Pokazywanie postów oznaczonych etykietą komputer. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą komputer. Pokaż wszystkie posty

środa, 2 marca 2016

Mój pierwszy raz w PUPie :D

Kto mnie śledzi skrupulatnie, ten wie, że w trakcie mojego pobytu w Chinach skończył mi się urlop rodzicielski. I... zostałam oficjalnie bezrobotna. To znaczy bezrobotna już zostałam w zeszłym roku (moje miejsce pracy umarło śmiercią naturalną), ale teraz zostałam i bezrobotna i bez świadczeń...

I oto nadszedł mój kolejny Pierwszy Raz (nigdy wcześniej nie byłam bezrobotna i bez perspektyw) - udałam się w kolejną podróż życia. Do Powiatowego Urzędu Pracy...

Tak naprawdę, to najpierw podróż ową odbyłam czysto wirtualnie - żeby sprawdzić, co ze sobą wziąć, a czego nie mam. Brakowało mi tylko jednego świstka - zaświadczenia z ZUSu o moim macierzyńskich świadczeniach. Świstek odebrałam na miejscu w bardzo miłej atmosferze. Nawet ckliwie się z panią urzędniczką pożegnałyśmy - bo współpracę miałyśmy... interesującą.

Mając świstek w dłoni, powyciągałam z różnych zakamarków moje papiery - dyplomy, zaświadczenia, certyfikaty, świadectwa, umowy i inne takie. Wszystko, co ładnie podali na stronie www. I przy okazji zarejestrowałam się on-line. Trochę mi zeszło, bo pytali o wiele rzeczy. I może, gdy ktoś nie ma takiego stażu pracy jak ja, albo gdy nie miał swojego czasu pewnej manii robienia sobie kursów, to może wtedy temu komuś wpisywanie w rubryczki poszłoby o wiele szybciej. Mi nie poszło. I wcale nie dlatego, że raz - zupełnie przez przypadek - wszystko usunęłam i musiałam zacząć od początku ;) ;) 

Mniejsza o to - efekt był taki, że się zarejestrowałam a w zamian otrzymałam informację o dacie i godzinie spotkania w PUPie (:D :D :D) w celu przedstawienia oryginałów mego dokumentowego dobytku, no i podpisu (nie dorobiłam się ani skanera, ani parafki elektronicznej...) (jeszcze). Na spotkanie czekałam całe półtorej doby (tyle co nic).

Byłam dziś, na 8:00. I szok! Od samego wejścia MEGA kolejka (z 30 osób??) rejestrujących się (o zapachach przeróżnych). Ja tą kolejkę ominęłam i bezpośrednio poszłam do wskazanego pokoju, gdzie już czekała na mnie miła (ma się to szczęście) pani urzędniczka z wydrukiem tego, co wcześniej wklepałam on-line. Zaczęła kserować moje tomy (w międzyczasie musiałam podjechać do domu po kilka o których nie pomyślałam, że też są ważne...) - razem z uzupełnianiem danych zeszło nam... 1,5 godziny!! Ale luz - naprawdę było sympatycznie i profesjonalnie (obgadywałyśmy z jeszcze jedną panią urzędniczką Takiego Jednego - ja tam zawsze znajdę język z innymi jajnikami :D :D). 

Tak czy owak pytam się w końcu:
- A ta kolejka na dole to po co jest? Tam dają coś innego?
- Nie, to samo.
- To po co oni tam stoją? Nie mogą wszystkiego załatwić jak ja i przyjść sobie do pani?
- A mogą, ale nie chcą.
- Jak to??? Przecież bez sensu jest tam stać tyle godzin!
- Bez sensu, ale oni uważają, że to my mamy wszystko im wprowadzać w komputer, że od tego jesteśmy. A niektórzy nie lubią mieć narzucanej godziny spotkania, bo im za wcześnie jest wstać na 8 rano...


