Pokazywanie postów oznaczonych etykietą prześladowanie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą prześladowanie. Pokaż wszystkie posty

sobota, 12 listopada 2016

Grzybiarki, 3:0, policja i hafty

Wczoraj był Dzień Niepodległości. Taki szczególny, rozumiecie, czas. Łączenie ludzi, docenienie tego co się ma, podkreślenie swojego obywatelstwa. I to co, że jakbym już się zdecydowała iść na jakiś marsz to bym głupia stanęła na środku - jak na zjednoczone, niepodległe państwo strasznie nam ze sobą nie po drodze ostatnio...

Ale ja nie o tym. Bo w końcu olaliśmy spacery i pojechaliśmy do teściów na "marcinki". A potem wróciliśmy do domu i się zaczęło...

poniedziałek, 17 października 2016

Przemoc w przedszkolu - ku przestrodze

Nie wiem czy pamiętacie - to Wam przypomnę. Pod koniec zeszłego roku (przed)szkolnego odgórnie przepisano eL. do starszej o rok grupy. Miałam z tym bardzo dużo emocjonalnych rozterek - w końcu, po wielu moich stresowych myślach, eL. poszła we wrześniu do grupy 5-latków (zamiast 4). I co? I (jak dotąd) nie żałowałam tej decyzji nawet przez sekundę! Nie chodzi nawet o znalezienie nowych koleżanek czy o bogatszy program "nauczania" - sęk w tym, że wyszło na jaw, dlaczego moje dziecko tak bardzo histeryzowało w zeszłym roku, w starej grupie... No i cóż - można tylko sobie walnąć w twarz, żeby następnym razem mieć oczy szerzej otwarte.

środa, 28 września 2016

Perypetie z sąsiadami cz.2


Pod koniec maja zostawiłam Was z informacją, że sprawa jest w toku. Nie dość, że "działo się" to jeszcze buczało i huczało. Ale od początku.

Po incydencie z pijackimi groźbami i próbą rękoczynów naszego ukochanego sąsiada, razem z moim tatą (ówczesnym dzierżawcą działki) napisaliśmy pismo do Zarządu ROD, w którym dokładnie nakreśliliśmy sytuację. Pod pismem podpisali się wszyscy okoliczni sąsiedzi, którzy również serdecznie mieli dość Be. Pismo zostało wysłane listem poleconym, więc uzbroiliśmy się w cierpliwość i czekaliśmy na odpowiedź.

sobota, 14 maja 2016

Strach ma wielkie oczy!

Mamy właśnie weekend kończący fatalny tydzień - Em. przechodzi zapalenie płuc, eL. miłosiernie skończyła na oskrzelach. Do tego wczoraj był piątek 13-tego (czyli jakby w temacie pecha) i moje zupełnie nie-fajne zdarzenie drogowe (jak mniemam ślepa baba zajechała mi ostro drogę, przez co drastycznie podskoczyła mi adrenalina, potem równie drastycznie spadła, tak więc dziś chodzę po ścianach) (jakby co skończyło się na strachu i krawężnikowaniu, uffff). 

Tak czy owak, tydzień (chwała Bogom wszelakim!!!!!!) na szczęście się kończy, baby zdrowieją, mąż mi umył okna (LOVE, że ho ho), ja odpoczęłam sobie w pracy i mam zdecydowanie lepszy humor - to i Wam opowiem coś śmiesznego :) a jednak w pechu pozostającego ;)

wtorek, 15 marca 2016

Chiny - kontrola i cenzura

Zanim wyjechałam do Chin zdarzało mi się kilkakrotnie być ostrzeganą (trochę żartem, trochę serio) przed kontrolą komunistyczno-sadystyczno-masakryczną i niebezpieczeństwem płynącym zewsząd. Ale wiecie... to nie do końca tak jest.

Już o tym pisałam nie raz, ale w Chinach wszystko jest podrobione - nawet komunizm. Więc czasem jest rygor paskudno-okrutny, czasem (pozorny?) luz-blues.

Opiszę Wam tu to czego się dowiedziałam, ale pamiętajcie - nie jestem specjalistką w tej dziedzinie! W Pekinie byłam tyko kilka dni. Z drugiej strony... skoro te kilka dni wystarczyło, żebym zauważyła to, co zaraz Wam opiszę... Zastanawiające, nie?

