Pokazywanie postów oznaczonych etykietą lekarz. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą lekarz. Pokaż wszystkie posty

środa, 7 grudnia 2016

Dlaczego moje dzieci jedzą wszystko?

Lubię się chwalić ale nie lubię się mądrzyć i dawać złotych rad. Oczywiście chętnie podzielę się swoim zdaniem czy doświadczeniem jak ktoś zapyta, ale po kilku próbach pisania "zróbcie tak a tak bo inaczej jest źle i fatalnie" pozostał mi tylko pewien niesmak. Myślę, że po prostu to nie mój konik. 

Niemniej jednak w najbliższym towarzystwie często zdarza mi się odpowiadać na pytanie "jak ty to robisz?" albo "dlaczego twoje dzieci cośtam-cośtam?". A poruszany temat jedzenia - o ho ho! Temat rzeka. Bo w świecie wielkich-małych niejadków moje dzieci to chyba ewenement 🠊 jedzą wszystko. 
I pisząc wszystko nie mam na myśli każdą odmianę czekolady, he he, ale właśnie wszystko to co my byśmy chcieli dzieciom dać do jedzenia: wszelkie warzywa, owoce, różne kasze, odmiany mięs, ryb itp. 

środa, 30 listopada 2016

Witaj w domu Alergio!

Nie wszyscy jeszcze pewnie wiedzą, ale eL. czeka na zabieg usunięcia trzeciego migdała. Zupełnie niesympatycznie się jej rozrósł, blokując przepływ dźwięków, przyczyniając się tym do konkretnego niedosłuchu. Z trzecim migdałem często jest tak, że się skubany rozpulchnia i powoduje przeróżne infekcje. Dlatego właśnie lekarka przepisała nam lek, którego zadaniem jest owy migdał zmniejszyć i utwardzić, co by łatwiej i ładniej go można było usunąć.

wtorek, 8 listopada 2016

Bardzo proszę wypisać mnie z NFZ!

Macie ubezpieczenie zdrowotne? Większość z Was pewnie ma. I piszę tu o takim ogólnodostępnym, tym "za darmo". Jak pracujecie - to i tak macie. Jak jesteście bezrobotni ale zarejestrowani w Urzędzie Pracy - też macie. Jak jesteście bezrobotni ale nie zainteresowani współpracą z Urzędem Pracy (bo Was cholera bierze na samą myśl o tym... jak mnie... przykładowo...) to jesteście cwani i się wbijacie pod ubezpieczenie męża. Tak czy owak - trudno owego ubezpieczenia nie mieć.

wtorek, 25 października 2016

Utopijny przypadek wyrostka robaczkowego

Każdy z nas ma inny próg bólu. Mój jest bardzo NIE-wiarygodny. Przykład? Umieram podczas mini łaskotek czy nadepnięcia na klocek lego (no bo helloł - kto nie umiera?!?). Ale jak zaczęła się akcja porodowa z Em. żaden ból nie był w stanie mnie powstrzymać od wykonania eleganckiej fryzury i pełnego makijażu. Także wiecie...

wtorek, 6 września 2016

Przyszło dziecko do lekarza...

Powoli rozkręcam się po wakacyjnym lenistwie, czyli co? Czyli dziś kolejna dawka naszych medycznych przygód. Historia z wczoraj, ale potrzebowałam półtorej doby, żeby do siebie dojść i nie zarzucić was samymi "k"...

piątek, 2 września 2016

Nie taka ósemka straszna...

Witajcie po wakacjach! :) Długo mnie nie było - trochę z lenistwa, ale przede wszystkim z braku zasięgu. W tym roku mieliśmy prawdziwe wakacje poza cywilizacją (na szczęście z toaletą, chociaż i tu było z przygodami, he).

Ale ja dzisiaj nie o tym. Wakacje się skończyły a więc wracamy do zwyczajnego porządku dnia. A u nas dzień bez lekarza to dzień stracony. No dobra... może tydzień :) I o tym Wam właśnie napiszę ;)

czwartek, 28 kwietnia 2016

Chorowanie na NFZ

Kiedy dziewczyny z babecznika zaprosiły mnie do współpracy i omawiałyśmy mój twórczy wkład w tą sympatyczną stronę, padło rzecz jasna pytanie "o czym mam pisać?". I jaka była moja pierwsza myśl? O chorobach... A raczej o chorowaniu i drodze przez mękę próbując leczyć się na NFZet... W końcu piszę o czymś innym (oczywiście równie atrakcyjnym :D), a temat chorowania pozostawiam sobie tutaj. A naprawdę - mam o czym pisać!

czwartek, 31 marca 2016

niedziela, 27 marca 2016

Masaż stóp dziecka - sposób na całe zło!