No i właśnie. Ja tego nie rozumiem. Przecież... to są osoby na bezrobociu, no tak? I oczywiście - co innego osoby w pewnym wieku - nie wyobrażam sobie mojej teściowej (kilka lat temu nawet), jak siedzi przed kompem i wklepuje te rubryczki (choć pewnie my - synowie i synowe - byśmy to za nią zrobili). I jak ktoś jest naprawdę biedny, bez kompa i internetu. To są inne sytuacje!! Ale w tej kolejce było mnóstwo osób młodych (20-40 lat), bardzo (bardzo!!) przyzwoicie wyglądających - o bawieniu się telefonami nie wspomnę... Nie jażę tego. A potem taki ktoś podchodzi do "boksu" i znów czeka - kserowanie i wpisywanie trwa i trwa. No a na końcu chce pracę za min 5 tysiaków. Na rękę. (przez 1,5 godziny można sobie trochę poplotkować z urzędniczkami, ekhm...)

Przepraszam, jeśli teraz kogoś obraziłam. Bo może za świeża jestem w temacie PUPy ( :D :D :D) i nie ogarniam jeszcze innych aspektów tej sytuacji. Bo może siedzenie na fejsie, onecie czy redtubie to jest spoko, ale rejestracja na stronie urzędowej to tylko dla cieniasów? No nie ogarniam...

Oczywiście to nie koniec tej historii - no bo jakby inaczej. 

1. Okazało się, że nie zostałam wyrejestrowana w ZUSie z "macierzyńskiego". Jest to o tyle zabawne, że już mi wydano zaświadczenie do PUPy ( :D :D :D), a bez wyrejestrowania nie powinni... He... (zgadnijcie gdzie na wycieczkę idę jutro...?)

2. Okazało się również, że dwa świadectwa pracy mam błędnie wystawione. Masakra straszna, bo z jednym z zakładów pracy jestem na wojennej ścieżce... Brrrr..... Teraz nic mi z tego powodu nie będzie, ale na pewno stanowi problem w przyszłym obliczaniu emerytury... brrrrrr brrrrr brrrrrr....

3. Tak naprawdę to jednak mam perspektywy, bo w między czasie zostałam zaproszona na rozmowę kwalifikacyjną... No i idę w poniedziałek. Jak warunki będą spoko (a mam nadzieję, że się dogadam), to nie będę się zbyt długo zastanawiała, bo i miejsce fajne i praca w zawodzie. Jak się dowiem - dam Wam znać :D :D

4. Znów, na dwa tygodnie, jestem na czerwonej liście w NFZecie... W przeciągu miesiąca trzeci raz zmieniam ubezpieczyciela. Oj, na pewno się ucieszą w rejestracji u alergologa, he...


Nie macie dość urzędowych przygód? To zapraszam:

sobota, 27 lutego 2016

Dziecko w szpitalu - jak się przygotować na pobyt?

Tak się niefortunnie złożyło, że dwie bliskie mi osoby, dzień po dniu, dostały przykrą wiadomość - ich dzieci są na tyle chore (oskrzela/płuca), że muszą iść do szpitala. Obie to dość dzielnie przyjęły, jednakże jak to w takich sytuacjach bywa, zaczęły gorączkowo myśleć - co ze sobą wziąć? Co będzie mi potrzebne?? Jak się przygotować??

Miały na tyle szczęścia, że nie wzięto ich dzieci od razu do szpitala, karetką (mnie to raz spotkało - zero czasu na przygotowanie siebie i podręcznego dobytku...), więc zanim zniknęły w mrocznych czeluściach oddziału dziecięcego zdążyły do mnie zadzwonić, po szybką poradę - jak się przygotować?? Właśnie...

Nikomu nie życzę, aby jego dziecko trafiło do szpitala!! Jednak nie oszukujmy się - może to spotkać każdego z nas - rodziców... Dlatego proponuję wpis na temat pierwszej pomocy przy pakowaniu siebie i dziecka na dłuższy pobyt w szpitalu. I serdecznie zachęcam innych rodziców "po przejściach" do pozostawienia w komentarzach swoich porad, sugestii, wskazówek i wniosków. Ułatwmy innym życie!!



