 2016
Dziecko w szpitalu - jak się przygotować na pobyt?
Tak się niefortunnie złożyło, że dwie bliskie mi osoby, dzień po dniu, dostały przykrą wiadomość - ich dzieci są na tyle chore (oskrzela/płuca), że muszą iść do szpitala. Obie to dość dzielnie przyjęły, jednakże jak to w takich sytuacjach bywa, zaczęły gorączkowo myśleć - co ze sobą wziąć? Co będzie mi potrzebne?? Jak się przygotować??
Miały na tyle szczęścia, że nie wzięto ich dzieci od razu do szpitala, karetką (mnie to raz spotkało - zero czasu na przygotowanie siebie i podręcznego dobytku...), więc zanim zniknęły w mrocznych czeluściach oddziału dziecięcego zdążyły do mnie zadzwonić, po szybką poradę - jak się przygotować?? Właśnie...
Nikomu nie życzę, aby jego dziecko trafiło do szpitala!! Jednak nie oszukujmy się - może to spotkać każdego z nas - rodziców... Dlatego proponuję wpis na temat pierwszej pomocy przy pakowaniu siebie i dziecka na dłuższy pobyt w szpitalu. I serdecznie zachęcam innych rodziców "po przejściach" do pozostawienia w komentarzach swoich porad, sugestii, wskazówek i wniosków. Ułatwmy innym życie!!
UBRANIE
Nie wiem jak jest we wszystkich szpitalach, ale myślę, że obowiązują jakieś odgórne przepisy dotyczące temperatury na oddziałach dziecięcych (czy też w ogóle). Ja byłam na OIOMie i Pulmonologii z Alergologią (tak w skrócie) i było masakrycznie gorąco!!! A jednocześnie - jak robiono (w końcu) wietrzenie - masakrycznie zimno. Domyślam się, że latem to jednak nie grzeją, jednakże proponuję wziąć ubrania i dla siebie i dla dziecka "na cebulkę". To znaczy nie grube dresy i piżamy, ale raczej coś cienkiego plus dodatkowa bluza czy sweter. Będąc w szpitalu w styczniu, gdy na zewnątrz były przymrozki, my czasem na oddziale miałyśmy jak w saunie...
Inna sprawa, to długość rękawa i jego szerokość w bluzce dla dziecka. Nie patrzę tu na ewentualne gipsy czy opatrunki, ale na zwyczajny... wenflon. Proponuję, szczególnie u małych dzieci, bluzki z długim, cienkim rękawem z szerokim mankietem. Raz, żeby wygląd wenflonu nie raził dziecka (Em. uporczywie chciała go sobie wyjąć), dwa, żeby był do niego łatwy dostęp.
I pamiętajcie o ubraniu i bieliźnie na zmianę. Temperatura, nerwy czy ciągłe "skakanie" przy dziecku powodują, że się pocimy. Natomiast różne zabiegi, złe samopoczucia i ogólna sytuacja mogą spowodować, że ubranka naszych dzieci (i nasze...), chcąc nie chcąc, będą wysmarowane krwią, smarkami, mlekiem, jedzeniem, maściami i innymi różnościami. A na pranie i suszenie na oddziale personel nie zawsze patrzy przychylnie...
No i wiecie - niech to będzie ubranie wygodne. Miniówka jakoś średnio się sprawdza w warunkach szpitalnych...
OBUWIE
Poważnie, weźcie dla siebie wygodne papcie, trampki czy klapki. Raz, że są oddziały gdzie nie wolno paradować w butach "z zewnątrz", dwa - temperatura może dać Wam w kość (a w sumie to w stopy). No i przy ruchliwych dzieciach jest się jak nachodzić.
Dodatkowo, jeśli nocujecie w szpitalu i nie macie możliwości powrotu do domu na "odświeżenie się" pamiętajcie o obuwiu pod prysznic. Nie mogę powiedzieć - nam się trafił naprawdę czysty oddział! Ale ponownie - nie oszukujmy się - różnie jest i ze szpitalami i z ludźmi używającymi prysznica...
SPANIE
Nie wiem jak jest wszędzie - moja Em. miała za każdym razem swoje małe łóżeczko szczebelkowe, a ja (rodzic) mogłam spać z dzieckiem w pokoju, na specjalnym rozkładanym fotelu. Był mega wygodny do siedzenia, ale paskudny do spania... Do tego dano mi koc w poszewce. I już. Tak więc szybko donieśliśmy sobie poduszkę, dodatkowy koc i karimatę, żeby spać na podłodze. Nikt nam nic nie powiedział. Koleżanka z sali obok normalnie miała dmuchany materac, który w ciągu dnia stał schowany za szafą. I też było ok.
