Pokazywanie postów oznaczonych etykietą sąsiedzi. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą sąsiedzi. Pokaż wszystkie posty

sobota, 12 listopada 2016

Grzybiarki, 3:0, policja i hafty

Wczoraj był Dzień Niepodległości. Taki szczególny, rozumiecie, czas. Łączenie ludzi, docenienie tego co się ma, podkreślenie swojego obywatelstwa. I to co, że jakbym już się zdecydowała iść na jakiś marsz to bym głupia stanęła na środku - jak na zjednoczone, niepodległe państwo strasznie nam ze sobą nie po drodze ostatnio...

Ale ja nie o tym. Bo w końcu olaliśmy spacery i pojechaliśmy do teściów na "marcinki". A potem wróciliśmy do domu i się zaczęło...

sobota, 29 października 2016

Kilka słów o Halloween. I o religii też.

Kto jest ze mną od początku, ten wie, że odkąd wróciłam z USA bawimy się co Halloween. I nie, nie odpędzamy w ten sposób złych duchów martwiąc się, że przejmą nasze ciała na kolejny rok. I nie, nie zostawiamy jedzenia dla zmarłych. I nie, nie składamy w ofierze żadnych zwierząt (no chyba, że koty spod kanapy, bo tych wystarczy dla trzech pokoleń umarlaków ;) ). 

13 pomysłów na udane Halloween Party

Halloween to zdecydowanie dobry pretekst do urządzenia świetnej zabawy. O tym dlaczego możecie poczytać tu KLIK. Dziś natomiast podzielę się z Wami naszą receptą na niezapomnianą zabawę!

środa, 28 września 2016

Perypetie z sąsiadami cz.2


Pod koniec maja zostawiłam Was z informacją, że sprawa jest w toku. Nie dość, że "działo się" to jeszcze buczało i huczało. Ale od początku.

Po incydencie z pijackimi groźbami i próbą rękoczynów naszego ukochanego sąsiada, razem z moim tatą (ówczesnym dzierżawcą działki) napisaliśmy pismo do Zarządu ROD, w którym dokładnie nakreśliliśmy sytuację. Pod pismem podpisali się wszyscy okoliczni sąsiedzi, którzy również serdecznie mieli dość Be. Pismo zostało wysłane listem poleconym, więc uzbroiliśmy się w cierpliwość i czekaliśmy na odpowiedź.

wtorek, 31 maja 2016

Perypetie z sąsiadami cz.1

Kolejny długi, ciepły, rodzinny weekend na działce za nami. Mimo, że było świetnie, to nie do końca wróciłam do miasta zrelaksowana. Bo trafiła nam się kolejna sąsiedzka afera... Dziś bez słodzenia - opowiem Wam konkretnie w czym rzecz.

Mamy na działce sąsiada. Ba, mamy mnóstwo sąsiadów, ale ten jest... hm... wyjątkowy. Graniczymy ze sobą płotem, działka obok działki. Oboje mamy działki od samego początku ich istnienia, więc dobre 30 lat. Mój sąsiad jest synem swoich rodziców, czyli w tym wypadku prawowitych właścicieli (a w sumie to dzierżawców - bo tak na działkach właśnie jest). Z tym, że rodzice od kilku lat zaczęli coraz rzadziej przyjeżdżać, a w tym roku - przede wszystkim z powodu choroby - nie pojawili się ani razu. Natomiast ich syn, czyli mój sąsiad, pojawia się. Niestety często.

czwartek, 7 kwietnia 2016

Bo z sąsiadkami-emerytkami nie ma żartów!

Mamy w naszym bloku Akcję! Przez wielkie "A"!

Kilka miesięcy temu relacjonowałam Wam nasze sąsiedzkie śledztwo w sprawie bardzo podejrzanej krowy. (KLIK) Śledztwo nadal w toku...

sobota, 6 lutego 2016

Bardzo proszę o ciszę!

Moja myśl na dziś - ludzie nie lubią ciszy.

I specjalnie dla Was z wielką ochotą myśl tę rozwinę ;)

Byliśmy dziś na obiedzie u teściów. Wszystko było cacy, obiad jak zwykle pierwsza klasa, a po obiedzie Em. tradycyjnie zachciało się spać (zazwyczaj jeszcze śpi dwa razy dziennie). Moi teściowie mieszkają w domku jednorodzinnym z otwartą kuchnią - jak się w niej sprząta to słychać wszędzie. A jak gada - to jeszcze gorzej. A jak gada mój teść - to nikt nie ma szansy zasnąć...

Em. nie była specjalnie przyzwyczajana do ciszy, ale myślę że obie z eL. mają słuch po mnie. Nie tylko muzyczny, ale bardzo wrażliwy. Cała nasza trójka ma problemy z zaśnięciem w hałasie. No oprócz ekstremalnych sytuacji, jak np. ciąża (kiedyś o tym pisałam na fb - prawie na samiutkim początku - ale właśnie zobaczyłam, że wpis zniknął... domyślam się dlaczego i chyba go ponowię). Wychodzę również z założenia, że sen dziecka to rzecz święta. Nie dość, że jest bardzo potrzebny do regeneracji małego organizmu, to głęboko wierzę, że dzieci, które dobrze śpią zdrowo też rosną. Dlatego dbamy, aby nasze dzieci mogły się spokojnie wysypiać - i w dzień i w nocy.

Wróćmy jednak do teścia. Jest to już pan w tzw. szanowanym wieku, trochę niedosłyszy i ma tendencję do krzyczenia zamiast mówienia. Nie ze złych intencji - po prostu dudni głosem. Tak więc Em. próbowała zasnąć, a teściowa próbowała uciszyć dziadka. Średnio skutecznie... W końcu trochę obrażony zawinął się na osobistą drzemkę.