UBRANIE
Nie wiem jak jest we wszystkich szpitalach, ale myślę, że obowiązują jakieś odgórne przepisy dotyczące temperatury na oddziałach dziecięcych (czy też w ogóle). Ja byłam na OIOMie i Pulmonologii z Alergologią (tak w skrócie) i było masakrycznie gorąco!!! A jednocześnie - jak robiono (w końcu) wietrzenie - masakrycznie zimno. Domyślam się, że latem to jednak nie grzeją, jednakże proponuję wziąć ubrania i dla siebie i dla dziecka "na cebulkę". To znaczy nie grube dresy i piżamy, ale raczej coś cienkiego plus dodatkowa bluza czy sweter. Będąc w szpitalu w styczniu, gdy na zewnątrz były przymrozki, my czasem na oddziale miałyśmy jak w saunie... 
Inna sprawa, to długość rękawa i jego szerokość w bluzce dla dziecka. Nie patrzę tu na ewentualne gipsy czy opatrunki, ale na zwyczajny... wenflon. Proponuję, szczególnie u małych dzieci, bluzki z długim, cienkim rękawem z szerokim mankietem. Raz, żeby wygląd wenflonu nie raził dziecka (Em. uporczywie chciała go sobie wyjąć), dwa, żeby był do niego łatwy dostęp. 
I pamiętajcie o ubraniu i bieliźnie na zmianę. Temperatura, nerwy czy ciągłe "skakanie" przy dziecku powodują, że się pocimy. Natomiast różne zabiegi, złe samopoczucia i ogólna sytuacja mogą spowodować, że ubranka naszych dzieci (i nasze...), chcąc nie chcąc, będą wysmarowane krwią, smarkami, mlekiem, jedzeniem, maściami i innymi różnościami. A na pranie i suszenie na oddziale personel nie zawsze patrzy przychylnie...
No i wiecie - niech to będzie ubranie wygodne. Miniówka jakoś średnio się sprawdza w warunkach szpitalnych...

OBUWIE
Poważnie, weźcie dla siebie wygodne papcie, trampki czy klapki. Raz, że są oddziały gdzie nie wolno paradować w butach "z zewnątrz", dwa - temperatura może dać Wam w kość (a w sumie to w stopy). No i przy ruchliwych dzieciach jest się jak nachodzić.
Dodatkowo, jeśli nocujecie w szpitalu i nie macie możliwości powrotu do domu na "odświeżenie się" pamiętajcie o obuwiu pod prysznic. Nie mogę powiedzieć - nam się trafił naprawdę czysty oddział! Ale ponownie - nie oszukujmy się - różnie jest i ze szpitalami i z ludźmi używającymi prysznica...

SPANIE
Nie wiem jak jest wszędzie - moja Em. miała za każdym razem swoje małe łóżeczko szczebelkowe, a ja (rodzic) mogłam spać z dzieckiem w pokoju, na specjalnym rozkładanym fotelu. Był mega wygodny do siedzenia, ale paskudny do spania... Do tego dano mi koc w poszewce. I już. Tak więc szybko donieśliśmy sobie poduszkę, dodatkowy koc i karimatę, żeby spać na podłodze. Nikt nam nic nie powiedział. Koleżanka z sali obok normalnie miała dmuchany materac, który w ciągu dnia stał schowany za szafą. I też było ok.
Łóżeczko dziecka miało prześcieradło i kołdrę. Bez poduszki. Więc jeśli jakiś bobas potrzebuje jej do spania, to proponuję zabrać z domu. Wzięliśmy też dodatkowy kocyk, ale bardziej się przydał do odsłonięcia Em. przed światem (powiesiliśmy go na barierce łóżeczka), co by mogła spokojniej spać.

HIGIENA
Jeśli zamierzacie zostać z dzieckiem na noc, na dzień, na całą dobę, na dłużej - zabierzcie ze sobą wszystko! Mydło, szampon, żel, pastę do zębów, antyperspirant, kosmetyki do makijażu, krem nawilżający (!) itp. - szpital to nie hotel. I dla dziecka oczywiście też!! Plus wszystkie pieluchy, chusteczki nawilżające, maście do dupska, przybory do włosów. Na oddziale noworodkowym owszem - mogliśmy być nieprzygotowani. Tu nikt nam nic nie da. Tak więc bierzemy całą naszą łazienkę i toaletkę.
No i ręczniki! Dla dziecka koniecznie, dla siebie jeśli zamierzacie się kąpać w szpitalu. 