Moje dzieci należą do grupy pieszczochów - lubią być masowane, tulone, ściskane i całowane. Przynosi nam to obopólną radość i zaspokojenie potrzeb wyrażania miłości na linii rodzic-dziecko-rodzic. 

Jednak nie wiem czy wszyscy wiecie, że masaż poszczególnych części ciała może przynieść dziecku nie tylko komfort psychiczny i emocjonalny, ale także pomóc w pokonaniu różnych dolegliwości! I tak, bardzo proszę, kilka rad jak masować małe ukochane stópki aby przynieść dziecku ulgę:

wtorek, 22 marca 2016

Farmaceutka wie (naj)lepiej!

Jeszcze nie ochłonęłam po naszej dzisiejszej (mało) przyjemnej wizycie w szpitalu (KLIK), a tu proszę - kolejna osoba wcisnęła mnie w ziemię! A w sumie to mi szczęka opadła, na ową ziemię właśnie...

Po wycieczce do szpitala Em. była już tak zmęczona, że olałam aptekę i wykup antybiotyku i pojechałam prosto do domu położyć ją spać. Za to zanim odebrałyśmy eL. z przedszkola wstąpiłyśmy do apteki w jego sąsiedztwie (no bo po drodze). I to tam pani mgr zaszalała...

Zanim jednak Wam opowiem co i jak, słowo wyjaśnienia. Przez te wszystkie szpitale, choroby, lekarstwa i stresy owego czasu Em. nabawiła się problemów brzuszkowych. Szybko jej minęły, kupki wróciły do normy, niestety zanim to nastąpiło - zrobił jej się mały hemoroid. Kto miał, ten wiem - nic fajnego. Lekarz wiedział o tym, ale przy okazji badania w szpitalu napomknęłam i o tym - co mi szkodzi spytać o dodatkową opinię? Pani dr stwierdziła, że skoro mnie to aż tak nurtuje to nie ma sprawy (no bo co jej szkodzi?) i da mi skierowanie do chirurga - niech oceni czy mam się faktycznie czym martwić (no bo co mu szkodzi?). A po pomoc doraźna (tak jak mój lekarz) wysłała mnie do apteki po jakiś kremik. Kremik w domu jeden mam, homeopatyczny, ale że średnio w niego wierzę to szukam alternatyw...

A teraz do rzeczy. Oto, co wydarzyło się w aptece, gdy już miałam zrealizowaną receptę:

- A tak przy okazji, przez (tu wymieniam wszystko co się Em. przydarzyło zdrowotnie) dziecko ma hemoroida na zewnątrz pupci. Nie jest bardzo duży, ale wiem, że ją czasem boli przy kupce. Lekarz o tym wie, czekamy na wizytę u chirurga... Czy mogłaby pani nam coś polecić na przetrwanie tego czasu, coś na hemoroidy? - spytałam uprzejmie.
- A skąd pani wie, że to to?! - pyta podejrzliwie. Domyślam się, że zgubiła się w moim wywodzie...
- Byłam u lekarza... I w szpitalu... - tłumaczę w skrócie.
- A to oni się nie muszą znać! To może być wszystko! - pani podnosi głos. - Przecież to może być problem ze zwieraczem! Albo nawet coś rakowego! Ja pani nic nie sprzedam! Niech pani idzie prywatnie do lekarza! 

I poszłam. Sio z apteki. A szczękę wlokłam za sobą, bo wierzyć mi się nie chciało, że mi pani mgr tak powiedziała właśnie. Bo ja mam psiapsiółkę farmaceutkę. I jeszcze jedną w rodzinie też. I często - naprawdę często - bywam w aptekach. Ale mi się TAKA pierwsza zdarzyła, gdzie pracują TAKIE mądrzejsze od lekarzy. Bo ja nie twierdzę - oni (farmaceuci) naprawdę dużo wiedzą i dużo mogą doradzić!! Ale no naprawdę - mogła mnie chociaż poprosić o pokazanie dupska mego dziecka... A nie tak bez badania.... (sarkazm aż boli...)



