Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ząbkowanie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ząbkowanie. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 22 września 2016

Jestem matką małego terrorysty

Tak, niestety. Przyznaję to z całkowitą świadomością. Mam w domu małego terrorystę rodzaju żeńskiego. Jeszcze sikać na nocnik nie umie, a już wprowadza taki zamęt, że głowa mała. Krzykiem i płaczem domaga się wszystkiego, czego osiągnąć nie może siłą. A używać siły próbuje coraz częściej - bije, ciągnie, szczypie ale i rzucić zabawką potrafi. Najczęściej obrywa się starszej siostrze (nie to, że ona zawsze bez winy jest, ekhm...) ale ostatnio i mi się dostaje.

niedziela, 27 marca 2016

Masaż stóp dziecka - sposób na całe zło!

Moje dzieci należą do grupy pieszczochów - lubią być masowane, tulone, ściskane i całowane. Przynosi nam to obopólną radość i zaspokojenie potrzeb wyrażania miłości na linii rodzic-dziecko-rodzic. 

Jednak nie wiem czy wszyscy wiecie, że masaż poszczególnych części ciała może przynieść dziecku nie tylko komfort psychiczny i emocjonalny, ale także pomóc w pokonaniu różnych dolegliwości! I tak, bardzo proszę, kilka rad jak masować małe ukochane stópki aby przynieść dziecku ulgę:

czwartek, 4 lutego 2016

"BLW" według eL.-Em. cz.2.

Dziś Em. postawiła swoje pierwsze (cztery!!) kroczki do mnie - samodzielnie!! W związku z tym dedykuję ten wpis własnie jej. A że ona kocha najbardziej na świecie jeść - to pokontynuuję o tym nieszczęsnym BLW :D


Często mnie pytają inne mamy jak ja żywię moje dzieci. Kiedy zaczęłam, od czego i jak to teraz u nas wygląda. I dlaczego jedzą z taką pasją (zaangażowaniem i wiecznym głodem). Postaram się opisać, jak najprościej, jak to dokładnie u nas było.

Przypominam - my tak naprawdę "nie bawimy" się w BLW. Nasze dzieci zwyczajnie jedzą wszystko. Bo mogą. I chcą.


Początki zróżnicowanej diety

Od początku obie moje dziewczyny były na mleku mieszanym - dużo cycka plus butla z mieszanką dla zaspokojenia wilczego apetytu (z eL. ja miałam problemy i trafiłam do szpitala, dostałam wstrętny antybiotyk i moje osobiste mleko było wstrętnie gorzkie; za drugim razem Em. trafiła szpitala, prosto na OIOM - nie mogłam z nią ciągle być i przy okazji stres zeżarł mi pokarm...). Tak więc czekaliśmy na koniec czwartego miesiąca jak na Gwiazdkę ;) 

W obu przypadkach zaczęliśmy od słoiczka z marchewkową papką (pierwsza marchewka, czy coś takiego). W sensie dosłownym - chciałam dać eL. z dwie-trzy łyżeczki, tak jak każą na etykiecie, ale był taki ryk, że się złamałam i od razu zjadła zawartość prawie całego słoiczka... Z Em. nawet nie czekałam na ryk - od razu widziałam co się święci...

Powiem szczerze - przy eL. trochę świrowaliśmy, inwestowaliśmy w słoiczki jak szaleni, ba-nawet sami robiliśmy przetwory na zapas!! Przy Em. już nie głupiejemy. Po marchewce było jeszcze kilka słoiczków "na próbę" (jabłko, gruszka, śliwki i tego typu pyszności) a potem to normalnie kupowaliśmy owoc/warzywko i sami robiliśmy papki.

Tak więc po czwartym miesiącu karmiłam me dzieci mlekiem i zamiast jednego mlecznego posiłku dawałam im "słoiczek"... popity mlekiem :D :D 

*Przy okazji - moje dzieci szybko same siedziały, ale na początku karmiłam je w takim leżaczku-bujaczku, co to pół siedzą a pół leżą.
** eL. pierwsze zęby dostała zaraz po skończeniu pół roczku, ale Em. nie miała nawet 5 miesięcy.

Gdzieś na przełomie 5/6 miesiąca dziewczyny zamiast jednej butli zaczęły dostawać kaszkę (łyżeczką). Najczęściej na śniadanie albo kolację (w zależności od tego jak nam się życie rodzinne toczyło). Bliżej półroczka ewoluowaliśmy także w "słoiczkach". 