Nie wyciągajcie pochopnych wniosków, że teraz będę bluzgać obelgami. Wręcz przeciwnie! Ja naprawdę potrafię zrozumieć jego dyskomfort - przecież był u siebie w domu, a ciągle go ktoś uciszał. Mój teść jest GŁOŚNYM człowiekiem i już. Trochę mnie jednak denerwuje fakt, że nie potrafi zrozumieć, że inni wolą CISZĘ.

Właśnie! Bo o ciszę się rzecz rozchodzi. Pamiętacie, kiedy ostatni raz byliście W CISZY?? Nie dlatego, że Wy nie gadaliście, ale zwyczajnie było cicho dookoła. Rozumiecie - bez muzyki, bez TV, bez ruchu drogowego, bez bzyczenia owadów, bez szczekania psów, bez odgłosów maszyn, bez szumu wody? Większość standardowych ludzie nie umie żyć w ciszy. Męczy ich. Zastrasza. Doprowadza do obłędu. 

A ja ciszę kocham!! Może dlatego, że słyszę za dużo (mam prawdziwy słuch muzyka, w dodatku trochę podszkolony na studiach, przez co np. nie postrzegam muzyki tak jak nie-muzyk) i często dźwięki mnie bolą. A może mam takie usposobienie. Akurat tego już nie analizuję - tak mam i już. 

Koszmarem od zawsze było dla mnie spanie. Szczególnie przy osobie chrapiąco-sapiącej. Już w podstawówce potrafiłam wyemigrować w nocy do łazienki i spać w wannie, byle tylko nie słyszeć mega chrapiącego taty...! Obecnie, od kilku lat, śpię w stoperach - noc w noc. Bez nich nie zasnę, nie ma szans. Zdaję sobie sprawę, że one nie zapewniają mi ciszy a po prostu odgradzają od większości hałasów (które nie wytwarzają drgań). Jednak to dzięki nim i szumowi który powodują w uszach potrafię się odprężyć i w końcu zasnąć (jak ktoś ma problemy ze snem - polecam. A nuż to brak ciszy Was denerwuje a nie np. życiowe problemy...?).

I bardzo proszę - oto moja lista dźwięków i hałasów (?) wściekle mnie irytujących:
- głośna muzyka, a raczej dudnienie z tej muzyki, u sąsiadów zza ściany (szczególnie w ciepły dzień, gdy by się chciało otworzyć okno i posłuchać odrobinę przyrody...)
- j.w. ale w samochodach, które sobie chwilowo parkują u nas pod balkonem, często tylko po to chyba, żeby mnie zdenerwować
- jęczenie dzieci
- trzaskanie drzwiami (szczególnie na klatce schodowej - niesie się jak diabli)
- silnik motoru, który stoi i się rozgrzewa (???)... wcześnie rano albo późno wieczorem... pod naszym oknem w sypialni...
- buczenie/muczenie naszej osobistej wściekłej krowy
- chrapanie/sapanie
- głośne mówienie gdy nie ma ku temu potrzeby (bo np. nie trzeba niczego/nikogo przekrzyczeć)
- tandetne zabawki o morderczych dla ucha melodyjkach
- przewracanie stron książki szorstkimi paluchami (coś jak skrobanie paznokciem po tablicy....... brrr)
- ujadanie i szczekanie psa zostawionego na długo samego w domu
- pękanie balonu (również wielkie brrrrrr)


Jakbym dobrze się zastanowiła, to bym pewnie jeszcze sporo wymyśliła. I nie bez powodu głośna, dudniąca muzyka jest na miejscu pierwszym. Długo walczyłam z sąsiadami o prawo do ciszy we własnych czterech kątach. Matko jedyna, co to była za męczarnia!! Myślę, że pokontynuuję ten wątek w jakimś kolejnym wpisie - bo może i ktoś inny ma podobny problem. 

Tak czy owak - bardzo szanuję ciszę i prawo drugiego człowieka do niej. I myślę, że to właśnie życie w ciągłych hałasach powoduje, że człowiek żyje w coraz to większym zdenerwowaniu i chaosie wewnętrznym.

A jak jest u Was? 
Jest coś, co Was wnerwia tak, 
że macie ochotę zaszyć uszy...??



Ps. Jak ktoś nie zna Ahmeda, Martwego Terrorystę, to serdecznie polecam: KLIK. A jak ktoś zna, ale się stęsknił - to też śmiało klikajcie :D :D

środa, 3 lutego 2016

Nerw mnie bierze... wgrrr...

Wiecie jak to jest mieć super dzień i mega beznadziejny wieczór? 
Nie? 
A to szczęściarze jesteście. 
Ja wiem, niestety za często mi się to zdarza. Wgrrr...