A dzień się jeszcze nie skończył. Aż strach się bać - bo zamierzałam iść wieczorem na duże zakupy...!

środa, 3 lutego 2016

Nerw mnie bierze... wgrrr...

Wiecie jak to jest mieć super dzień i mega beznadziejny wieczór? 
Nie? 
A to szczęściarze jesteście. 
Ja wiem, niestety za często mi się to zdarza. Wgrrr...

Tak więc dzień zaczął się spoko. Ka. odprowadził eL. do przedszkola i pojechał kręcić, nadziewać i smażyć pączusie na jutro. Natomiast Em. od rana męczyła mnie o podtrzymywanie w chodzeniu (wcale jej nie podtrzymuję, ale paluch musi być) więc zaliczyłam poranny jogging po mieszkaniu. Potem poszła grzecznie spać a ja mogłam trochę ogarnąć sytuację (i własne włosy...). Potem pobudka, drugie śniadanko, trochę głupot i pojechałyśmy do alergologa (przypominam, że teraz jeżdżę co tydzień na odczulanie). Mina trochę mi zrzędła, bo byłyśmy punktualnie, dostałyśmy nr 7 a w gabinecie była dopiero jedynka... Ale nic to - pół godzinki zleciało w towarzystwie innej miłej pacjentki (nr 6), pogadałam z doktórką, dostałam zastrzyk i sru po eL. do przedszkola. Odebrałyśmy ją, wróciłyśmy do domu na obiad, wszystko zjadłyśmy ze smakiem. Em. poszła na poobiednią drzemkę, ogarnęłam kuchnię (a było to wyzwanie dnia!) i spokojnie się bawiłyśmy z eL. klockami na dywanie. Było fajowo. Wstała Em., obrałam im jabłka na podwieczorek, wcinały i oglądałyśmy "10 najbogatszych psów świata" (WOW!!!!). Śmiałyśmy się, wygłupiałyśmy - fajne popołudnie. W porze przed-kolacyjnej przygotowałyśmy wspólnie grzanki do piekarnika (na kolację właśnie) i stwierdziłam, że mogą się wykąpać zanim kanapki "dojdą". Więc były wyścigi w rozbieraniu i dużo radochy. Wsadziłam je do wanny, poszłam wrzucić ciuchy do prania i włączyć piekarnik i...

szlag mnie trafił...

Wróciłam do łazienki, a tam co? A tam Em. z mokrą głową...
I teraz Wam wytłumaczę, bo tego nie wiecie - już jakiś czas prowadzę walkę z eL. żeby nie myła głowy siostry. Ani jej nie polewała. Ani nic. Raz, że jest to niebezpieczne, dwa, że Em. tego nie lubi. Kilka dnia temu miała przez to karę - wyła, krzyczała i przepraszała. I obiecywała poprawę, rzecz jasna. I dupa blada - powtórka z rozrywki... Na szczęście przyznała się od razu ale i tak dostała tą samą karę (nie mogła z nami oglądać bajki podczas inhalacji), ku pamięci. A ku sąsiadom wpadła w taką histerię, że o mało jej nie utopiłam... Mówię Wam -> ma-sa-kra!!!

I tak właśnie... Fajowy dzień, naprawdę. Z takim nie-fajowym zakończeniem. Dlaczego? Z powodu głupoty, naprawdę. Moje dzieci mega źle znoszą krytykę i zakazy. Doktórka mi powiedziała kiedyś, że to z powodu charakteru pełnego emocji. Tylko szkoda, że wtedy wpadają w taką histerię, że chyba pół osiedla słyszało. Bo cały blok na pewno... Tym bardziej, że Em. się zsynchronizowała i wyła z powodu braku palucha do pomocy w chodzeniu...

Kolację zjadłyśmy w ciszy i wcale mi nie smakowało tak jak miało. I szkoda.

I chociaż przed pójściem spać na spokojnie porozmawiałyśmy z eL. i starałam się całym sercem jej wytłumaczyć, dlaczego mi smutno przez jej krzyki i dlaczego nie może lać siostrę wodą... i się pogodziłyśmy i poprzytulałyśmy... i poszła spać z uśmiechem... to mi jest źle.