ZABAWKI
W naszym szpitalu są sale dla dzieci - świetlice. Mają tam zabawki i książeczki dla dzieci. Ale... czy naprawdę chcemy chodzić z naszym chorym (a już w ogóle - zdrowiejącym!!) dzieckiem w to urocze wysiedlisko zarazków?? No właśnie... Dlatego też nie zapomnijcie wziąć ulubionych zabawek dla dziecka. Może tylko zostawcie w domu te najbardziej hałaśliwe - inni rodzice mogą w nerwach Wam tą zabawkę wyrzucić za okno ;) ;) 
Ja ostatnim razem miałam nawet wózek dla lalek, przy którym Em. uczyła się chodzić. Mały niewypał, bo jak tylko go jej przyniosłam założyli jej wenflon w stopę i nie za bardzo mogła chodzić. Tak czy owak - mimo moich obaw - nikt nie narzekał, że organizuję czas dziecku w sali. Bo po korytarzach z tym wózkiem to już bym nie wędrowała...

JEDZENIE I PRZYBORY DO
Nie wypowiadam się za tych, którzy chore dziecko mają za granicą. Ale u nas - w Polsce - wiadomo jak jest z jedzeniem... Dla przypomnienia, ja sama przeszłam baaardzo interesującą "pogawędkę" na temat diety szpitalnej Em. (KLIK). Dlatego też - zaopatrzcie się w prowiant, w tym kawa, herbata, cukier i sól!! Jak nie dla dziecka (bo na przykład jest jeszcze na cycu, albo z powodu choroby musi mieć tylko kroplówki) to z pewnością dla siebie. Na naszym oddziale była ładna mała kuchnia do użytku rodziców, łącznie z talerzami, kubkami, sztućcami itp. Lodówką, mikrofala, kuchenka, czajnik - takie rzeczy. Problemem jednak było miejsce spożywania - no bo przecież nie na sali. Teoretycznie - bo w praktyce żadnej z nas - Mam - to nie przeszkadzało. Personelowi już tak...
Dobrym pomysłem jej wzięcie termosu, żeby przygotować sobie herbatkę czy kawkę na potem. No bo wiecie - z chorym dzieckiem czasem trudno iść do wc, a co dopiero zrobić sobie coś do picia...
Na wszelki wypadek proponuję też wziąć jakiś kubek i łyżeczkę, jakiś scyzoryk. Szczególnie jeśli nic nie wiecie o szpitalu. Albo znacie jego kiepską reputację...

INNE
Kto ma telefon? Wszyscy, he. Tak więc ładowarka! Często się o niej zapomina w nerwach.
Coś do pisania plus kartki.
Coś do czytania dla siebie (naprawdę polecam - jak już opadną nerwy może zacząć się Wam nudzić...)
Ewentualne poprzednie wyniki badań/wypisy dziecka (ja mam wszystko w jednej teczce z książeczką)
Tablet, laptop.... hm... z tym różnie... Wszystko zależy od oddziału na jakim jesteście i czy jest tam aparatura medyczna na stałe podłączona do dziecka... Bo wtedy - teoretycznie - nie można używać swoich sprzętów elektronicznych...
Pieniądze w gotówce - na jedzenie w barze czy też absurdalną opłatę za szpital...
Własne dokumenty!!!!!
Stopery. Jeśli dziecko nie wymaga uwagi w nocy polecam korki do uszu.... 
I jeszcze ewentualne własne lekarstwa. Gdy zaczynamy martwić się o dziecko czasem zapominamy o własnym zdrowiu...


O czymś zapomniałam....?

niedziela, 3 stycznia 2016

Życzę sobie... szczęścia!

Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku! Jak Wam minęły Święta? I Sylwester? Rozpoczęliście Nowy Rok z ważnym postanowieniem? 

U mnie było... standardowo. Nie źle. Ale i nie tak jak bym chciała, niestety...

Raz, że nie było śniegu - nic a nic. A temperatura w słońcu dochodziła do 23 stopni! (w cieniu 13-14...). Czyli cały nastrój szlag trafił. 
A dwa... zabrakło mi Szczęścia.

Bo nie wiem jak u Was, ale u mnie Święta wyglądają tak:
- spotykamy się w rodzinnym gronie (a grono to widuję przynajmniej raz w tygodniu)
- zaczyna się walka przy garach w kuchni (na szczęście w tym roku nie było Wigilii u nas, więc nikt nam się po kuchni nie rządził... he - nadrobili w "Drugie Święta"...)
- opłatek, życzenia, dużo głupot i śmiechu
- siadamy i jemy
- kończę jeść po 5-10 minutach i.... zaczyna się proponowanie/wmuszanie/wciskanie kolejnych potraw (żarcie, żarcie, żarcie)
- dezertujemy z dziećmi od stołu i zaczynamy szukać pierwszej gwiazdki
- gwiazdka jest, czekamy na prezenty, ale rzecz jasna czekamy długo bo trzeba przecież postawić ciasto (żarcie, żarcie, żarcie)
- Gwiazdor i prezenty
- kawa (żarcie, żarcie, żarcie)
- zabijanie czasu zanim pójdzie się spać...