Wolność słowa w Pekinie jest bardzo ale to bardzo kontrolowana. Zarówno w gazetach, internecie jak i ulicznych wypowiedziach. 

Graffiti jest zabronione (a egzekwowanie owego zakazu jest bardzo przestrzegane - bo... hm... w Polsce też nie niby można graffitować jak popadnie...). 

Wiele brzydkich i kłamliwych stron www (jak nasz ukochany facebook) jest blokowanych i mnóstwo ludzi pracuje nad jak najlepszymi zabezpieczeniami przed hakerami (co to litują się nad nie-komunistycznymi śmiertelnikami z poza Chin i próbują owe strony odblokować). 

A dziennikarze? He... wystarczyło przez kilka wieczorów pooglądać sobie hotelową tv by zauważyć, że Chiny naprawdę nie mają żadnych większych problemów, a to co złe - to poza granicami. I te wszystkie słodko-pierdzące showy i magazyny! Sex, rzecz jasna, też jest mega tematem tabu, więc nawet głupowatą a'la "randkę w ciemno" oglądało się jak program dla kilkulatków. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że to wina ograniczeń hotelu w zakresie programów telewizyjnych, ale... śmiem twierdzić, że jednak nie...

Z wiadomych względów nie wiem, jak sprawa się przedstawia z gazetami... Wiecie... jakoś nie zdążyłam opanować chińskich ślaczków wystarczająco biegle ;) ;)

Ale największy szok przeżyłam na Placu Tian'anmen (znanym przede wszystkim z przerażającej masakry...) - tyle kamer to chyba żadne polskie metro nie ma!! Ba! My - w przeliczeniu na ilość - to chyba nawet tyle fotoradarów nie mamy!! Słuchajcie - no mnóstwo, na każdym słupie, przy każdej lampie. I jeszcze świadomość krążących wszędzie tajniaków - no niesamowita inwigilacja! Tam chyba nie ma decymetra kwadratowego nieobjętego podsłuchem czy podglądem. Żeby nie było - zanim weszliśmy z wycieczką, by zrobić sobie pamiątkowe zdjęcia, na Plac, dostaliśmy przynajmniej ze trzy konkretne ostrzeżenia - Nie mówić nic głupiego! Nie robić nic głupiego! A w razie czego - udawać głupka!!! Tak więc hasła typu "precz z komuną" czy "uwolnić Tybet" w ogóle nie wchodziły w grę ;) (podobno zdarzało się wcześniej, że nieco podchmieleni turyści dawali upust swoim emocjom - zostali natychmiastowo zgarnięci przez kilku mężczyzn, wpakowani do vana i sprawa kończyła się na ambasadzie... na szczęście...)




Z drugiej strony - ta ciągła kontrola ma swoje plusy. Na każdej stacji metra, przed wejściem do większości zabytków i urzędów - szczegółowa kontrola bagażu i/lub skaner ciała. Tak więc nie tylko ci dobrzy nie mogą rozwinąć skrzydeł - tym złym też elegancko zatruwają życie!


 

A co do rozwijania skrzydeł - rząd wspaniałomyślnie zlitował się nad Pekińczykami i podarował im dzielnicę do uzewnętrzniania się. W 798 ART ZONE można i wyśmiewać się z Buddy, i machnąć sobie graffiti, i namalować seksistowski obrazek i w ogóle zaspokoić swoją artystyczną duszę. I powiem Wam tak - byłam, widziałam, potwierdzam. Ale więcej bym nie wróciła. Moja artystyczna dusza potrzebuje porządku, ładu i składu - a tam (pomiędzy bardzo ładnym galeryjkami) to zwyczajny syf był... Nie wiem, może to zła pora roku. Albo zwyczajnie się nie znam...





No i co Wy na to? Co??


Po więcej zdjęć zapraszam (co oczywiste) na facebooka:


czwartek, 14 stycznia 2016

Niereformowalny wampir energetyczny

Oderwę się na chwilę od moich przykrych doświadczeń i opiszę Wam coś niewiarygodnego - no mi przynajmniej to się w głowie nie mieści!! (nie, nie będzie znów o ZUSie - ale kto wie i czy tej zacnej instytucji dziś też nie obsmaruję...?)