Bo to był naprawdę miły dzień!!

www.demotywatory.pl


Na szczęście Ka. już wrócił z pracy i grzecznie czeka aż skończę pisać i obejrzymy sobie nowy odcinek "Grimm'a". A potem to naprawdę przyda mi się prawdziwa dawka małżeńskiej miłości ;) Wiecie, jako lek na całe zło :D :D :D 

środa, 27 stycznia 2016

Płacić czy nie płacić...

... oto jest pytanie! A za co? Za szpital, oczywiście. Dziecięcy. Wojewódzki. Na NFZet...

Ja nie zapłaciłam...



Ale od początku...

Już pół roku temu, gdy byliśmy z Em. w szpitalu mało szału nie dostałam, gdy się okazało, że za nocowanie z nią (miała 3 miesiące!!) musimy wybulić 17zł za dobę...!! Ale ok, pomyślałam sobie... Pani policzyła nam za dwie doby tylko, na sali mieliśmy dość ładną łazienkę... No ok - 34zł to nie taki majątek. Jasne...

Tym razem krew mnie zalała. Stawka wzrosła do 18zł za dobę, my byliśmy od wtorku do wtorku... Łatwo sobie przeliczyć... Kwota taka, że spokojnie mogę sobie wykupić wszystkie lekarstwa z recepty i pewnie jeszcze zostanie na witaminę D3...

I tak - nie zapłaciłam. Proszę bardzo - moje argumenty:

1. Powiecie mi - podpisałaś regulamin. A o i owszem, podpisałam Wewnętrzny Regulamin Oddziału. A przynajmniej w taki miałam wgląd - leżał na parapecie. I co? I nic o płaceniu w nim nie było... Zupełne, wielkie NIC. 

2. Powiecie mi - to za warunki na sali i możliwość spania z dzieckiem. Hm... Na oddziale niemowlęcym było z 12 bobasów... i jedna łazienka wątpliwej jakości... Spanie albo na mega niewygodnym fotelu, albo na podłodze. Zero posiłków i napojów - chyba że za opłatą (dodatkową, rzecz jasna...). Ok, dostaliśmy koc i poszewkę. Sztuk jedną, na cały pobyt. To ile kosztuje pranie...?

3. Powiecie mi - to za prąd. No ludzie - to już przegięcie!! W domu płacimy rachunki rzędu (dla łatwiejszego rachunku) 210zł miesięcznie. Czyli wychodzi jakieś 7zł na dzień. Gdzie mamy pełno światła, włączony komputer/telewizor/radia, chodzi pralka/zmywarka/piekarnik, używamy odkurzacza/suszarki/miksera. To ja płacę 18zł dziennie (!!!) za możliwość naładowania komórki i zagotowania wody w czajniku?!?! A nie, przepraszam, jeszcze za wypranie koca i poszewki...

4. Powiecie mi - to za możliwość przebywania z dzieckiem całą dobę. He, to sobie wyobraźcie, że ja to dziecko tam zostawiam. Ba! Że wszyscy zostawiają swoje dzieci!! Jak kiedyś (bo tak było), ale w dzisiejszych realiach.
Więc 3 pielęgniarki musiałyby ogarnąć przynajmniej 12 bobasów - chorych, przestraszonych, marudnych i płaczących. I piszę przynajmniej, bo bobasów do roczku na całym oddziale było znacznie więcej (poutykanych w części dla starszych dzieci). I nie mam na myśli zmieniania pieluch, karmienia, mycia i usypiania. Będąc tam musiałam od 3 do 5 razy dziennie chodzić na inhalacje. Chodzić na prześwietlenia i odsysania baboli z noska, badania krwi i wymazy z różnych części ciała. Sprzątać po dziecku (bo się na przykład przesiusiało albo zrzygało). Pilnować kroplówek i wenflona. I uspokajać z milion razy...! Ha, nie mówiąc o pilnowaniu, żeby Em. nie wybiła sobie zębów o metalowe łóżeczko, czego była bliska kilka razy. Gdybym przyszła na odwiedziny i moje dziecko by miało choć jeden podejrzany siniak lub zastałabym je mega brudne i płaczące - już by była awantura, na pewno bym tego tak nie zostawiła. I powiem jeszcze inaczej - na oddziale byli rodzice, co zostawiali swoje dzieci na kilka godzin. Masakra!! Pielęgniarki chodziły podminowane, inni rodzice pałętali się po korytarzach zamiast siedzieć w salach, no a same dzieci wyły wniebogłosy. Zaraz by musieli zwiększyć personel. Za 18(zł)*12-15(os) dziennie? Nie sądzę...