Tak więc dzień zaczął się spoko. Ka. odprowadził eL. do przedszkola i pojechał kręcić, nadziewać i smażyć pączusie na jutro. Natomiast Em. od rana męczyła mnie o podtrzymywanie w chodzeniu (wcale jej nie podtrzymuję, ale paluch musi być) więc zaliczyłam poranny jogging po mieszkaniu. Potem poszła grzecznie spać a ja mogłam trochę ogarnąć sytuację (i własne włosy...). Potem pobudka, drugie śniadanko, trochę głupot i pojechałyśmy do alergologa (przypominam, że teraz jeżdżę co tydzień na odczulanie). Mina trochę mi zrzędła, bo byłyśmy punktualnie, dostałyśmy nr 7 a w gabinecie była dopiero jedynka... Ale nic to - pół godzinki zleciało w towarzystwie innej miłej pacjentki (nr 6), pogadałam z doktórką, dostałam zastrzyk i sru po eL. do przedszkola. Odebrałyśmy ją, wróciłyśmy do domu na obiad, wszystko zjadłyśmy ze smakiem. Em. poszła na poobiednią drzemkę, ogarnęłam kuchnię (a było to wyzwanie dnia!) i spokojnie się bawiłyśmy z eL. klockami na dywanie. Było fajowo. Wstała Em., obrałam im jabłka na podwieczorek, wcinały i oglądałyśmy "10 najbogatszych psów świata" (WOW!!!!). Śmiałyśmy się, wygłupiałyśmy - fajne popołudnie. W porze przed-kolacyjnej przygotowałyśmy wspólnie grzanki do piekarnika (na kolację właśnie) i stwierdziłam, że mogą się wykąpać zanim kanapki "dojdą". Więc były wyścigi w rozbieraniu i dużo radochy. Wsadziłam je do wanny, poszłam wrzucić ciuchy do prania i włączyć piekarnik i...

szlag mnie trafił...

Wróciłam do łazienki, a tam co? A tam Em. z mokrą głową...
I teraz Wam wytłumaczę, bo tego nie wiecie - już jakiś czas prowadzę walkę z eL. żeby nie myła głowy siostry. Ani jej nie polewała. Ani nic. Raz, że jest to niebezpieczne, dwa, że Em. tego nie lubi. Kilka dnia temu miała przez to karę - wyła, krzyczała i przepraszała. I obiecywała poprawę, rzecz jasna. I dupa blada - powtórka z rozrywki... Na szczęście przyznała się od razu ale i tak dostała tą samą karę (nie mogła z nami oglądać bajki podczas inhalacji), ku pamięci. A ku sąsiadom wpadła w taką histerię, że o mało jej nie utopiłam... Mówię Wam -> ma-sa-kra!!!

I tak właśnie... Fajowy dzień, naprawdę. Z takim nie-fajowym zakończeniem. Dlaczego? Z powodu głupoty, naprawdę. Moje dzieci mega źle znoszą krytykę i zakazy. Doktórka mi powiedziała kiedyś, że to z powodu charakteru pełnego emocji. Tylko szkoda, że wtedy wpadają w taką histerię, że chyba pół osiedla słyszało. Bo cały blok na pewno... Tym bardziej, że Em. się zsynchronizowała i wyła z powodu braku palucha do pomocy w chodzeniu...

Kolację zjadłyśmy w ciszy i wcale mi nie smakowało tak jak miało. I szkoda.

I chociaż przed pójściem spać na spokojnie porozmawiałyśmy z eL. i starałam się całym sercem jej wytłumaczyć, dlaczego mi smutno przez jej krzyki i dlaczego nie może lać siostrę wodą... i się pogodziłyśmy i poprzytulałyśmy... i poszła spać z uśmiechem... to mi jest źle.

Bo to był naprawdę miły dzień!!

www.demotywatory.pl


Na szczęście Ka. już wrócił z pracy i grzecznie czeka aż skończę pisać i obejrzymy sobie nowy odcinek "Grimm'a". A potem to naprawdę przyda mi się prawdziwa dawka małżeńskiej miłości ;) Wiecie, jako lek na całe zło :D :D :D 

środa, 23 grudnia 2015

Magia Świąt... za kierownicą...

Mimo, że Boże Narodzenie to moje ulubione święto, wiążą się z nim rzeczy, których zwyczajnie nie dzierżę... Przede wszystkim doprowadza mnie do szału choroba, która kilka dni przed Wigilią zaczyna ogarniać dużą część kierowców... i trwa... trwa...

Już to pisałam - jestem dobrym kierowcą. Kulturalnym kierowcą!! Teraz, siedząc z chorowitą Em. może rzadziej wyjeżdżam w trasę, jednak kilkanaście dni w domu nie pozbywa mnie nagle dobrego wychowania. Może trochę mniej cierpliwa jestem... Ale w porównaniu do niektórych przedświątecznych maniaków - moja cierpliwość jest wprost anielska!

Z tej prostej przyczyny, że Ka. utknął w pracy aż do Wigilii ostatnie sprawunki musimy załatwić same z Em. (gdy eL. relaksuje się w przedszkolu). Nie przeszkadza mi tłok w sklepach (tyle nam się ostatnio porobiło hipermarketów z centrami handlowymi, że się wszyscy elegancko dzielą), ale to, co się dzieje na drogach - to jakiś obłęd!!

Mieszkam w dużym mieście - mamy sporo ulic, które zaczynają się kilkoma pasami, a kończą na jednym. A po środku - zjazd i przemiły znak "Jazdy na suwak". Niby wszystko proste - każdy gdzieś chce dojechać, samochody nie latają, więc raz ten z prawej, raz ten z lewej... Ale nie... Bo jeden chciał być cwaniak (rejestracja z mniejszego miasta niedaleko mojego) więc stanął sobie elegancko i samolubnie - niczym samotny rycerz na polu walki - na obu pasach, zacinając suwak na maksa. Mimo, że przed nim lewy pas był hen hen wolny, to nie odpuścił. Przecież on musi przejechać te kilka samochodów szybciej, przecież żaden idiota nie będzie mu się wpychał... I żadne trąbienie (nie moje) ani zwiększający się korek za nim nie zmienił go do zmiany decyzji - blokował pas z pełną satysfakcją!