Łóżeczko dziecka miało prześcieradło i kołdrę. Bez poduszki. Więc jeśli jakiś bobas potrzebuje jej do spania, to proponuję zabrać z domu. Wzięliśmy też dodatkowy kocyk, ale bardziej się przydał do odsłonięcia Em. przed światem (powiesiliśmy go na barierce łóżeczka), co by mogła spokojniej spać.
HIGIENA
Jeśli zamierzacie zostać z dzieckiem na noc, na dzień, na całą dobę, na dłużej - zabierzcie ze sobą wszystko! Mydło, szampon, żel, pastę do zębów, antyperspirant, kosmetyki do makijażu, krem nawilżający (!) itp. - szpital to nie hotel. I dla dziecka oczywiście też!! Plus wszystkie pieluchy, chusteczki nawilżające, maście do dupska, przybory do włosów. Na oddziale noworodkowym owszem - mogliśmy być nieprzygotowani. Tu nikt nam nic nie da. Tak więc bierzemy całą naszą łazienkę i toaletkę.
No i ręczniki! Dla dziecka koniecznie, dla siebie jeśli zamierzacie się kąpać w szpitalu.
ZABAWKI
W naszym szpitalu są sale dla dzieci - świetlice. Mają tam zabawki i książeczki dla dzieci. Ale... czy naprawdę chcemy chodzić z naszym chorym (a już w ogóle - zdrowiejącym!!) dzieckiem w to urocze wysiedlisko zarazków?? No właśnie... Dlatego też nie zapomnijcie wziąć ulubionych zabawek dla dziecka. Może tylko zostawcie w domu te najbardziej hałaśliwe - inni rodzice mogą w nerwach Wam tą zabawkę wyrzucić za okno ;) ;)
Ja ostatnim razem miałam nawet wózek dla lalek, przy którym Em. uczyła się chodzić. Mały niewypał, bo jak tylko go jej przyniosłam założyli jej wenflon w stopę i nie za bardzo mogła chodzić. Tak czy owak - mimo moich obaw - nikt nie narzekał, że organizuję czas dziecku w sali. Bo po korytarzach z tym wózkiem to już bym nie wędrowała...
JEDZENIE I PRZYBORY DO
Nie wypowiadam się za tych, którzy chore dziecko mają za granicą. Ale u nas - w Polsce - wiadomo jak jest z jedzeniem... Dla przypomnienia, ja sama przeszłam baaardzo interesującą "pogawędkę" na temat diety szpitalnej Em. (KLIK). Dlatego też - zaopatrzcie się w prowiant, w tym kawa, herbata, cukier i sól!! Jak nie dla dziecka (bo na przykład jest jeszcze na cycu, albo z powodu choroby musi mieć tylko kroplówki) to z pewnością dla siebie. Na naszym oddziale była ładna mała kuchnia do użytku rodziców, łącznie z talerzami, kubkami, sztućcami itp. Lodówką, mikrofala, kuchenka, czajnik - takie rzeczy. Problemem jednak było miejsce spożywania - no bo przecież nie na sali. Teoretycznie - bo w praktyce żadnej z nas - Mam - to nie przeszkadzało. Personelowi już tak...
Dobrym pomysłem jej wzięcie termosu, żeby przygotować sobie herbatkę czy kawkę na potem. No bo wiecie - z chorym dzieckiem czasem trudno iść do wc, a co dopiero zrobić sobie coś do picia...
Na wszelki wypadek proponuję też wziąć jakiś kubek i łyżeczkę, jakiś scyzoryk. Szczególnie jeśli nic nie wiecie o szpitalu. Albo znacie jego kiepską reputację...
INNE
Kto ma telefon? Wszyscy, he. Tak więc ładowarka! Często się o niej zapomina w nerwach.
Coś do pisania plus kartki.
Coś do czytania dla siebie (naprawdę polecam - jak już opadną nerwy może zacząć się Wam nudzić...)
Ewentualne poprzednie wyniki badań/wypisy dziecka (ja mam wszystko w jednej teczce z książeczką)
Tablet, laptop.... hm... z tym różnie... Wszystko zależy od oddziału na jakim jesteście i czy jest tam aparatura medyczna na stałe podłączona do dziecka... Bo wtedy - teoretycznie - nie można używać swoich sprzętów elektronicznych...