5. Powiedziano mi, że jak nie zapłacę, to nie dostanę wypisu... Nic podobnego! Nie dość, że dostałam elegancki wypis od samej doktor, to jeszcze od razu zapisano nas na kolejne badania. Może wtedy się upomną o kasę. Choć bardzo wątpię... 

Więc nie zapłaciłam. 
I już!

A Wy? Zapłacilibyście???

wtorek, 19 stycznia 2016

Siedzę i ryczę...

Otóż to - siedzę i ryczę. I jeszcze piszę, bo jak nie napiszę to wybuchnę...

Em. jest znowu w szpitalu dziecięcym. Już było tak dobrze! A w nocy z niedzielę na poniedziałek dostała gorączki, katar i kaszel się nasiliły, inhalacje przestały działać... Dziś rano pojechaliśmy po wyniki testów i na kontrolę u alergologa-pulmonologa. Diagnoza - brak alergii. Zapalenie płuc - jak najbardziej... Doktórka spokojnie z nami porozmawiała, że najlepiej jest Em. wysłać do szpitala, żeby konkretnie przebadali ją pod kątem innych chorób - a konkretniej, to zrobili jej szybko prześwietlenie płuc i posiew na podejrzane i niecne bakterie. Bo podobno ostatnio stały się one bardzo popularne wśród małych dzieci - te zdradliwe bakterie właśnie.

No więc zgodziliśmy się - bo ile można się męczyć na tych cholernych antybiotykach??? 

Najpierw eL. oddaliśmy w ręce dziadków (wiem, że ma radochę, ale mnie się serce od razu ścisnęło...).

Potem spakowani pojechaliśmy do szpitala. Jezus Maria Chryste Panie - ile można czekać na izbie przyjęć z małym płaczącym CHORYM dzieckiem?!?! No ile?!?! Wiecie ile??? Otóż DŁUGO!!!!! Nawet się w temat nie będę zagłębiać, bo chyba z nerwów trzasnę klawiaturą o ścianę...

Przyjęli nas na oddział, na salę z podsłuchem (poważnie - cała przeszklona, a nad łóżeczkiem elegancko wisi mikrofon zbierający...). Em. wyła, a tu setny raz trzeba było wziąć udział w tym samym wywiadzie... Jakby cholera jasna komputerów i sieci tam nie mieli... Ale ok. 

Co było najgorsze? Szukanie żyły do wenflonu... To jest niesamowite, jak pielęgniarki pracujące na oddziale dziecięcym mogą być nieporadne. Poważnie. Zaledwie dwa tygodnie temu Em. miała pobieraną krew do badań - elegancko, szybko, bez ŻADNEGO śladu. A tu co?? Osiemdziesiąt prób, zakrwawiony bodziak i siniak jak pięciozłotówka. Wiem, bo Em. już go wyrwała (ten wenflon cały), tak ją uwierał i bolał. Drugi zakładała jej o wiele kompetentniejsza pielęgniarka i choć opatrunek denerwuje Em. to często o nim zwyczajnie zapomina. I uff...

A teraz jedzenie. Jeszcze o tym nie pisałam w szczegółach, ale moje dzieci jedzą jak dorośli, tylko z pewnymi wyjątkami (potem Wam opiszę). Ale co najważniejsze - nie jadamy "słoiczków". Chyba że naprawdę od WIELKIEGO święta. A w szpitalu co? Dzieci do pierwszego roku życia są na diecie słoiczkowej!!! I mleka do oporu. Tłumaczę pielęgniarce, że moje dziecko pije mleko tylko na noc. I że je jak dorosły. A ona na to, że takie są zasady. I że nawet nie wie co wtedy moje dziecko pije (bo na pewno nie słoiczki... he....). Więc jej mówię, że normalnie - woda, soczki, herbatka, kompot... A ona rozkłada ręce. Uwierzcie mi - wtedy zaczęłam się śmiać. Jak głupia. Em. może i ma 11 miesięcy ale czy to oznacza, że muszę ją wychowywać (czyt. karmić) jak tam sobie ktoś niby-znawca wymyślił??? Przyszła lekarka i kazała dawać nam normalne żarcie (kolacja była wypasiony - mniam). I uff....