O, i kolejna sytuacja - z tak zwanymi niedzielnymi kierowcami. Przyjechali do dużego miasta na zakupy - pewnie ostatni raz byli w zeszłym roku. No może na Wielkanoc... Pchają się najbardziej uczęszczanymi ulicami, kurczowo trzymając się i kierownicy (z braku wprawy), i lewego pasa (bo przecież za 10km trzeba skręcić), no i jadą maks 30km/h... Aha - i jeszcze gwałtownie hamują przed każdą sygnalizacją świetlną - na wszelki wypadek... A wszystko to w godzinach szczytu, na dwa-trzy dni przed Gwiazdką... Wgrrr... Przecież nie mogli przyjechać wcześniej (heloł - te mega promocje to dopiero w niedzielę po Świętach będą!!)... 

No ale samochodowy cyrk na parkingach przed/pod/nad centrami handlowymi to już w ogóle wolna Amerykanka... Każdy parking ma swoje prawa i zasady, ale zazwyczaj są one konkretnie zaznaczone - wielkie strzałki, czerwone znaki STOPu, nakazy jazdy i inne takie, że na przykład skrzyżowania równoważne... Jasne... Przecież to jest bitwa o miejsca - a na wojnie nie ma zasad! I tym sposobem prawie miałam czołowe zderzenie z gościem z innego miasta - on miał STOP, ja refleks. Bo rzecz jasna to ogromne czerwone STOP jegomość olał kompletnie i nawet na mnie nie spojrzał - śpieszył się przecież... 

Piesi też nie są bez winy - nie jestem w stanie zliczyć tych wszystkich babć i dziadków pchających się pod koła, bo przecież lecą po karpia... na złamanie karku... bo do przejścia jest o kilka kroków za daleko... Ostatnio przyłapałam nawet mojego sąsiada, który z powodu tuszy porusza się raczej wolno - wcale mu to nie przeszkadzało wleźć na bardzo niebezpieczny fragment ulicy niedaleko naszego bloku. Może myślał, że jakby co będzie miał miękkie lądowanie...?

Wczoraj wracając do domu na krótkim odcinku trasy minęłam dwie poważne stłuczki... Karetek nie było - ale szkło lśniło... Kochani kierowcy (i piesi też!) - więcej świątecznej kultury na drodze!!! Niech zadzieje się magia!!! Przecież każdy chce ze wszystkim zdążyć na czas. 

Życzę Wam Wszystkim BEZPIECZNYCH ŚWIĄT!!! I tych kilkadziesiąt godzin przed nimi też...

piątek, 11 grudnia 2015

Niebezpieczni ludzie

Zdarza Wam się trafić na kogoś mega podejrzanego? Groźnego? Niebezpiecznego? He, mi często. I to w bardzo zaskakujących okolicznościach! Czasem kończy się na strachu, czasem - no niestety nie...

Specjalnie dla Was, kilka historii mrożących krew w żyłach. Pierwsza z dzisiaj!!


1. Zagrożony trening z Buggy Gym

Mój mąż wyraził łaskawą zgodę na moje pójście na trening bez Em. (teoretycznie wyzdrowiała, w praktyce musi nabrać odporności). No więc z radochą poszłam. Spotkałyśmy się z mamami jak co tydzień w miejskim parku sportu i rozrywki, nieco (wyjątkowo) wyludnionym. Trochę sobie ponarzekałyśmy na zimne dupska, poplotkowałyśmy, pośmiałyśmy się - ale przede wszystkim dawałyśmy czadu ;) Przynajmniej do czasu!
Gdy byłyśmy już na powrotnej drodze do samochodów (ale jeszcze ćwiczyłyśmy), nagle za nami zaczął się wydzierać jakiś facet! Niby kulturalny, czysty, szedł prosto - ale to co mówił w ogóle nie nadaje się na publikację!!! Darł się głośno, wyzywając (nas??) od różnych przenajgorszych... Nasza trenerka, która na początku zajęć ostrzegła, że dziś nie biegamy (a chciałyśmy) ekspresowo zmieniła zdanie i razem z nami rzuciła się truchcikiem w stronę parkingu. A on ciągle za nami dziarsko szedł i darł się w niebogłosy!! Nie wiem jak inne dziewczyny, ale mi się zrobiło straszno i nagle poczułam, że jak będzie trzeba to tym truchtem dotrę aż do domu (a mieszkam po drugiej stronie sporego miasta...).
I prawie by tak było, bo pilot do samochodu, którym otwieram drzwi i uruchamiam auto - zastrajkował! Normalnie scena z horroru (tylko że w dzień). Środek lasu. Zero ludzi oprócz nas - mamusiek z wózkami. Płaczące dziecko. Krzyczący, podejrzany, grożący zabójstwem typ. Trzęsące się ręce nie mogące otworzyć auta. I samochód Straży Miejskiej... który akurat odjechał...
Typ na szczęście skręcił i poszedł się drzeć w stronę cywilizacji (może go ktoś tam spacyfikował??), a mój pilot się opamiętał. Tak więc wszystkie elegancko wróciłyśmy do domów, bez rozciągania... ;)