Pieniądze w gotówce - na jedzenie w barze czy też absurdalną opłatę za szpital...
Własne dokumenty!!!!!
Stopery. Jeśli dziecko nie wymaga uwagi w nocy polecam korki do uszu....
I jeszcze ewentualne własne lekarstwa. Gdy zaczynamy martwić się o dziecko czasem zapominamy o własnym zdrowiu...
O czymś zapomniałam....?
poniedziałek, 22 lutego 2016
Chiny - jedzenie...
No dobra - nie będę Was dłużej męczyć - wiem, że wszyscy chcecie poczytać o jedzeniu ;)
Teraz macie dwie opcje:
1. Przygotować sobie coś do chrupania, bo być może zaraz mocno zgłodniejecie;
2. Otworzyć sobie drzwi do kibelka, bo może Was trochę zemdlić...
No ciekawe, w której grupie się znajdziecie pod koniec czytania... i oglądania ;)
Z czym kulinarnym Wam się kojarzą Chiny? Zgadza się - ryż i pałeczki. U nas ziemniaki i widelec - u nich ryż i pałeczki. I o ile o ewentualny widelec (zamiast pałeczek) można było prosić bez skrępowania, to ryż... no cóż - był WSZĘDZIE!!
Mieliśmy to szczęście, że codziennie jadaliśmy w nowych miejscach. To znaczy śniadania zawsze w hotelu, a obiadokolacje na mieście, w różnych restauracjach. Pomiędzy stałymi posiłkami dzielnie próbowałyśmy tambylczych specjałów... ale o tym za chwilkę.
Żeby łatwiej się czytało (i oglądało) trochę (specjalnie dla Was) posegregowałam nasze żywieniowe doświadczenia!! Gotowi?
1. ŚNIADANIA
Mocno przypuszczam, że nasze hotelowe śniadania nie do końca były chińskie. Raczej takie pomieszane - trochę Azji, trochę zachodu. Tak więc do dyspozycji mieliśmy tosty, dżem, jajka sadzone i płatki z mlekiem (sojowym, rzecz jasna) ale też makaron z warzywami, gotowaną kukurydzę i bakłażany, oraz podejrzane robaczki i chińskie bezsmakowe kluchy i placuszki. I kiełbaski z baraniny.
No i ryż - obowiązkowo!! My (biali) jedliśmy raczej śniadania na zimno, oni (nie-biali) raczej na ciepło. My chcieliśmy jajko na tosta, oni jajko z (nieodłącznym chyba?!?) obowiązkowym sosem sojowym.
Dodatkowo do dyspozycji mieliśmy również owocowo-warzywny bar sałatkowy. Owoce raczej puszkowe (brzoskwinia, ananas) i wszechobecny arbuz. Z warzyw to też raczej mało - świeży ogórek, pomidorki koktajlowe, cebula, kukurydza w ziarenkach, sałata. I tyle. Za to sosów - przynajmniej ze cztery. Niestety większość na słodko - też standardowo...
Na szczęście pałeczki nie były wymagane - ba! Przy każdym talerzu odgórnie leżał komplet sztućców!
Pewnym utrapieniem był... brak nabiału. I to nie tylko na śniadaniach, niestety. Ja lubię sery, twarogi, jogurty, mleko (i mleczną czekoladę, he...), a w Pekinie - wszystkiego jak na lekarstwo. Serów nie uraczyliśmy ani razu - mój żółto-serowy mąż by ostatecznie umarł z głodu ;) ;)
2. OBIADOKOLACJE
O ile śniadania jedliśmy w stylu tradycyjnym (prostokątne stoły, stół szwedzki), o tyle do reszty posiłków musieliśmy się "troszkę" przyzwyczaić...

Ogólnie za każdym razem było z 10-12 różnych dań i - o dziwo! - wszystkie możliwe do zjedzenia pałeczkami!! Pod koniec imprezy naprawdę większość wycieczki umiała się nimi obchodzić - w tym ja :D (zdarzyło nam się nawet jeść urodzinowy tort pałeczkami! I co? I poszło sprawnie, że ho ho!! :))
Smakowało mi też prawie wszystko. Z kilkoma zastrzeżeniami:
- głupio jest jeść ziemniaki jako warzywo... dodatek do ryżu...