Kończyłam studia na wydziale, gdzie była nas garstka na roku. Rozumiecie - liczyli nas nie w setkach, ale dosłownie dziesiątkach. Dwóch, konkretniej. I tak było na każdym roku - ogólnie wszyscy się znaliśmy.

Na moim roku, oprócz osób naprawdę świetnych, były też takie... z innego świata. I nie w sensie wariactwa (studia artystyczne - różne Oryginalności tam bywają). Raczej w sensie społecznym. 

I teraz konkretnie o jednej płci żeńskiej. Dziewczę odrobinę starsze ode mnie, ale byście w ogóle nie powiedzieli...! To jest niesamowite, że w dzisiejszych czasach w Polsce, gdy ma się swobodny dostęp do bieżącej, czystej wody, do elektroniki, do miliona produktów w sklepach, do informacji, do wszelkiej pomocy - osoba z dobrego (materialnie) domu mogła być aż tak zaniedbana, zapuszczona i ... nieświadoma!! O brzydkim zapachu nie wspomnę... 

To nie tak, że ludziska ze studiów tylko się śmiali i wytykali ją palcami - wiele osób próbowało (nie)zainteresowaną odpowiednio naprowadzić. Najpierw delikatnie, przykładowo na zajęciach sportowych w przebieralni - pokazywałyśmy sobie antyperspiranty, mówiłyśmy głośno o smrodku i takie tak. Bez skutku. Potem były konkretniejsze próby, propozycje - że może coś zrobi z włosami, posypały się propozycje kosmetyczki. Bez skutku. No a na końcu to już ją kumpele wzięły na zakupy - higieniczno-ciuchowe. I co? I bez skutku!!

Teraz mnie zlinczujecie, że ludzi nie ocenia się po okładce. Ok, nie ma sprawy - zapomnijmy o walorach estetycznych. Porozmawiajmy o jej charakterze...

Za czasów studiów strasznie wnerwiał mnie jej tupet i pewność siebie. Bo wiecie, są osoby, które nie wyglądają zbyt atrakcyjnie, ale mają ogromną wiedzę i inteligencję. A ona... ech, dajcie spokój. Ledwo ogarniała materiał a ciągle do wszystkich miała pretensje, że jej nie doceniają i źle oceniają. Przypominam - było nas naprawdę mało, trudno było o masową niesprawiedliwość, wszystko od razu szło w świat. 

No i teraz, jakoś na przełomie Stary-Nowy Rok odezwała się do mnie na fb. Najpierw nawet kulurnie, że cześć i co tam u mnie. Więc nawet - nie myśląc - przyjęłam jej zaproszenie do grona znajomych. A potem się zaczęło - że ma sprawę i mam jej sprawdzić i załatwić to, to i to. Bez żadnego słowa uprzejmości, prośby czy nawet pytania, czy ja w ogóle chcę i czy mam czas!?! A rzecz wymaga zachodu... Nie odpowiedziałam jej - zupełnie nie kulturnie - ani razu, bo mnie wkurzyła momentalnie i w ogóle to bez przesady!! 

To nie tak, że ja zawsze jestem uprzejma. Czasem dzwonię do Siostry i bez wstępu "żądam": Ty, weź mi przywieź książkę. Albo dzwonię do psiapsióły i pytam zwyczajnie: Ty, nie masz może czarnej marynarki? Pożycz mi! Albo do kuzynki: Ty, co wiesz o mukowiscydozie? Powiedz mi, czy...?! Tylko że te osoby, to bliskie mi osoby. Z którymi ciągle mam kontakt i nie muszę im się podlizywać, bo wiedzą doskonale, że i je szanuję i kocham.

A tu taka pojawia się znikąd i na wstępie zarzuca mnie zadaniami, rozkazami wręcz - zrób to, idź tam, załatw mi tamto. I daj znać. I ba! Cały czas do mnie pisze - codziennie!! I relacjonuje postępy swojej sprawy. 

Jestem w szoku...

Powiecie mi, że nie mam serca? Hm... a mówcie sobie. Z kolei moja niereformowalna "koleżanka" ma 627 znajomych na fb - niech męczy kogoś innego...! O...!