2. Napad w UK

Zanim wyjechałam do USA zdarzyło mi się dwukrotnie spędzić wakacje w UK. Za drugim razem mieszkałam w biedniejszej dzielnicy Londynu (nie patologia, no ale jednak...), dzieląc mieszkanko z grupką sympatycznych osób z Polski (w sumie to przyjęli mnie na wakacje). Wszyscy za dnia pracowaliśmy, no ale popołudniami/wieczorami żyliśmy sobie jak normalni młodzi ludzie. 
Tak więc jednego popołudnia wybrałyśmy się z dwiema współlokatorkami do kina. To była jakaś prześmieszna bajka, bo wracałyśmy wieczorem do domu mocno uhahane - po same pachy! Byłyśmy trzeźwe, porządnie ubrane, ale zataczałyśmy się ze śmiechu. Dla osoby postronnej - naćpane wariatki. Przechodziłyśmy właśnie obok parku, gdzie za dnia bawiło się mnóstwo rodzin z dziećmi, aż tu nagle wyskoczyła na nas banda Murzynów (nie wiem jak mam napisać poprawnie... Afroamerykanin to chyba w USA??). Nie wiem ile ich było - 6? 8? Byli wielcy, pod wpływem czegoś, mieli długaśne łapska i dziwnie mówili... Tak czy owak zaczęli dziewczynom wyrywać torebki (ja miałam spodnie-bojówki i wszystko upchane po kieszeniach), wyciągnęli noże, złapali nas i już tymi nożami przy naszych szyjach...! Zaczęłyśmy się drzeć jak prawdziwe wariatki - do teraz się dziwie skąd taki power miałyśmy!! Nie wiem, czy byli tak zdziwieni naszym oporem, czy po prostu spowolnieni przej jakiś zupełnie nielegalny "dopalacz", ale zdołałyśmy im uciec. Biegniemy, biegniemy - a tu na przeciwko wychodzi ku nam kolejny czarnoskóry mężczyzna. Krzyczymy o pomoc, a on ciach - wyciąga nóż! No mówię Wam - prawie się nie posikałam ze strachu... Szczęście w tym nieszczęściu, że naprawdę mieli spowolnione ruchy a my mieszkałyśmy niedaleko.
Gorzej, że zabrali jedną z torebek, z bardzo ważną zawartością....
Nie jestem rasistką, ale po tym zdarzeniu przez kilka lat przy czarnoskórych mężczyznach dostawałam gęsiej skórki...

3. Urwane lusterko

W zimowy wieczór wracałam z pracy do domu. Nie padał śnieg, ale było mroźno i brzydko. Warunki do jazdy - mega fatalne. Kieruję sobie autkiem, jestem już na ostatniej prostej, aż tu nagle przed maskę wytacza mi się podchmielony pan. Wyturlał się z tramwaju i z rozmachem i z rozpędu wszedł mi przed autko. Pierwszy odruch - klakson ostrzegawczy, że hello!! Może i miałam wtedy małe autko, ale w pojedynku jeden (człowiek) na jeden (samochód) bezprzecznie wygrywało. A co pan na to? Ano pan się na to autko moje rzucił!! A za nim jego syn (chyba), odrobinę mniej podchmielony. Niby pana odciągnął, ale nie do końca, bo chwilę potem moje autko zostało bez lewego lusterka. A w sumie to dyndało owe lusterko na jakimś kabelku... 
Nie zgadniecie co dalej. Ja się zatrzymałam na poboczu, a panowie weszli sobie jak gdyby nigdy nic do lokalu gastronomicznego na ciepłą zupkę (czy coś - bo już nie pamiętam). Trzęsłam się jak osika - i z nerwów, i ze strachu (bo celował w okno) i z zimna (przede wszystkim) ale zadzwoniłam i do Ka. (który był w domu) i na policję. Ka. zdążył przybiec, panowie zjeść i wyjść i dopiero wtedy łaskawie podjechali gliniarze w cywilu, z błyszczącymi odznakami na sznurkach. 
Akcja skończyła się ich bieganiem po kamienicach w celach poszukiwawczych obu panów (bez skutku) i moim zeznaniem na policji (postępowanie umorzone - wiadomo...).
Jeden plus - pani policjantka pokazała mi fajne ustrojstwo do pobierania odcisków palców i sobie potestowałyśmy w między czasie ;) ;) ;)

4. Miłosne pomyłki

He he, o tym mogę pisać i pisać!! I może nie mrożą aż krwi w żyłach, za to niezła czarna komedia by z nich wyszła - tych historyjek. Dwie już Wam pokrótce opisałam:
I tak sobie teraz myślę, że o kolejnych fatalnych w skutkach znajomościach opisze również w oddzielnych postach - bo trudno się będzie zmieścić w kilku zdaniach... Tym bardziej, że dosłownie przed chwilą dostałam otwartą propozycję sexu przez kamerką na mojej prywatnej stronie fb... od jakiegoś Azjaty... Poważnie...


Żeby Was jednak nie zostawić z niczym - historyjka z dreszczykiem, ale taka z przymrużeniem oka. Jednak i w niej jest jeden taki podejrzany pan...