- naprawdę nie muszę do wszystkiego dodawać sosu sojowego. A już szczególnie jajecznica na grzybkach się bez niego obejdzie...
- frytki ze słodkich ziemniaków (batatów) to nie jest to samo co frytki ze zwyczajnych pyrów...
- nie koniecznie muszę jeść tak, żeby wypalało mi gardło... i przełyk... i wnętrzności...
![]() |
Smakowało? I to jak!! :D |
3. FAST FOOD
Chiny - kraj w którym wszystkiego musi być najwięcej - to raj fastfoodowy. A przynajmniej Pekin. No a jego centrum to już w ogóle. KFC, McDonald, Pizza Hut, Subway - normalnie na każdym rogu! Podobnie jest z popularnymi - ogólnoświatowymi - kawiarniami. Jednak o ile kawy były pyszne jak u nas, to fastfoody... zupełnie inna bajka!
Ja wiem, że fastfoodowe sieciówki w każdym kraju wyglądają inaczej. Ale naprawdę zaskakująco jest na przykład wejść sobie do KFC (skądinąd przeze mnie uwielbianego) i zamiast frytek mieć w ofercie... ryż...! Fryty też były, ale jakoś tak... dodatkowo ;) A w Subwayu zamiast kanapek zestaw przeróżnych zupek ;)
Zupełnie inna sprawa wygląda z hot-dogami. Raz, że parówy podawane są bez bułki za to na patyku, dwa, że... no nie do końca wiadomo co tak naprawdę kryje się pod nazwą hot-DOG... W smaku było to coś niespecjalne - bo słodkawe. W konsystencji natomiast gumowate z nieprzyjemną flakowatą skórką. Chińczycy to jedli masowo, a dzieci to już dosłownie wszędzie - ja spróbowałam i no cóż... Nie otrułam się, ale... wolę jednak ryż ;)
Dobra mina do... no naprawdę fatalnej przekąski... |
4. TARG ŻYWNOŚCI
Teraz na wszelki wypadek jednak chwilowo odstawcie wszelkie przekąski... Otóż tak - w planie wycieczki była wizyta na chińskim targu żywności, gdzie oprócz góry sezamków, kolb kukurydzy i mega słodkich szaszłyków z owoców oblanych chyba trzystu-procentowym cukrem (jedno maleńkie winogronko zaspokoiło mój popyt na cukier na trzy dni...!) można było spotkać... wszystko!
Owocowe, mega-słodkie szaszłyki |
Mieliśmy to szczęście, że nie było smogu za to lekki przymrozek, więc nie musieliśmy zbyt intensywnie wdychać podejrzanych zapachów. No bo naprawdę - latem to musi tam ostro dawać czadu...! Ale że my byłyśmy zimą, to spokojnie przeszłyśmy się wszystkimi uliczkami.
Wcinam krewetki :D |
Tak więc miałyśmy do dyspozycji między innymi:
- krewetki,
- ośmiornice,
- koniki morskie,
- różne skorupiaki
- rozgwiazdy,
- żaby,
- jaszczurki,
- jedwabniki,
- węże,
- ślimaki,
- małże,
- skorpiony,
- gołębie...
No i tak bardziej tradycyjnie - drób, wieprzowina, wołowina, baranina - najczęściej w postaci szaszłyków.
Podobno również można było tam uświadczyć i psiny i kociny (???), ale cichaczem, spod lady - jednak nikt nam jej nie proponował, więc nie potwierdzę...
I jak tam Wasze apetyty?? :D
5. KACZKA PO PEKIŃSKU
Na koniec - co by Was nie zostawiać z ewentualnymi mdłościami - słów kilka o prawdziwie chińskim rarytasie! No słuchajcie - pychota!!
Samo jej przygotowanie wymaga czasu i precyzji, ale o tym to sobie już poczytajcie w książkach kulinarnych ;)
Warzywne dodatki do Kaczki po pekińsku |
Sos do Kaczki po pekińsku |
Prezentacja: "jak to wszystko złożyć w całość" :D |
I jak tam?
W której grupie jesteście??
Umarlibyście z głodu
czy bylibyście w kulinarnym raju??
:D :D :D
Po więcej zdjęć zapraszam na moją stronę na fb:
piątek, 19 lutego 2016
Chiny - podróż do...
Ok, mam już większość zdjęć - zaczynamy sprawozdanie :)! Narazie - zupełnie od początku. A potem się zobaczy (trudno - przykładowo - o jedzeniu pisać dzień po dniu... to trzeba traktować jako całość, osobny temat...).