Ps. A jeśli jednak macie ochotę poczytać o moich przygodach z ZUSem, to zapraszam:
Można śmiać się przez łzy, pozwalam ;)


piątek, 11 grudnia 2015

Niebezpieczni ludzie

Zdarza Wam się trafić na kogoś mega podejrzanego? Groźnego? Niebezpiecznego? He, mi często. I to w bardzo zaskakujących okolicznościach! Czasem kończy się na strachu, czasem - no niestety nie...

Specjalnie dla Was, kilka historii mrożących krew w żyłach. Pierwsza z dzisiaj!!


1. Zagrożony trening z Buggy Gym

Mój mąż wyraził łaskawą zgodę na moje pójście na trening bez Em. (teoretycznie wyzdrowiała, w praktyce musi nabrać odporności). No więc z radochą poszłam. Spotkałyśmy się z mamami jak co tydzień w miejskim parku sportu i rozrywki, nieco (wyjątkowo) wyludnionym. Trochę sobie ponarzekałyśmy na zimne dupska, poplotkowałyśmy, pośmiałyśmy się - ale przede wszystkim dawałyśmy czadu ;) Przynajmniej do czasu!
Gdy byłyśmy już na powrotnej drodze do samochodów (ale jeszcze ćwiczyłyśmy), nagle za nami zaczął się wydzierać jakiś facet! Niby kulturalny, czysty, szedł prosto - ale to co mówił w ogóle nie nadaje się na publikację!!! Darł się głośno, wyzywając (nas??) od różnych przenajgorszych... Nasza trenerka, która na początku zajęć ostrzegła, że dziś nie biegamy (a chciałyśmy) ekspresowo zmieniła zdanie i razem z nami rzuciła się truchcikiem w stronę parkingu. A on ciągle za nami dziarsko szedł i darł się w niebogłosy!! Nie wiem jak inne dziewczyny, ale mi się zrobiło straszno i nagle poczułam, że jak będzie trzeba to tym truchtem dotrę aż do domu (a mieszkam po drugiej stronie sporego miasta...).
I prawie by tak było, bo pilot do samochodu, którym otwieram drzwi i uruchamiam auto - zastrajkował! Normalnie scena z horroru (tylko że w dzień). Środek lasu. Zero ludzi oprócz nas - mamusiek z wózkami. Płaczące dziecko. Krzyczący, podejrzany, grożący zabójstwem typ. Trzęsące się ręce nie mogące otworzyć auta. I samochód Straży Miejskiej... który akurat odjechał...
Typ na szczęście skręcił i poszedł się drzeć w stronę cywilizacji (może go ktoś tam spacyfikował??), a mój pilot się opamiętał. Tak więc wszystkie elegancko wróciłyśmy do domów, bez rozciągania... ;)

2. Napad w UK

Zanim wyjechałam do USA zdarzyło mi się dwukrotnie spędzić wakacje w UK. Za drugim razem mieszkałam w biedniejszej dzielnicy Londynu (nie patologia, no ale jednak...), dzieląc mieszkanko z grupką sympatycznych osób z Polski (w sumie to przyjęli mnie na wakacje). Wszyscy za dnia pracowaliśmy, no ale popołudniami/wieczorami żyliśmy sobie jak normalni młodzi ludzie. 
Tak więc jednego popołudnia wybrałyśmy się z dwiema współlokatorkami do kina. To była jakaś prześmieszna bajka, bo wracałyśmy wieczorem do domu mocno uhahane - po same pachy! Byłyśmy trzeźwe, porządnie ubrane, ale zataczałyśmy się ze śmiechu. Dla osoby postronnej - naćpane wariatki. Przechodziłyśmy właśnie obok parku, gdzie za dnia bawiło się mnóstwo rodzin z dziećmi, aż tu nagle wyskoczyła na nas banda Murzynów (nie wiem jak mam napisać poprawnie... Afroamerykanin to chyba w USA??). Nie wiem ile ich było - 6? 8? Byli wielcy, pod wpływem czegoś, mieli długaśne łapska i dziwnie mówili... Tak czy owak zaczęli dziewczynom wyrywać torebki (ja miałam spodnie-bojówki i wszystko upchane po kieszeniach), wyciągnęli noże, złapali nas i już tymi nożami przy naszych szyjach...! Zaczęłyśmy się drzeć jak prawdziwe wariatki - do teraz się dziwie skąd taki power miałyśmy!! Nie wiem, czy byli tak zdziwieni naszym oporem, czy po prostu spowolnieni przej jakiś zupełnie nielegalny "dopalacz", ale zdołałyśmy im uciec. Biegniemy, biegniemy - a tu na przeciwko wychodzi ku nam kolejny czarnoskóry mężczyzna. Krzyczymy o pomoc, a on ciach - wyciąga nóż! No mówię Wam - prawie się nie posikałam ze strachu... Szczęście w tym nieszczęściu, że naprawdę mieli spowolnione ruchy a my mieszkałyśmy niedaleko.
Gorzej, że zabrali jedną z torebek, z bardzo ważną zawartością....
Nie jestem rasistką, ale po tym zdarzeniu przez kilka lat przy czarnoskórych mężczyznach dostawałam gęsiej skórki...