5.Amerykańska burza

Rzecz się działa pod koniec mojego pobytu w USA. Moja Siostra przyjechała do mnie na swoje wakacje i mieszkała razem z moją amerykańską rodziną. Oni (Amerykanie) wszyscy gdzieś wybyli (już nie pamiętam gdzie, mnóstwo mieliśmy tych imprez i okoliczności), a my z Siostrą zaległyśmy na ogromnej kanapie przed TV.
I teraz ważny opis miejsca w którym się znajdowałyśmy - wielki salon/pokój dzienny. Podłużny. Jedna z dłuższych ścian przylegała do reszty domu, reszta ścian była prawie cała oszklona. W obu krótszych ścianach podwójne, duże, szklane drzwi do ogrodu. Kanapa na samym środku, TV w rogu dwóch oszklonych ścian. Zero zasłon, firan, rolet. A sam dom stał (i stoi) po środku otwartego trawnika - zero płota, trochę krzaków i drzew.
Wracamy do akcji - wylegujemy się na kanapie, coś tam wcinamy i oglądamy film (chyba Dzień Niepodległości, bo normalnie to tam leciało na okrągło!!!!!). Tak czy owak - nagle jeb! Piorun! Jeden, drugi i dziesiąty! Ciemny, późny wieczór i błyskawica jedna za drugą. Burza z prawdziwego zdarzenia. Same pioruny, bez deszczu. I choć było straszno, to my nic - nadal z siostrą zalegałyśmy i oglądałyśmy... 
Aż tu nagle błysk - a za przeszklonymi drzwiami postać. Stoi i się gapi. A potem zaczęła machać... Jezusie drogi, ale nas podniosło!! Słuchajcie - podwójny zawał! Jak ktoś cierpi na za słabe ciśnienie - naprawdę polecam taką kurację. Postać okazała się naszym sąsiadem, który wiedział, że jesteśmy same i chciał się upewnić, że się nie boimy. O ironio - bać się zaczęłyśmy dopiero po jego wizycie... Normalnie tylko brakowało, żeby miał kaptur (jakby padało) i trzymał kosę albo piłę mechaniczną... Mimo że był nieziemsko przystojny i miał jeszcze przystojniejszego syna na wydaniu - nigdy mu tego nie wybaczyłyśmy!!



No dobra - pochwalcie się. Na pewno i Wam coś się czasem przydarza, co podnosi ciśnienie, stawia włosy i mrozi krew. Kto pierwszy? :D :D

poniedziałek, 23 listopada 2015

Brak-mi-sił...

Tak bardzo bym chciała nie marudzić znów o tym samym... ale - chwilowo jestem zmęczona macierzyństwem... naprawdę... 

Dowód? Nawet trzy, bardzo proszę...
1. Chciałam nakarmić dzieci parówkami z flakiem. No wiecie, z taką folijką, zdecydowanie niejadalną. Czasem jemy parówki na zimno. Więc wyjęłam je, pokroiłam w kawałki, oblałam dla eL. ketchupem... A folijki nie zdjęłam...
2. Wychodząc z domu po eL. do przedszkola przeszukałam cały dom, wszystkie kieszenie, lodówkę i buty w celu znalezienia kluczy do drzwi. A miała je Em. w łapce. A ja w łapce miałam Em....
3. Wyrzuciłam obficie użytego pampersa do... pralki. Zabijcie mnie - nie wiem czemu!?!?!

Ka. jest na małym służbowym wyjeździe, eL. pomaga mi jak może ale to też przecież maluch jeszcze i potrzebuje przytulasków i mamusiowej pomocy, a Em. przechodzi samą siebie...

I ja już naprawdę nie wiem, ale podejrzewam, że zaczynają jej (Em.) wychodzić kolejne zęby. Nie mam pojęcia czy to normalne..!?! Ma już bialutką ósemkę - cztery na dole, cztery u góry. Dziś pchała ostro paluchy do buzi i się darła, więc zrobiłam test własnymi paluchami - matko, jaki był wrzask, gdy nacisnęłam dziąsełko! Ewidentnie jest spuchnięta dolna trójka... Dodatkowo nadal przechodzimu kryzys odcięcia pępowiny (myślałam, że mamy już to za sobą... ja głupiutka...). Chyba cały blok wie, kiedy odsuwam się od Em. na więcej niż metr... No i znów ma katar. Strach się bać, co może on oznaczać...


Do wszystkich rodziców, którzy ze zgrozą wyobrażają sobie "porzucenie" własnych dzieci i 13sto godzinny lot do Chin - z całą moją miłością, fascynacją i oddaniem dla dzieci:

WSADŹCIE MNIE JUŻ W TEN SAMOLOT!!!!!!!!!!!! 

czwartek, 19 listopada 2015

Sąsiedzki podsłuch krzyczących matek

Lubię czasami sobie obejrzeć Super Nianię - szczególnie tą amerykańską. Raz, że lubię sobie popatrzeć na tamtejsze chałupy - ech..., a dwa, że amerykańskie show'y są jakoś tak inaczej nakręcane. Ale mniejsza o powody.

Wczoraj akurat było o matce, która miała czwórkę dzieci, adoptowanych. Tata był żołnierzem, aktualnie na misji. Naprawdę je kochali i starali się z całych sił (a wiecie, czasami pokazują rodziny, gdy rodzice mają na wszystko wy***ane... niestety). 
No i jedno zdanie tej matki utknęło mi na maksa w głowie:
"Sąsiedzi myślą, że ja cały czas krzyczę na dzieci."

O mamo, skąd ja to znam!!! Czasami też się zastanawiam, czy zaraz nie zapuka do nas ktoś z policji czy jakiegoś specjalnego ośrodka socjalnego. Czy nawet TVN Uwaga (lub inne takie). I powtarzam sobie w głowie - nie krzycz. A potem cholera mnie bierze, bo czasem nie da się nie krzyczeć. Albo inaczej - krzyczą moje dzieci. I są sytuacje gdy nie mogę ich wziąć na kolanko, przytulić, uspokoić i... uciszyć.

Niektórzy powiedzą, że nie ma takich sytuacji... Nie?!?