A na początku to trzeba było do tych Chin dotrzeć ;)
![]() |
Chiński kotek na polskim lotnisku |
Lot mieliśmy z Warszawy, do której uprzednio musieliśmy dojechać (chyba jeszcze nie pisałam - mieszkam w Bydgoszczy, Kujawsko-Pomorskie). Trasa przebiegła nam elegancko (jechaliśmy nową, jeszcze darmową, autostradą), tak więc na lotnisku byliśmy dobrą godzinę przed planowanym byciem. Nic to - mogłyśmy sobie na spokojnie oddać bagaże, wypić herbatkę i porobić foty do albumu (bo zrobię go NA PEWNO!!!).
![]() |
Herbatka na lotnisku - co by się wczuć w chiński klimat |
Doczekałyśmy się zbiórki i już zrobiło się ciekawie. Na wycieczkę leciało jakieś 90-100 osób, w tym trzech pilotów-przewodników. Nam się trafił najlepszy z najlepszych - poważnie, powinni mu dać ekstra premię!! Ludzie zostali podzieleni na trzy grupy - każda grupa miała swojego przewodnika-opiekuna. No i cóż - mieliśmy farta :)
![]() |
Plac zabaw dla dzieci - świetna sprawa! |
Czas pomiędzy prześwietleniem bagaży podręcznych a wylotem spędziłam na poszukiwaniu magnesu z samolotem, dla koleżanki. No słuchajcie - dramat! Na calutkim lotnisku ani jednego!!! (Na lotnisku w Pekinie również brak... może to trzeba kupować w biurze LOTu czy gdzieś tam...???).
Tak czy owak, mieliśmy fajowe miejsca, obok siebie, przy oknie (moja Siostra już się o to odpowiednio wcześniej postarała), ale że samolot w połowie był zupełnie pusty to i tak się poprzesiadałyśmy. W końcu leciałyśmy jakieś 8 godzin, przez noc... Warto było mieć ekstra miejsce na rozprostowanie naszych ślicznych nóżek :D :D
Przy okazji - wiecie jakie są dopłaty za siedzenie w lepszej klasie? od 1,500zł do jakichś 3,000zł... Nieźle, co?!?!
Do tej pory latałam często i w wiele stron świat, ale niewątpliwą przyjemność lotu Dreamliner'em miałam po raz pierwszy. No słuchajcie - cacuszko!! Start i lądowanie - jak po maśle. Obsługa - bardzo życzliwa. Wyposażenie - ho ho ho i jeszcze trochę!! Wc - padłam z wrażenia!! (a ja się trochę boję korzystać z toalety w samolotach...). Naprawdę - gdybyście kiedyś mieli okazję - polecam!!
![]() |
Podgląd na trasę lotu |
Co tu wybrać, co tu wybrać?? |
![]() |
WC |
Obiadek |
Śniadanko - pudełko |
Śniadanko - zawartość |
Po zjedzeniu dwóch posiłków, obejrzeniu dwóch filmów i kilku seriali, pograniu w kilka gierek i porobieniu innych rzeczy dla zabicia czasu wylądowaliśmy na bajeranckim lotnisku w Pekinie. Na NAJWIĘKSZYM LOTNISKU NA ŚWIECIE. Dość powiedzieć, że po odbiór bagaży musieliśmy pojechać wewnętrznym pociągiem... (więcej ciekawych informacji TU). No zrobiło na mnie wrażenie - wypasione, czyściutkie, błyszczące, z Chińskimi dekoracjami (mogłyśmy się im przyjrzeć na koniec wycieczki, przed wylotem do domu). I głośne!! Nasze "maleńkie" Okęcie naprawdę się umywa. Też było czyste, schludne i elegancko zorganizowane. Ale jakieś takie ciche, czasem wręcz martwe. Pekin natomiast - samiutkie centrum życia.
Aha - już jesteśmy w Pekinie! |
Największe lotnisko świata - z okna samolotu |
Najbardziej, po wylądowaniu, bałam się ciężkiego powietrza. Gdy wyszłam z lotniska w Nowym Jorku myślałam, że się uduszę - tak było gęste i śmierdzące. A tu, bardzo proszę, miła niespodzianka. Temperatura jak w domu - powietrze jak w domu! Potem się okazało, że (jak ze wszystkim), mieliśmy dużo szczęścia, bo smog był prawie nieodczuwalny. W sensie tak wiało, że go przewiało gdzie indziej. Dlatego też pewnie tak trudno było mi uwierzyć, że oto jestem już w innej strefie czasowej, na innym kontynencie, w zupełnie innej kulturze, gdzie Biały Człowiek to rarytas. Było tak normalnie, tak dobrze i to obiecująco, że aż niemożliwie!