Zauważyliście, prawda? Zero magii świąt! Zero Bożonarodzeniowej atmosfery! W moim rodzinnym domu Święta się skomercjalizowały... Ja nie jestem bardzo religijna, nie mam potrzeby, przykładowo, chodzenia na pasterkę (choć czasem bywało bardzo zabawnie i sympatycznie). Ale kolędy uwielbiam... 
Hm...

A wiecie co mi się marzy?

Ucieczka! 
Tylko ja, mój mąż i dzieci. 

I nie ten mąż, na maksa wyeksploatowany przez pracę już tydzień przed Wigilią, 
co krok powtarzający jak to nie cierpi tych Świąt... 
Tylko wypoczęty, zakochany, natchniony. 
Taki co ze mną będzie z radochą spiskował w sprawie niejakiego Gwiazdora, 
co upiecze z dziećmi ciasteczka, 
co będzie podjadał popcorn w czasie robienia choinkowego łańcucha, 
co ładnie się się ubierze z przyjemności a nie z obowiązku... 

Dzieci mam jeszcze maleńkie i nie wiem, czy pragną tej magii tak mocno jak ja. Myślę, że eL. (mimo katolickiego przedszkola) jeszcze nie zbyt dużo rozumie, Em. żyje z dnia na dzień.  Ale choroby, które je męczą... no cóż... chore dzieci to nie jest to, co kochającemu rodzicowi daje radość... (tak - znów byliśmy z Em. na antybiotyku, a na myśl o inhalacjach to sama dostaję gęsiej skórki...). Jednak wierzę głęboko, że to od nas - rodziców - uczą się czerpać pozytywnych wrażeń i uczuć ze świątecznego czasu. A gdy rodzice są zajęci, zmęczeni, w ciągłym strachu i zmartwieniu...? Dzieci nie wiedzą, że to przez chorobę i obowiązki... Chciałabym od tego uciec... 

A ta ucieczka to by musiała być gdzieś poza cywilizację:
bez korków, 
natrętnej technologii, 
uzależnienia od komputera, 
plotkujących ludzi 
i przeogromnej presji otoczenia...

Więc marzą mi się Święta w naszym małym, zdrowym, wypoczętym, optymistycznym gronie. 

Gdzie wygramy ze zmęczeniem, strachem i pretensjami o bzdety.
Gdzie potrawy nie będą przygotowywane z obowiązku, ale z miłości. 
Gdzie dla tradycji wyłożymy cały stół siankiem. 
Gdzie poczytamy proste opowieści/przypowieści wigilijne dla dzieci. 
Gdzie będziemy głośno śpiewać kolędy, grając przy tym na wszelakich przeszkadzajkach.
Gdzie dzieci dostaną prezenty takie, na które czekają i na które będą piszczeć z uciechy. 
Gdzie wieczorem pójdą spokojnie spać, usatysfakcjonowane, 
z serduszkami pełnymi miłości. 
Gdzie, gdy zasną, będziemy mieć z mężem czas tylko dla siebie 
- dobry czas, ciepły czas, spokojny, pełen relaksu. 
Pełen magii! 
Pełen szczęścia... 

Nie doszukujcie się sprośności - w moim Świątecznym marzeniu dzieci śpią przytulone do nowych zabawek, a ja do osoby, która w każdej minucie daje mi odczuć, że to ze mną (z nami) chce spędzić kolejne Święta... i jeszcze jedne... i wszystkie... Do osoby, dla której w każde Święta uciekałabym przed całym światem, żeby znaleźć w Jego oczach tą odrobinę (największą z możliwych!) szczęścia...

Sobie - i Wam - na Nowy Rok życzę szczęścia! 
Nie materialnego (choć nie przeczę - przydaje się, he). 
Szczęścia emocjonalno-duchowego. 
Szczęścia, które czasem jest tak blisko! 
A tak daleko...