1. Środek nocy. Em. po chorobie jest rozstrojona na maksa - i przyzwyczaiła się, że na każde jęknięcie jesteśmy przy niej. No bo kto by nie był, skoro już raz wylądowaliśmy na OIOMie...? Ale choroba się skończyła i przywileje też... Trochę to drastyczne, ale poważnie - w nocy się śpi. A nie: je, śpiewa, bawi, robi Indianina, raczkuje, tańczy... Więc od dwóch nocy prowadzę wojnę. Ona się drze, bo nie chce spać, a tym bardziej w łóżeczku. Ja się drę, bo chcę spać, a tym bardziej sama (jak mnie ktoś ciągle kopie, drapie i gramoli się pod moją pachę, to naprawdę nie da się wyspać...). Potem ona się drze, a ja pierdzielę i idę spać do łóżka eL., żeby mieć krzykacza na widoku. W końcu ona pada ze zmęczenia a ja zasypiam z nerwem... I co? Może powinnam brać na ręce, tulić i uspokajać? Co noc?? Aż do osiemnastki??? Sorry - co innego choroba, koszmary, a co innego zwyczajny terror.

2. Ranek. Ubieramy się do przedszkola. Em. siedzi w przedpokoju i się drze, bo a) musi być ubrana, b) musi czekać, a chce już i natychmiast iść. Natomiast eL. się drze, bo nie chce iść wcale. I wcale nie dlatego, że nie lubi. Ale wczoraj na wieczór zwlekała z pójściem spać i nie dość się wyspała (choć szczęściara dostała eksmisję do mojego cieplutkiego i cichego łóżeczka...). I jak tu nie olać sprawy?? Ani się nie rozdwoję (a w sumie roztroję, bo sama też muszę ubrać gacie i umyć zęby...) ani nie ma na to czasu... Przekupstwa też się stosuję - zresztą w wysokiej fazie krzyku nie skutkuje nic a nic... Więc się drą...

I tak bez końca...

Ale najgorsze jest to, że to są tylko takie momenty. Głośne, ale krótkie. 

Natomiast rzadko który sąsiad słyszy (i widzi), naszą wspaniałą relację, pełną śmiechu, wygłupów, mądrych zabaw, przytulasków, ciepłych słów, wyznań miłości i bezgranicznego oddania. Pocieszania, uspokajania, zapewniania... I to trochę boli. 

I bardzo rozumiem tą matkę z Super Niani - czuła się fatalnie! Poświęcała dzieciom mnóstwo czasu, kochała je szczerze i z oddaniem, dzieci były czyściutkie, zadbane, wesołe i lgnęły do niej jak małe kurczaczki. I bardzo też podobało mi się podejście Super Niani, która szczerze uspokajała mamę - że dzieci tak mają. Jedne krzyczą mniej, drugie bardziej. Jedne szybciej się dostosują do reguł (choćby głupie spanie), a inne się buntują ile wlezie. Ale lepiej mieć krzyczący terror w domu teraz, póki są małe. Bo jak urosną, to już będzie przechlapane...

Niestety, dla sąsiadów była tą złą, krzyczącą matką... Smutne, nie?


piątek, 6 listopada 2015

Ale dlaczego Chiny?

He - wiele osób zadało mi to pytanie. Łącznie z panią dentystką, wczoraj. W związku z tym - specjalnie dla Was - uchylam rąbek tajemnicy. Mam nadzieję, że nie pomylę się w zeznaniach! I z tego miejsca proszę moją siostrę (daję Ci kryptonim "Siostra", co by wątpliwości nie było) o sprawdzenie chronologii i komentarz :-)

Bo wszystko zaczęło się od mej Siostry.


Dlaczego jadę akurat do Chin 
- historia prawdziwa.

Jakiś czas temu moja Siostra opuściła nasz dom rodzinny i wyprowadziła się na swoje. A na tym swoim wymyśliła sobie, że w sypialni na ścianie zawiśnie specjalna mapa świata. Taka do kolorowania - tam gdzie się pojedzie, ten kraj się zamalowuje (no albo część kraju, bo jednak nie wszędzie w USA była - przykładowo). Mapę tą montował nasz ojciec jedyny no i ... uszkodził Chiny. Żeby głupio nie wyglądało, Chiny zostały oznaczone - a nie zwiedzone.

I wtedy właśnie ma Siostra postanowiła, że kolejnym jej przystankiem w podróżach po świecie będzie kraj gdzie (być może) jedzą koty (Alcia - bardzo ciepło myślę o Tobie!!!). Zaczęła więc przeszukiwać oferty i w końcu, na początku tegorocznego okresu wakacyjnego - znalazła. 

Nie znalazła jednak (pech-pech) żadnego towarzysza podróży wśród swoich znajomych. Zaproponowała więc wycieczkę moim rodzicom. Mama zgodziła się prawie od razu, ojciec popukał się w czoło (on chce do Wietnamu... jak mi wykupi wycieczkę z przelotem to się poświęcę i mu potowarzyszę... :D).

Jedyny, maleńki, ociupeńki szczegół im jeszcze został na sam koniec - JA. W sensie nie "ja", że chciały bym pojechała, ale "ja" i pierwsze urodziny mego dziecięcia nr 2. Które - jak już wiecie - przypadają w samym środku wyjazdu (lecimy w lutym). Więc trzymały wszystko szczelnie za zębami aż wydała je sąsiadka z działki...! (chyba jej przywiozę jakąś pamiątkę, tak myślę...)