Tak więc mieliśmy w jednym dniu dwa "pokarmy stałe":

  • śniadanie:     mleko/kaszka
  • II śniadanie:  mleko
  • obiad:          słoiczek/mleko
  • deser:          mleko/owoc
  • kolacja:        kaszka/mleko
  • noc:             mleko (raz)

"Słoiczki" piszę w cudzysłowie, bo kupowaliśmy je przede wszystkim na początku "na próbę": czy nie będzie dziecię pluć (nie pluło), czy nie dostanie alergii (eL. miała masakryczną na marchewkę - dziecię alergiczki...), żeby przyzwyczaić brzuszek i jelita do nowych wyzwań (szło jak burza ;)). 

I poważnie - przy eL. świrowaliśmy, ale Em. normalnie w okolicach półroczku dostawała części naszego obiadu - gotowane ziemniaki, buraki, marchewka, pietruszka, brokuły, cukinia, dynia, kukurydza. Normalnie przyprawione, ale zaznaczam, że my generalnie w domu nie przesalamy!! I do tego rozpaćkany jakiś zwierz, najczęściej ptak. Albo rybka. Z owoców to mieliśmy szczęście, bo u nas obie baby są późno zimowe - sierpień/wrzesień obfitował w owoce i działkowe i rynkowe. Były więc: jabłka, gruszki, śliwki, maliny, jeżyny, melony, poziomki, banany, brzoskwinie. (Z truskawkami mamy do teraz przeboje z eL. i żeby jej nie było przykro Em. też ich nie pokazujemy...)

W 6/7 miesiącu zaczęliśmy też testować makarony, ryże i kaszy (różne) - jako dodatek do warzyw i mięska. I sosy pomidorowe. Spaghetti przyjęło się od razu, efektów ubocznych poza uporczywymi pomarańczowymi plamami nie stwierdzono ;)

A i tłuszcze! Olej, oliwa, masło - normalka. Nie obficie, ale jak ziemniaki z warzywami były naprawdę oporne i jakieś takieś suche to ze spokojnym sumieniem rozmemlałam je masełkiem. I rosół też miał oka zaraz obok makaronu... No rozumiecie - po domowemu.

Co tam jeszcze... a, przyprawy! Oprócz typowo warzywnych to sól, pieprz, czosnek i papryka. Bez przesady rzecz jasna, ale że smak można było wyczuć. 

I pewnie teraz największe zło według niektórych - słodycze!! A i owszem - były. Nie nie, nie karmiłam dzieci tortem czekoladowym z bitą śmietaną. Natomiast dostawały (po części dla smaku jako dodatek do deseru, po części ku pomocy przy ząbkowaniu): biszkopty, paluszki bez soli, paluchy grube (takie z Biedronki na przykład), chrupki ryżowe, chrupki kukurydziane, kisiele i galaretki.

I jak już jesteśmy przy ząbkowaniu - obie dostawały w tym czasie także całe suche bułki "na zęby", więc chyba mogę śmiało rzec, że i pieczywo sobie skubały.

Najważniejsze jednak jest to, żeby znać umiar. Jak przeczytaliście naraz wszystkie składniki diety moich dzieci możecie się przerazić. Ale one nie dostawały wszystkiego od razu, naraz, jednocześnie!! Jednego dnia tylko obiadek. Drugiego tylko owoc. Potem owoc do kaszki. Potem pół ciasteczka do owocu. Rozumiecie - spróbowały mnóstwa rzeczy ale w rozsądnych odstępach czasu - żeby brzuchole mogły im się przyzwyczaić do nowych wyzwań.

Produkty, które wymieniłam powyżej były (i są) w naszej normalnej diecie. Natomiast zdarzyło mi się nakarmić nasze półroczne dzieci ogórkiem kiszonym, krewetkami, ośmiorniczkami, papryką czy wołowiną. Dostały od tak, dla posmakowania. Nic im nie było. No oprócz wielkiej radochy. Szczególnie przy rzeczonych ogórkach :D :D

Dlaczego moje dzieci jedzą z takim apetytem? Bo jedzą to co my. Bo jedzą z nami. Bo jedzą samodzielnie. Bo jedzą smacznie.