Zmieniam zdanie, najgorsze jednak było potem, jak Em. za nic w świecie nie mogła się uspokoić. Była głodna i zmęczona, ale mogła tylko krzyczeć i płakać. I po tym horrorze co dziś przeszła wcale jej się nie dziwię... Ka. musiał iść do pracy więc zostało jej tylko do usypiania moje ramię... dziś zaszczepione alergenami. Spuchło mi bardzo szybko (bo po szczepieniu nie wolno dźwigać 24h), więc wkrótce płakałyśmy obie... Teraz aż się boję zdjąć bluzkę - na pewno mam pięknie wyeksponowane wszystkie poszczepienne mięśnie. Bo czuję je wszystkie... Wcale nie pięknie... 

Około 22 Ka. przyszedł mnie zmienić więc zostawiłam ich w męczarniach (ciągłe światło, ciągłe hałasy, zdenerwowana Em., zmęczony Ka.). Wiem, że muszę odespać i dać odpocząć ręce (nie kłamię, kurewsko boli), ale to, to już zupełnie było najgorsze... Wrócić do pustego domu. Samej. Z zakrwawionym bodziakiem w ręce.

Więc siedzę i ryczę... :(

wtorek, 5 stycznia 2016

Urodzinowa diagnoza

Yupi!! Mam urodziny!! Niektórzy nie lubią swojego święta - ja tam uwielbiam :D :D Może mi przejdzie ta radocha gdzieś w okolicach pięćdziesiątki - póki co baluję :D :D

Eee... tak na prawdę to będę balować dopiero jutro, bo dziś świat mi nie sprzyja.

Abo:

1. Mój ulubiony mąż osobisty ma popołudniówkę więc dupa blada.

2. Moje ulubione dziecię starsze ma w sobotę w przedszkolu bal karnawałowy i dziś w związku z nim było zebranie Rady Rodziców. Popołudniu. I pamiętacie - jestem w tejże radzie...

3. Moje ulubione dziecię młodsze doczekało się w końcu wizyty u alergologa-pulmonologa... I tu dupa jeszcze bladsza... Opowiem Wam, postresujcie się ze mną...

Moja Pani dr (w sumie to nasza, bo cała rodzina już do niej chodzi) jest (póki co przynajmniej) świetna. Bada od deski do deski (nie żebym była deska, he...), skrupulanie prowadzi kartotekę, dokładnie tłumaczy leczenie i... mimo że się leczymy czasem prywatnie zapisuje nam badania na NFZ. No jak tu jej nie kochać?!?

Tak czy owak, osłuchała dokładnie Em., wypytała co i jak i trochę mnie przestraszyła... Bo oprócz testów na alergie (zrobiliśmy z marszu) i przepisania nowego leczenia, dała nam skierowanie do poradni pulmonologicznej na badanie w celu wykluczenia ... mukowiscydozy... 

Kazała mi nie googlować i nie przeżywać, więc ja oczywiście wygooglowałam i przeżywam. Wiecie co to jest mukowiscydoza? To masakra normalnie... Wstawiam Wam link na stronę fundacji "Matio" - tam jest wszystko opisane co i jak... Więc jak nie wiecie, to kliknijcie sobie...

Pocieszam się, że to choroba genetyczna a u nas w rodzinie jej nigdy nie stwierdzono. 
I pocieszyła mnie też koleżanka - nauczycielka eL. z przedszkola, która miała do czynienia z dziećmi bardzo chorymi i Em. (wg niej) w ogóle ich nie przypomina.

Ale wiecie - wyobraźnia pracuje, cholera jasna.

No nic, teraz czekamy na wyniki krwi i efekty nowych leków. Na szczęście chodzę teraz do naszej dr co tydzień na odczulanie (i na szczęście na NFZ... ufff...) więc będę upierdliwa do bólu, żeby ratowała moje dziecko. O ile je w ogóle trzeba ratować, bo czasem się zachowuje tak, że to ja potrzebuję pomocy... wgrrr....

Chciałabym ogarnąć sytuację przed Chinami, ale najwcześniejsze terminy do poradni pulmonologicznej są na czerwca...