Sami widzicie - mocne, pozytywne emocje od samiutkiego początku!! A dalej będzie tylko lepiej :D :D :D
niedziela, 7 lutego 2016
Przed-wyjazdowe plusy i minusy wylotu do Chin
Za dwa dni o tej porze będę już w drodze na samolot. Do Chin! Dokładniej, to wylatujemy o 14:55 z Warszawy, we wtorek.
(Bardzo proszę o NIE podkładanie BOMB w tym dniu.
Ani o żadne PORYWANIE samolotów.
Ani w żadnym innym dniu też...!)
Teraz to już naprawdę czuję silny dreszczyk emocji. A moje początkowe wyjazdowe dylematy nie zmieniły się aż tak bardzo...
Na daną chwilę - plusy i minusy wycieczki do Chin (jeszcze przed wycieczką ;)):
- sprawa z pierwszymi urodzinami Em. --> musieliśmy przełożyć imprezę prawie o tydzień. Tu nic się nie zmieniło...
- lot samolotem - o, tu już poczyniliśmy postępy! Otóż okazało się, że lecimy tak wypasionym samolotem, że dla samego faktu podróżowania nim wycieczka ma ogromny plus!! Nie będę się zagłębiać w szczegóły, bo mam zamiar pstrykać mnóstwo zdjęć i potem Wam wszystko ładnie opisać :D
- cenzura na media społecznościowe --> jest! Mogłabym zapłacić i mieć fb, a co za tym idzie móc wstawiać fotki na bieżąco. Ale... czy jestem aż taką pasjonatką blogowania? Nie, chyba jeszcze nie... I chyba nic się nie stanie, jeśli trochę poczekacie na moje fotorelacje. Nie? :P A ja się zajmę zwiedzaniem i robieniem zdjęć :D
- pieniądze - uuuu...ła... tak, trochę ich wycieczka pochłonie. A co jest w tym najgorsze? Że w czasie pobytu w Chinach kończy mi się zasiłek rodzicielski. I nie dość, że muszę szybko kombinować z ubezpieczeniem (bo w dniu powrotu z Chin muszę ekspresowo wracać do siebie i biegusiem zapindalać na odczulanie) to jeszcze dobrze by było szybko gdzieś się zarejestrować, żeby choć przez jakiś czas nie zostać bez kasy... (o tym, że jestem na "wspaniałym" bezrobociu pisałam między innymi TU)...
- pobyt z mamą i siostrą --> o tak, będzie wesoło... My z mamą mamy potencjał... Pójście na słowne noże zajmuje nam około trzech sekund... Więc wiecie... Będzie ostro...?
- zostawiam samego Ka. z dziećmi - no i z dziadkiem. Raz, że dobrze - niech no w końcu poczuje jak to jest być ciągle sam-na-sam z dziećmi. Dwa, że trochę mi smutno, no bo lubię być z moją rodziną, szczególnie gdy Ka. ma urlop (a ma). I fajno by było wyjechać razem. Choć z dziećmi pewnie by było o wiele więcej zamieszania...
- nowe ciuchy --> oł jeeee, byłam na zakupach :D :D I kto wie, jak tam będzie w tych Chinach w kwestii zakupów? Na wszelki wypadek nie będę upychać na maksa walizki :P :P
- choroby - trochę się martwię, że tylko wyjadę a Em. znów zacznie syczeć i charkać. Tym bardziej, że eL. już ma wstrętny katar... I trochę się martwię, że i ja ten katar dostanę, bo już mnie gryzie w nosie...
- okres - to na pewno jest plus bo... mnie ominie :D Tak narzekałam na okres w szpitalu, ale z dwojga złego... Jeden problem mniej :D
- czas wolny - kłamałabym, gdybym napisała, że nie cieszę się, że lecę odpocząć sobie trochę od dzieci. Bardzo je kocham, ale to całe jęczenie, stękanie, płakanie, wymuszanie, krzyczenie... Sami wiecie... Chyba czas podładować akumulatorki!

I mimo wszystkich stresów - nie mogę się doczekać :D :D :D
Subskrybuj:
Posty (Atom)