Próbowaliście kiedyś obiadka ze słoiczka? 
A mleka z cycucha?
Ja tak. I o sto razy szybciej poproszę o to mleko niż niedoprawiony, mdły obiadek. Szczególnie gdy mama karmiąca chwilę temu zeżarła kotleta... W panierce!

Współczuję jednak bardzo wszystkim dzieciom (i ich rodzicom), którzy mają alergie mleczne, mączne, jajeczne i w ogóle!! Lepiej nie czytajcie tego, co piszę - wiem że i tak jest Wam trudno. Jest jednak nadzieja, że Wasze dzieci wyrosną z tego tak jak eL. z głupiej marchewki. I będą łasuchami aż miło :)


c.d.n. 

niedziela, 29 listopada 2015

Dziwne objawy dziwnej choroby

Znów się zmagamy z dziwną chorobą. Jeszcze nie wiem co to będzie - jutro idziemy do lekarza po diagnozę. Tym razem podejrzaną chorobę ma Em. Według mnie są dwie opcje:
1. dziwaczne zapalenie oskrzeli
2. niemowlęca wiotkość krtani.

Objawy... no tu jest właśnie dziwnie! Em. generalnie ma je bardzo oryginalne. Poszukałam sobie wszystkie objawy obu przypadłości i oto co mi wyszło:

1. Zapalenie oskrzeli:
- kaszel -> tylko po płakaniu, gdy jej się nos zatka lub odkaszlnie to co spłynie
- katar -> trochę zatkany nosek, przezroczysta wydzielina, kicha bardzo rzadko
- gorączka -> nic a nic
- świszczący oddech -> zdarza się
- pogorszenie stanu gdy leży -> wręcz przeciwnie (wtedy to już zupełnie wszystko mija)
- wzmożone pocenie się -> nie stwierdzono
- duszność -> brak
- senność -> o, jak bym chciała...
- drobne wybroczyny na buzi -> brak
- wymioty -> brak

2. Wiotkość krtani (laryngomalacja):
- charczący oddech -> jest!
- świszczący oddech -> czasami
- pogorszenie charkania i świstania podczas leżenia i spania -> zupełnie na odwrót!!
- pogorszenie przy płakaniu i krzyczeniu -> i to jeszcze jak...
- trudności w karmieniu -> nie w naszej rodzinie...

Dodatkowo okropnie się ślini - cały czas myślałam, że na zęby. Katar ma jakiś taki suchy. I głos też przesuszony, jakby po niezłej imprezie. Ale o tym nigdzie nie piszą...

No więc idziemy jutro do pediatry i niech ona nam określi, czy to rzęzi i charczy krtań czy oskrzela. Bo dla mnie, jak Em. zaczyna tak charczeć właśnie, to ja czuję to w całym ciele. A potem sobie odkaszlnie raz i porządnie, i mamy spokój z traktorowaniem na jakiś czas...

Masakra! Albo jutro nas wezmą do szpitala, albo kupujemy korki do uszu dla całej rodziny...


A tak poza tym to Em. nauczyła się mówić "mama" i już zaczęła nadużywać. Szczególnie gdy się dopytuję, kto ma jej przewinąć dupsko... ;) Teraz siedzi pod biurkiem i broi jak pijany zając. Zaczynam podejrzewać, że wcale nie jest chora tylko bardzo szybko opanowała technikę symulacji...!

poniedziałek, 23 listopada 2015

Brak-mi-sił...

Tak bardzo bym chciała nie marudzić znów o tym samym... ale - chwilowo jestem zmęczona macierzyństwem... naprawdę... 

Dowód? Nawet trzy, bardzo proszę...
1. Chciałam nakarmić dzieci parówkami z flakiem. No wiecie, z taką folijką, zdecydowanie niejadalną. Czasem jemy parówki na zimno. Więc wyjęłam je, pokroiłam w kawałki, oblałam dla eL. ketchupem... A folijki nie zdjęłam...
2. Wychodząc z domu po eL. do przedszkola przeszukałam cały dom, wszystkie kieszenie, lodówkę i buty w celu znalezienia kluczy do drzwi. A miała je Em. w łapce. A ja w łapce miałam Em....
3. Wyrzuciłam obficie użytego pampersa do... pralki. Zabijcie mnie - nie wiem czemu!?!?!