Sami widzicie - dupa blada!! Jak u rudego uczulonego na słońce... Bez (ewentualnej) urazy.

wtorek, 15 grudnia 2015

Nowy wyrok - Astma

Pamiętacie, jak się cieszyłam, że Em. jest już zdrowa i teraz będzie super i wspaniale? Jaaasne...

O, TU się cieszyłam....

W weekend zaczęła znowu dziwnie oddychać, a wczoraj obudziła się z równie dziwnym świstem... Bez charkania, bez kaszlu - ale gwizdała jak czajnik na wolnym ogniu... Zaprowadziłyśmy eL. do przedszkola, zjadłyśmy śniadanko - gwizdanie się nasilało. Zadzwoniłam więc do przychodni, żeby nas przyjęli i osądzili, czy coś jej jest, czy zaczęłam może popadać w paranoję... No ale dostać się do przychodni w poniedziałek... He... Brak miejsc i już. Zaczęłam obdzwaniać prywatnych lekarzy (i z polecenia, i z internetu). Brak miejsc!! Same urlopy, szpitalne dyżury no i zawalone dni pacjentami... Jedyny facet, który miał możliwość wizyty prawie od zaraz, brzmiał przez telefon jak naćpany anorektyk - zrezygnowałam po kilku zdaniach rozmowy...

I w końcu cud! Bardzo obrotna pielęgniarka-recepcjonistka (a przy okazji pani z pomocy laktacyjnej) umówiła mnie na wizytę w moim centrum medycznym, gdzie prowadziłam ciążę. Co prawda na dzień następny (w sensie dziś), ale doktórka przyjechała specjalnie dla nas i zajęła się nami naprawdę profesjonalnie. W dodatku za "jedyne" 100zł, gdzie wszyscy wołali 120zł... Zapłaciłam - desperacko potrzebowałam drugiej opinii, a dziś w przychodni przyjmowała tylko nasza pani dr...

Trzymała nas w gabinecie przynajmniej 45 minut! Osłuchiwała Em. w trzech różnych pozycjach - może tak się robi zawsze, ale nie u nas w gabinecie... Dokładnie sprawdziła buźkę, uszy, brzuszek, pitulkę (nadal się męczymy z tym wstrętnym odczynem poantybiotykowym...). A przede wszystkim - zrobiła konkretny, solidny wywiad rodzinny. Byłam w szoku, że pediatra tak może podejść do sprawy. 

Diagnozę postawiła pewną niemal stuprocentową - oskrzelowa astma dziecięca. Póki co oskrzelka i płuca czyste, ale każdy wstrętny czynnik (pyły, dymy i inne takie) może spowodować u niej ścisk oskrzeli, duszności  i świsty. Opracowała nam kurację żeby przeżyć do wizyty pulmonologa-alergologa (idziemy 5 stycznia) i uspokoiła, że dzieci coraz częściej tak mają - choroba cywilizacyjna... 

Nic dziwnego. Ja mam astmę oskrzelową, która uaktywnia się sezonowo. Mój tata ma astmę bardzo zaawansowaną całorocznie. Nasze dzieci są w wysokiej grupie ryzyka, niestety...

Trochę się uspokoiłam - z kontrolowaną astmą można spokojnie żyć (i na przykład wygrywać zawody narciarskie...he...) a zapalenie oskrzeli/płuc mnie przeraża masakrycznie! I ciągła wizja szpitalu... brrrr..... Poza tym dzieci często z astmy wyrastają, tylko trzeba pilnować lekarstw, inhalacji no i obserwować to całe dziecko (tak jakbym ją spuszczała z oka.... he he). 

Szkoda tylko, że żeby tak dobrze ktoś mi przebadał dziecko musiałam udać się do prywatnego lekarza... Nie mogę narzekać na moją pediatrę całą gębą, bo dobre wprowadziła nam leki. Tylko że leczyła nas na zapalenie oskrzeli - świsty i charkania ustępowały, a ona odstawiała leki. Wystarczyło dwa dni - i znów objawy wracały (jak to w astmie). I tak kilka razy. A kto wie - może gdyby od razu wpadła na tą astmę, obyło by się bez zastrzyków (dwie serie...) i antybiotyków (w sumie miała ich 5!!).

Nadal nie jestem pewna, czy to astma na 100% - dowiemy się w styczniu. Ale ta diagnoza pokrywa się z moimi obserwacjami. A zapalenie oskrzeli było jakieś takieś... naciągane...

Więc mam mały żal...