3. Urwane lusterko

W zimowy wieczór wracałam z pracy do domu. Nie padał śnieg, ale było mroźno i brzydko. Warunki do jazdy - mega fatalne. Kieruję sobie autkiem, jestem już na ostatniej prostej, aż tu nagle przed maskę wytacza mi się podchmielony pan. Wyturlał się z tramwaju i z rozmachem i z rozpędu wszedł mi przed autko. Pierwszy odruch - klakson ostrzegawczy, że hello!! Może i miałam wtedy małe autko, ale w pojedynku jeden (człowiek) na jeden (samochód) bezprzecznie wygrywało. A co pan na to? Ano pan się na to autko moje rzucił!! A za nim jego syn (chyba), odrobinę mniej podchmielony. Niby pana odciągnął, ale nie do końca, bo chwilę potem moje autko zostało bez lewego lusterka. A w sumie to dyndało owe lusterko na jakimś kabelku... 
Nie zgadniecie co dalej. Ja się zatrzymałam na poboczu, a panowie weszli sobie jak gdyby nigdy nic do lokalu gastronomicznego na ciepłą zupkę (czy coś - bo już nie pamiętam). Trzęsłam się jak osika - i z nerwów, i ze strachu (bo celował w okno) i z zimna (przede wszystkim) ale zadzwoniłam i do Ka. (który był w domu) i na policję. Ka. zdążył przybiec, panowie zjeść i wyjść i dopiero wtedy łaskawie podjechali gliniarze w cywilu, z błyszczącymi odznakami na sznurkach. 
Akcja skończyła się ich bieganiem po kamienicach w celach poszukiwawczych obu panów (bez skutku) i moim zeznaniem na policji (postępowanie umorzone - wiadomo...).
Jeden plus - pani policjantka pokazała mi fajne ustrojstwo do pobierania odcisków palców i sobie potestowałyśmy w między czasie ;) ;) ;)

4. Miłosne pomyłki

He he, o tym mogę pisać i pisać!! I może nie mrożą aż krwi w żyłach, za to niezła czarna komedia by z nich wyszła - tych historyjek. Dwie już Wam pokrótce opisałam:
I tak sobie teraz myślę, że o kolejnych fatalnych w skutkach znajomościach opisze również w oddzielnych postach - bo trudno się będzie zmieścić w kilku zdaniach... Tym bardziej, że dosłownie przed chwilą dostałam otwartą propozycję sexu przez kamerką na mojej prywatnej stronie fb... od jakiegoś Azjaty... Poważnie...


Żeby Was jednak nie zostawić z niczym - historyjka z dreszczykiem, ale taka z przymrużeniem oka. Jednak i w niej jest jeden taki podejrzany pan...