Kochajcie się!

poniedziałek, 21 grudnia 2015

Grudniowe wyznania

Dostałam dziś propozycję świątecznej zabawy ze strony tygrysiaki.pl (pamiętacie "Złote myśli"??) i tak sobie myślę - a co tam! Zabawa wędruje od bloga do bloga, trafiła do mnie, więc dalej puszczę ją w świat :)

Zasady są bardzo proste - zaraz Wam tu odpowiem na kilka pytań. A poniżej i Wy możecie się ze mną (i światem) podzielić tym, co Wam na sercu leży :D :D


1. Najbardziej lubię w świętach...
PREZENTY!!! Zdecydowanie!!! Ale nie tylko dostawanie (choć owszem - uwielbiam), ale mam też sporo radochy z ich dawania. Jestem maniaczką prezentową - zawsze mam wrażenie, że mam ich (dla innych) za mało... (bardzo współczuję naszemu tegorocznemu Gwiazdorowi - będzie miał co dźwigać...)

2. W świętach nie lubię...
"Dwunastek" Ka. I "nie lubię" to naprawdę mało powiedziane!! Fakt, że on ich nie lubi jeszcze bardziej wcale mnie nie pociesza...

3. Moja ulubiona potrawa wigilijna to...
I tu mamy swojego rodzaju klops, bo ja jestem 100 procentowo mięsożerna... Kochałam pierogi mojej babci, ale od dawna już ich nie ma, więc teraz zawsze czekam na... deser :D :D I kwas chlebowy :D :D - ale nie wiem czy to się liczy jako potrawa :P

4. Mój ulubiony świąteczny wypiek to...
No własnie - od razu lepiej :D Makowiec!! Ale musi być mokry. I babka migdałowa z pracy mego lubego - mniam :D :D

5. Trzy świąteczne sytuacje, które utkwiły mi w pamięci...
- wcinanie ciasta i picie herbaty z termosu podczas pasterki... (prowadzeni scholi miało swoje przywileje ;))
- święta w USA - trzeba było czekać na prezenty do następnego rana - buuuu..... 
- wspomnienie z każdych "młodzieżowych" świąt - rozpakowywanie prezentów a potem zarwanie nocki z siostrą i najnowszą grą/dodatkiem Simsów... Ech - te emocje, gdy komputer odmawiał posłuszeństwa...!!

6. Książka którą kojarzę ze świętami...
Na dzień dzisiejszy foto-książka, którą w tajemnicy zrobiłam dla teściów z ośmiorgiem ich wnuków (i ich zdjęciami, rzecz jasna), i zostanie im dostarczona prościutko pod choinkę. A wyszła bosko!!

7. Pod choinką chciałabym znaleźć...
Nowy portfel - bo mi obecny zeżarła Em. I dolary w nim (Euro???)... bo Chiny tuż tuż :D :D

KONIEC !

No i teraz nominacje.... ;)
Serdecznie zapraszam do zabawy Was - a nuż Wam się spodoba :)

A z blogów, bardzo proszę: 
Będzie Czytane - może napisze, a potem... przeczyta? :)
Bieg Gosi przez życie - na poprawę humoru :)
Dwie Twarze Matki - jej odpowiedzi na pewno będą szczere!!

poniedziałek, 16 listopada 2015

Złośliwość rzeczy martwych...