Ka. jest na małym służbowym wyjeździe, eL. pomaga mi jak może ale to też przecież maluch jeszcze i potrzebuje przytulasków i mamusiowej pomocy, a Em. przechodzi samą siebie...

I ja już naprawdę nie wiem, ale podejrzewam, że zaczynają jej (Em.) wychodzić kolejne zęby. Nie mam pojęcia czy to normalne..!?! Ma już bialutką ósemkę - cztery na dole, cztery u góry. Dziś pchała ostro paluchy do buzi i się darła, więc zrobiłam test własnymi paluchami - matko, jaki był wrzask, gdy nacisnęłam dziąsełko! Ewidentnie jest spuchnięta dolna trójka... Dodatkowo nadal przechodzimu kryzys odcięcia pępowiny (myślałam, że mamy już to za sobą... ja głupiutka...). Chyba cały blok wie, kiedy odsuwam się od Em. na więcej niż metr... No i znów ma katar. Strach się bać, co może on oznaczać...


Do wszystkich rodziców, którzy ze zgrozą wyobrażają sobie "porzucenie" własnych dzieci i 13sto godzinny lot do Chin - z całą moją miłością, fascynacją i oddaniem dla dzieci:

WSADŹCIE MNIE JUŻ W TEN SAMOLOT!!!!!!!!!!!! 

czwartek, 12 listopada 2015

Chorobowy zawrót głowy!

No dzieje się, dzieje. Szkoda tylko, że tak kiepsko...

Myślałam sobie, że skoro Ka. przeszedł tą swoją paskudną chorobę, to teraz już z górki. Ale nie - pochodził kilka dnia na nadgodziny i znów jest rozkosznie pociągający... i kaszlący... i stękający...

Em. miała najpierw katarek od ząbkowania. Potem i kaszelek. Potem dostała antybiotyk na 3 dni. A potem - w ciągu - kolejny na tydzień. We wtorek byłyśmy na kontroli: "Niech pani jeszcze podaje syrop i inhaluje, bo jakieś końcówki choroby jeszcze są...". Kaszelek się zmniejszył, katarek jakby też, Em. broi jak pijany zając... Co tu mówić - wygląda mega zdrowo! Dwa dni później - w sensie dziś - poszłyśmy na kontrolę i co? I ostre zapalenie oskrzeli... i zastrzyki w dupsko... i zaoczne skierowanie do szpitala (gdyby stan się pogorszył...) i ja się pytam: "Ale jak?? Ale dlaczego?? Ale znowu??". Rzecz jasna pytam się w przestrzeń, bo już poprzednim razem dostałam odpowiedź, że małe dzieci tak mają. Szczególnie gdy starsze rodzeństwo to przedszkolak. No i przez to ząbkowanie nieszczęsne jest osłabiona... (ósmy ząb na ósmy miesiąc... poważnie!)

Jak już jesteśmy przy przedszkolaku - wyzdrowiała, kilka dni pochodziła do przedszkola i znów kaszle jak  gruźlik. O katarze w kolorze słońca to już nie wspomnę... Zaocznie dziś też została osłuchana i podobno czyściutko że ho ho. To skąd ten kaszel?? Palą faje w tym przedszkolu czy co?!?! W przyszłym tygodniu mamy wizytę u alergologa-pulmonologa (nareszcie...!) więc może tam uzyskamy pomoc...

No i ja. Doczekałam się. Od wczoraj czuję, że mam piekło w gardle... Nawet porządnie śliny nie mogę przełknąć, a co tu myśleć o pocieszaniu i zabawianiu jęczącej reszty... Łeb mi pęknie, portfel to mogę wyrzucić (na leki poszło już tyle, że nawet becikowe nie pomoże...), o moich zajęciach fit to żal wspominać (buuuu, tak bym chciała iść!!!) no a jutro piątek 13ego, więc już się "cieszę" co to będzie... 



Ps. Trochę miałam nadzieję, że po tych mega zastrzykach (antybiotyk+sterydy) moje nadpobudliwe dziecię padnie po kolacji do samiutkiego rana. Jasne... Leży/siedzie/stoi w łóżeczku, gryzie szczebelki i śpiewa z pełną buzią... Że też eL. to nie przeszkadza i śpi sobie jak niemowlak (niemowlak... dobre sobie... kto w ogóle wymyślał te porównania?!?!)...

Ps2. Szkoda, że nie mamy psa... ;)