5.Amerykańska burza

Rzecz się działa pod koniec mojego pobytu w USA. Moja Siostra przyjechała do mnie na swoje wakacje i mieszkała razem z moją amerykańską rodziną. Oni (Amerykanie) wszyscy gdzieś wybyli (już nie pamiętam gdzie, mnóstwo mieliśmy tych imprez i okoliczności), a my z Siostrą zaległyśmy na ogromnej kanapie przed TV.
I teraz ważny opis miejsca w którym się znajdowałyśmy - wielki salon/pokój dzienny. Podłużny. Jedna z dłuższych ścian przylegała do reszty domu, reszta ścian była prawie cała oszklona. W obu krótszych ścianach podwójne, duże, szklane drzwi do ogrodu. Kanapa na samym środku, TV w rogu dwóch oszklonych ścian. Zero zasłon, firan, rolet. A sam dom stał (i stoi) po środku otwartego trawnika - zero płota, trochę krzaków i drzew.
Wracamy do akcji - wylegujemy się na kanapie, coś tam wcinamy i oglądamy film (chyba Dzień Niepodległości, bo normalnie to tam leciało na okrągło!!!!!). Tak czy owak - nagle jeb! Piorun! Jeden, drugi i dziesiąty! Ciemny, późny wieczór i błyskawica jedna za drugą. Burza z prawdziwego zdarzenia. Same pioruny, bez deszczu. I choć było straszno, to my nic - nadal z siostrą zalegałyśmy i oglądałyśmy... 
Aż tu nagle błysk - a za przeszklonymi drzwiami postać. Stoi i się gapi. A potem zaczęła machać... Jezusie drogi, ale nas podniosło!! Słuchajcie - podwójny zawał! Jak ktoś cierpi na za słabe ciśnienie - naprawdę polecam taką kurację. Postać okazała się naszym sąsiadem, który wiedział, że jesteśmy same i chciał się upewnić, że się nie boimy. O ironio - bać się zaczęłyśmy dopiero po jego wizycie... Normalnie tylko brakowało, żeby miał kaptur (jakby padało) i trzymał kosę albo piłę mechaniczną... Mimo że był nieziemsko przystojny i miał jeszcze przystojniejszego syna na wydaniu - nigdy mu tego nie wybaczyłyśmy!!



No dobra - pochwalcie się. Na pewno i Wam coś się czasem przydarza, co podnosi ciśnienie, stawia włosy i mrozi krew. Kto pierwszy? :D :D

sobota, 14 listopada 2015

To jednak był piątek trzynastego...

Miałam w planach na dziś dużo do napisania...

A potem - w sensie dziś - eL. obudziła się z płaczem, krzycząc "ciocia, ciocia". Jakiś koszmar miała. Kwadrans później włączyłam radio a tam w wiadomościach coś o zamachach, bombach, wielu zabitych - tylko nie dosłyszałam gdzie... Ciocia dziś wcześnie rano wracała samolotem z UK. Przeżyłam swój własny koszmar na jawie. Na szczęście ma się te programy informacyjne i telefony komórkowe - Ciocia już bezpiecznie była na naszym lotnisku. Na nieszczęście... w tym zamachu zginęły jakieś inne ciocie i siostry... I w ogóle...

Tak bardzo mi smutno...


środa, 14 października 2015

Byłe porażki życiowe i ich byłe żony...

Jakiś czas temu - baaaaardzo odległy - byłam na tyle młoda i naiwna (o tak, jeszcze bardziej niż obecnie) (ale żeby nie było - pełnoletnia!!! To co, że "dopiero co" ;) ), że ulokowałam swoje uczucia w zupełnie nieodpowiednim facecie. Już nie będę rozpamiętywać, że był sporo starszy i mieszkał w innym kraju (a wtedy nie byliśmy w Unii) i traciłam miliony na smsy i telefony... Najgorzej, że - no oprócz tego, że złamał mi okrutnie serce - na samym końcu (w trakcie tegoż łamania) okazało się, że ma i żonę i synka. Coś tam tłumaczył o separacji i nowym życiu, ale - heee - to była jego wersja. Jego ówczesna żona (ani nie była, ani nie w separacji) miała zupełnie inne spojrzenie na sprawę. A skąd to wiem? Oj, bardzo dokładnie mi to kobieta wytłumaczyła te X lat temu (skąd miała mój nr do teraz nie wiem...).

Po co to piszę? A bo, wyobraźcie sobie, dziś z samego rana ponownie do mnie zadzwoniła!!! Z uśmiechem, świergotem "co tam u ciebie?" i w ogóle!! Na początku w ogóle nie wiedziałam z kim mam (wątpliwą) przyjemność, no a potem podnosiłam szczękę z podłogi. Nie wiem, czy coś jej odwaliło po TYLU latach, czy faktycznie się pomyliła. Ale HELLO?!?! Trzymałybyście w swoich telefonach numery do ewentualnych byłych (nieświadomych) kochanek swoich byłych mężów?? (tak tak, teraz jest faktycznie już po rozwodzie - facet nie omieszkał z kilka lat temu do mnie zadzwonić i uroczyście mnie poinformować, że już jest wolny i do wzięcia...) (i tak tak - on też trzymał mój nr telefonu przez TYLE lat!!!). 