Pamiętacie jak się cieszyłam z moich rabatów na fotoksiążkę? Taaak... Oto kolejna historia z serii "niech mnie ktoś zastrzeli":
1. Stworzyłam sobie na komputerze piękny album z wakacji. Jakieś 325 zdjęć na 74 stronach. Siedziałam nad nim dobre trzy-cztery tygodnie (bo choroby, bo dzieci, bo brak weny...). Ale udało się - wyszedł świetnie!
2. Podczas któregoś tam zapisywania, wyskoczył mi błąd, że brakuje jakiejś czcionki. Sytuacja nader dziwna, bo w ogóle tej czcionki nie używałam. Sprawę olałam i czekałam na jakiś rabat...
3. Doczekałam się! Ale to już wiecie :D
4. Przygotowałam fotoksiążkę do wysłania i co? I kod promocyjny był błędny. Wgrrr... Na szczęście po szybkiej konsultacji z biurem obsługi klienta administrator przyznał się do tego błędu (coś tam bla bla bla - bo nie znam się na informatyce), sprawę naprawili i już mogłam sobie wpisywać mój elegancki kod na 66zł...!
5. Taaak... Kod działał, ale pod koniec przesyłania zdjęć i clipartów wystąpił bliżej nieokreślony błąd, szlag trafił program i wszystko się zamknęło...
6. Myślę sobie, że może to przez tajemniczą niezidentyfikowaną czcionkę? Ściągnęłam, zapisałam, uruchomiłam program na nowo, powtórzyłam wszystkie czynności... i wszystko padło w tym samym momencie...
7. Zapisałam album pod inną nazwą, w innym folderze, zresetowałam kompa i próbuję na nowo. I no nowo - to samo...
8. Wtedy mnie ogarnął strach, że być może mój komp zwariował, ale album jednak przeszedł i sobie zamówiłam trzy kopię... Ścisnęło mnie w gardle okropnie i zadzwoniłam do biura obsługi klienta. No na tak niemiłą babę to dawno nie natrafiłam!! Wytłumaczyłam kobiecie w czym rzecz, a ona na to, że w regulaminie wyraźnie stoi, że pomiędzy kolejnymi zamówieniami trzeba odczekać przynajmniej godzinę. Ja jej tłumaczę, że a) nie pamiętam regulaminu, bo fotoksiążki zamawiam u nich od kilku lat i nigdy nie było problemów, b) nie wiem, czy w ogóle coś zamówiłam i b) że nawet jeśli to przyznaję się do błędu i czy ona może to jakoś sprawdzić, albo ewentualnie wstrzymać (no nie oszukujmy się - na pewno między zgłoszeniem a wykonaniem mija jakiś czas). A co baba na to? Że ona nic nie wie bo nie musi i że trzeba było czytać regulamin!!! Tak... Ciekawe czym się kierowali szefowie przyjmując ją do pracy..?
9. Tak czy owak napisałam do nich maila, że jasna cholera, niech mi pomogą! Odpisali z działu technicznego, że owszem, jak najbardziej i są zwarci i gotowi do współpracy. I że mam im przesłać różne takie pliki, które z opisu wyglądały jak czarna magia.
10. Zlana potem wysłałam, a oni, że jeszcze kolejne! A więc wysłałam.. A oni więcej i więcej... To się poddałam... Tym bardziej, że do końca ważności kodu rabatowego zostały dwa dni... Zaczęłam podejrzewać, że działają na zwłokę, cwaniaki...
11. W między czasie byłam akurat w punkcie gdzie wręczono mi kod rabatowy. Wytłumaczyłam więc panom sprzedającym w czym problem i z czym zamieszanie. Zasugerowali mi, bym zapisała album na pendrivie i przyniosła do nich. Bo że może to nie wina albumu tylko np. komp nie daje rady. Tak, łatwo powiedzieć...
12. Zapisywanie tego tomiska trwało z milion lat! Musiały się skopiować wszystkie zdjęcia, cliparty, ustawienia i inne różne głupoty. No ale udało się... 
13. Zaniosłam w sobotę i kolejne milion lat trwało, aż Pan sprzedawca mógł uruchomić ten pechowy album. Poważnie - z 45 minut czekałam, aż wszystko mu się na lapka załaduje. A no końcu co? A na końcu znów szlag trafił wszystko, bo wyłączył się program w tym samym momencie...
14. Na szczęście poruszyłam dobre serce sprzedawcy, który obiecał, że zgra ten album na firmowego pena i w firmowej kopercie wyśle go bezpośrednio do laboratorium zdjęć, żeby mi elegancko wywołali fotoksiążkę. I to z dobrym rabatem! Bo najprawdopodobniej zawiniły ich firmowe, programowe cliparty... 

No i czekam teraz pod telefonem, jaka będzie decyzja z laboratorium. Ale powiem Wam, że jak się nie uda to !!@#%!*&!!!.... 

A tak poza tym, to byłyśmy dziś z Em. na kontroli u pediatry - ufff.... Zapalenie oskrzeli odeszło w niepamięć! Dostała ostatni zastrzyk i spokojnie sobie spacerkiem wróciłyśmy do domu. Przez to, że ostatnie dni ciągle siedziała w domu, przez całą wózkową podróż nawet przez sekundę nie marudziła. Wszystkie widoki chłonęła jak nowe.