Przez kilka lat po naszym hucznym i łzawym rozstaniu ówczesna żona oskarżała mnie o różne rzeczy, z którymi nic nie miałam wspólnego (choćby o ucieczkę z niewiernym mężem do USA...!!), błagała, groziła, obrażała i generalnie cyrki były! Ale no wiecie co... facet nie dość, że po rozwodzie to w dodatku ma nową rodzinę (wiarygodne źródło - facebook), więc... zgłupiałam. 

A moja myśl na dziś? Czas zmienić nr telefonu!!


wtorek, 29 września 2015

Miłość jest ślepa... ;)

Gdy w pewnym gronie debatowałam czy założyć bloga czy sobie darować, wypłynęła historia mojej znajomości z panem T. Historia tak nierealna, że aż ją spiszę, dla Was, dla potomnych, dla policji (gdyby po latach okazało się, że nie ja jedyna miałam tą wątpliwą przyjemność...). Spokojnie!!! To nie historia +18!!

Za Chiny nie pamiętam jak się z T. poznaliśmy. Pracowałam wówczas z jego kuzynką, ale to wypłynęło dopiero później, gdy dosłownie błagałam ją o pomoc... Ale po kolei.

Nie wiem jak się poznaliśmy, ale pamiętam nasze pierwsze spotkanie sam-na-sam. No prawie sam-na-sam, bo to był ten czas, gdy dla pewności na "pierwsze randki" szłam z psem (bokserka, można się jej było bać... z wyglądu, ale zawsze to coś). Więc T., mój pies, ja i spacer po ówczesnym moim osiedlu. Dla pewności nie podałam T. adresu, tylko spotkaliśmy się na przystanku autobusowym i wędrowaliśmy chodnikiem przy głównej drodze (jak to piszę, to aż nie wierzę, że zdarzało mi się być taką rozsądną!!). Już po kwadransie wiedziałam, że z facetem coś jest nie halo, mimo że był zadbany, kulturalny i w ogóle. Niestety już wcześniej wymieniliśmy się nr GG (tak, to były te czasy...). Po oschłym (z mojej strony) i wylewnym (z jego) pożegnaniu poczekałam aż sobie odjedzie i dla pewności okrężną drogą wróciłam (z psem) do domu.

I się zaczęło!!!

Na GG pisał do mnie CIĄGLE!! Włamał mi się na prywatnego bloga (czas Tenbit'a - pamiętacie??), wysyłał z milion smsów!!! Blokowania nic nie dawały - załatwiał sobie nowe numery, konta i dalej jazda. Podczas naszego spotkania zgadaliśmy się, że pracuję z jego kuzynką i generalnie jesteśmy dobre kumpele. O zgrozo!! To był błąd (nie jego kuzynka, bo świetna z niej babka, tylko to zgadanie - wiedział gdzie pracuję...).

Wyobraźcie sobie sytuację... Kilka dni później wsiadam w moje mini autko i wyjeżdżam w stronę pracy. W lusterku miga mi znajoma postać, ale myślę sobie "nie... przecież nie wie, gdzie mieszkam...". Więc jadę do tej pracy, pracuję może z godzinę i dzwoni moja siostra...

*Dla tych, którzy mnie nie znają - siostrę mam 6 lat młodszą, o połowę chudszą (ode mnie), o głowę niższą (ode mnie) i być może tylko głosy mamy podobne... ale przez telefon...*

Tak więc dzwoni i mówi, że była sobie na spacerze z kolegą i naszym psem. Wtem podchodzi do niej jakiś facet z kwiatami i zaczyna gadkę, jak to się w niej zakochał na zabój, że nie może go tak ignorować, że on ciągle o niej myśli i w ogóle - chce się z nią ożenić! Moja siostra - zatkana na maksa. Jej kumpel - padnięty ze śmiechu. Pies - kluczowy dla całej sprawy. Okazało się, że mój prześladowca zdążył już zapomnieć jak dokładnie wyglądam za to dokładnie zapamiętał naszą sunię!! I tak - z rozpędu, poznając (albo i nie) po psie - oświadczył się mojej siostrze... 

Jakby ktoś wątpił - miłość naprawdę jest ślepa!!

Sprawa miała swój ciąg dalszy, bo gdy T. zrozumiał swój błąd niezrażony przyjechał pod moją pracę. Z tymi samymi kwiatami i chęcią oświadczyn... Krążył obok wejścia tak długo, że aż ma szefowa miała ubaw po pachy (a twarda z niej była zawodniczka). 

Rzecz jasna, po wielu prośbach i groźbach (również z udziałem kuzynki - oj trwało to, trwało...) gość w końcu dał za wygraną i się ode mnie odczepił. Pozostało mi tylko wytłumaczyć się wszystkim sąsiadom - T. chodził w miłosnym amoku od domu do domu i rozpytywał o mnie... 
Poza tym - helloł?! - oświadczyny bez pierścionka??!! Przegięcie! ;)

wtorek, 22 września 2015

Tajemnica pewnej krowy...

Krowy są różne - czarne, brązowe, w białe łatki i bez, mniejsze, większe, o nazwach prostych i takich z kosmosu. Wiem, bo eL. posiada bardzo interesującą książeczkę o krowach... Są i wściekłe krowy, i takie z wierszyków ("czarna krowa w kropki bordo..."). Są nawet bardzo aroganckie ludzkie krowy - któż takiej nie poznał?? Rzecz jednak będzie o zupełnie innej krowie. 

Ale od początku...

Mieszkamy tu gdzie mieszkamy od lat kilku. Zwyczajny blok, nie żadna kamienica czy dom. Blok nawet nie jest z tych mega starych. No i po remoncie, tak z grubsza przynajmniej. Sprawa to istotna, ponieważ zazwyczaj to stare domy i kamienice (posiadłości i wille też zapewne) bywają... nawiedzone!!! A tu niespodzianka - za dnia człek egzystuje sobie w naszym mieszkaniu spokojnie, natomiast wieczorami... straszy!!!!
Nie codziennie, ale często, gdy zapada zmrok nasza prywatna krowa zaczyna nawiedzać naszą... sypialnię... Czasem tylko tak cichutko, że można o niej zapomnieć, ale jak się weźmie i ryknie - muczy i buczy w każdej ścianie!! 
Na początku sprawa była śmieszna. Potem denerwująca. A teraz - no strach się bać! Leżymy sobie z mężem w łóżku, gadamy, czytamy bądź COŚ, a tu nagle Muuuuu Buuuuu i jakiś taki ni to grzmot, czy wybuch! (zrywa się z łańcuchów, skubana) Czasem trwa to tylko chwilę, czasem do późnej nocy. Z przerwami lub bez. Jednakże są to zawsze te same odgłosy. 

Niesamowite!!! 
W akcie desperacji przeszłam się po sąsiadach i na szczęście okazało się, że nie tylko my to słyszymy. Myślimy sobie - może ktoś napierdziela po nocach ciągle w tą samą grę?? Od kilku lat... (fanatyk??) Potem zaczęłam się zastanawiać, czy jakiś sąsiad nie ma problemów z chrapaniem... no ale poważnie?! To chyba niemożliwe??? A może ktoś ma jakąś dziwną maszynę w tym pokoju? Nikt do niczego się nie przyznaje, wszyscy słyszą...!
No i cholera jasna nic się nie zgadza! Z moich obserwacji wynika, że i pod nami i nad nami sypialnie zajmują osoby starsze (w sensie nie gówniarstwo). Chyba nie mają powodów kłamać...nie?
Zostaje piwnica... Więc wniosek jest jeden - ktoś przetrzymuje w niej wściekłą krowę, która uaktywnia się tylko wieczorami... Albo to duch krowy, która X lat temu została uprowadzona z jakiegoś miłego gospodarstwa a jakiś maniakalny sadysta przez wiele lat się nad nią pastwił, pokazując jej wieczorami zdjęcia z wołowiną... 

A teraz krowa muczy... i buczy... i straaaaaaaszy!!!!!!

Muuuuuuuuuuuuuuuuu...................