Teraz jeszcze uporać się ze sobą (głupie gardło) i z mężem (głupi kaszel) i z eL. (głupia alergia) i normalnie wyprawię imprezę z okazji hurtowego powrotu do zdrowia! Nie czujcie się zaproszeni, bo na pewno mi jakieś zarazki w ramach prezentu przywleczecie ;)

poniedziałek, 5 października 2015

Foch goni focha. Dla statystyk!

Wczoraj w jakimś programie informacyjnym opowiadali o kolejnej rodzinnej tragedii (morderstwo, samobójstwo...). Potem mówili o innych tragediach, że często nikt nic nie wie a tu nagle trach - stało się i to na maksa. Jakiś ważny ktoś argumentował to tym, że teraz ludzie żyją w sieci, a w sieci wszyscy udają szczęśliwych, nikt nie narzeka i się nie skarży, każdy tylko się chwali swoimi sukcesami i pięknym życiem.

No to ja teraz, aby obalić te statystyki, siarczyście sobie pofochuję. 
A więc:

- Wkurza mnie upierdliwe ząbkowanie mega dziecka nr 2 i wszystko co z tym powiązane -> darcie się, płacze, marudzenie, wysypki, podejrzane kupy, nieprzespane noce, ból w rękach od nadprogramowego noszenia itp. itd. ...

- Wkurza mnie, że moje dziecko nr 1 ubzdurało sobie, że lubię te jęki i stęki i teraz i ona cofa się w rozwoju werbalnym...

- Wkurza mnie moja bezlitośnie utrzymująca się (+) waga i to, że nie mam motywacji wziąć się jeszcze bardziej za się (np. skakać pajacyki zamiast pisać fochy)...

- Generalnie wkurza mnie, że często mi się "nie chce"... oj za często...

- Wkurza mnie moja alergia i perspektywa, że najprawdopodobniej już nigdy jej się nie pozbędę i będę skazana na leki/zastrzyki/kuracje do samiutkiej śmierci...

- Wkurzają mnie co niektórzy sąsiedzi, swoją tępota i egoizmem. I trochę mnie też wkurza, że ja tak nie umiem w stosunku do nich...

- Wkurza mnie, że blog/komputer nie współpracuje technicznie, a ja nie wiem ani które to, ani jak temu zaradzić...

- Wkurza mnie, że brud sam się nie sprząta...!!!...

- Wkurza mnie, jak ktoś dzwoni w trakcie moich fochów, nastawiam się pozytywnie i tracę wątek...

- Wkurza mnie, że znów muszę iść do ZUSu... wgrrrrrrrrrr...............

- Wkurza mnie, że wszyscy czytają, gadają, a nikt nic nie pisze...!!??!! 

- Nie, no obejrzałam właśnie nasz dywan - sprawa z tym samoczyszczeniem poważnie mnie wkurza...

- Wkurza mnie co alkohol robi z ludźmi... i ich bliskimi...

- Wkurza mnie, że nie mam tyle kasy, żeby sobie pojechać do Japonii... i w ogóle...

- Wkurza mnie, że Dexter się skończył i to jeszcze tak fatalnie (tak, wiem - jakiś rok temu... Widzicie? Nadal nie mogę przeboleć!!!)

- Wkurza mnie, że moja mama zawsze "wie lepiej", a jak zdecydowanie nie wie to się ze mną kłóci na zabój... (dla zasady chyba)...

- Wkurza mnie NA MAKSA I NIEODWOŁALNIE "Marvel: Avengers Alliance"...!!!...

No! Od razu człowiekowi lepiej na duszy :D :D :D Polecam, przemiła terapia oczyszczająca. No i statystycznie mniejsze prawdopodobieństwo zbrodni rodzinnej... 


piątek, 18 września 2015

Komplikacje

Wchodzę sobie z rana na moje Nowe Dziecko - czyli bloga (moje "stare" dzieci mega się buntują, gdy na nie włażę - kopią, podgryzają i krzyczą... a jak one włażą, bez umiaru, na mnie to mam być niby zadowolona, ha!). I niespodzianka - bajzel na maksa. Nie wiem czy to moja wina - jako blogowego amatora, czy to kompa wina - jako potencjalnie zawirusowanego, czy to strony wina - aktualizuje się czy coś. A najgorzej, że nie wiem, jak to naprawić!?! 

I taka myśl mnie nachodzi, że moje Nowe Dziecko też się buntuje, gdy na nie wchodzę...