No a reszta już jest znana - dowiedziałam się, przegadałam sprawę z mym lubym, obgadaliśmy sprawę finansową (nie oszukujmy się, tanie to TO nie jest... niestety) i urodzinową (sfałszuję datę przy zdjęciach w albumie... ale cicho sza!!) i ta dam... lecę :D :D

I jak? Spodziewaliście się takiej historii?? Nic dziwnego, że mam potrzebę pisania bloga... :D

P.s. Siostro ma - doczekałaś się! Cały wpis prawie tylko o Tobie!! Bój się - rozkręcam się :D
P.s.2. Do moich wyjazdowych dylematów powinnam dopisać jeszcze sprawę podkładania bomb w samolotach... Mam jednak cichutką nadzieję, że a) nikt nie weźmie Chin na celownik i b) uporają się z tym problemem do lutego... Pliiiiiiiiis!!!

piątek, 23 października 2015

Sen - potrzebny od zaraz!!

Od jakiegoś czasu śpię po kilka godzin. Maks cztery. Nie dziennie, ale w ciągu...

Choroba goni chorobę, ząbkowanie nie pomaga, sąsiedzi się wyprowadzają a Em. stwierdziła, że nawet dzienne drzemki sobie skróci...

Potrzebuję snu!! Długiego, wygodnego, twardego!! Takiego, żeby się potem obudzić, przeciągnąć i czuć się nowonarodzoną. Ale nie... jeszcze się pewnie nie uda, więc kradnę krótkie chwile kiedy mogę (np. zamiast iść na trening... ale właśnie akurat wtedy Em. zachciało się spać... ech...).

Po przebojach chorobowych dzieci z zeszłego miesiąca, teraz po całości poszedł Ka. Ma nawet podejrzenie mononukleozy, no ale może to tylko alergia na antybiotyki...?! Leży, zdycha i stara się nie marudzić i pomagać, ale wiadomo jak to jest w ciężkiej chorobie. (nawet nie dyskryminuję facetów, bo mi się akurat trafił odporny chorobowo model!!) Najchętniej by się leżało i spało, a to właśnie leżenie i spanie męczy za bardzo. Jeść nie może, pić nie może, gadać nie może, być z nami też nie powinien bo jeśli to mononukleoza to wiadomo czym to się kończy - szpitalem... Dostał więc na wyłączność kanapę i zdycha. (Ha! Teraz rozumiecie dlaczego byłam taka upierdliwa w wyborze kanapy!! I nie żałuję nic a nic!!).

Tak więc wszystkie dyżury nocne (z dziećmi) mam ja. I staram się, naprawdę staram, przejąć wszystkie dzienne, ale czasem oczy po prostu same się zamykają... Na szczęście eL. przestała już kaszleć jak gruźlik i elegancko śpi. Szkoda, że wstaje tuż po szóstej, pełna werwy i energii... Natomiast Em. po cyrkach z ząbkowaniem przestawiła się w nocy okropnie. W końcu, zmęczona podchodzeniem do łóżeczka i strachem, że obudzi eL., biorę ją do sypialni. Co jest o tyle lepsze, że nie muszę wstawać. Ale mała śpi niespokojnie, ciągle się wierci, szuka smoka, kopie mnie, ciągnie za włosy, wkłada palce w oko i inne cuda. Pamiętam, że eL. też miała taki etap, więc cierpliwie czekam, aż jej przejdzie ta głupota.



No ale snem bym nie pogardziła... 
Obawiam się jednak, że wyśpię się dopiero w samolocie do Chin... Buuuu.....

środa, 7 października 2015

Odrobina radości - dla równowagi!

Nie byłabym sobą, gdybym nie fochowała, marudziła i narzekała - to takie drugoplanowe hobby, tak myślę. Jednak cieszyć się też umiem!! Nie wierzycie? Bardzo proszę, oto przykłady na to, co obecnie mnie cieszy:

- Cieszy mnie, że założyłam sobie bloga. A nawet kilka ;)
- Cieszy mnie, co za tym idzie, każdy komentarz, like czy plusik.
- Cieszy mnie, że zazwyczaj moje dzieci nie robią scen przed pójściem spać.
- Cieszy mnie każde pół kilo które zrzucę!!
- Cieszy mnie każdy mięsień, który wytworzę (no ej, na pewno już się jakiś pojawił!!)
- Cieszy mnie, że moja alergia skórna jest w - uwaga!! - utajnieniu! (poważnie, tak mi profesjonalnie rzekła dermatolog!) (może wie, że czytam teraz książkę o szpiegach..?)
- Cieszy mnie, że moja patologiczna sąsiadka zza ściany dostała przymus wyprowadzki, co też nastąpiło!! (to temat na mega siarczysty wpis)
- Cieszy mnie kupowanie i budowanie z klocków "lego" :D :D :D
- I cieszy mnie, że eL. też ma z tego frajdę.
- Cieszy mnie, że mamy takie miłe panie w ZUSie, przez co ta bieganina za becikowym (i nie tylko) staje się o wiele mniej uciążliwa (naprawdę, wiem co piszę, trochę czasu w ZUSie ostatnie spędziłam...).
- Cieszy mnie, że już się zaczął kolejny sezon "Kości". I "Skandalu". I "TWP". I "Grimm" lada dzień...
- Cieszy mnie czytanie !!! (to akurat temat na kolejnego bloga.... całego... hm...)

No i cieszy mnie pełen zestaw drobiazgów, chwil i ciągłości związanych z moimi domownikami - tudzież rodziną (kurzowe kotki do niej nie należą, mimo że się zadomowiły na całego...), ale... to chyba oczywiste??!? :D


poniedziałek, 5 października 2015

Foch goni focha. Dla statystyk!

Wczoraj w jakimś programie informacyjnym opowiadali o kolejnej rodzinnej tragedii (morderstwo, samobójstwo...). Potem mówili o innych tragediach, że często nikt nic nie wie a tu nagle trach - stało się i to na maksa. Jakiś ważny ktoś argumentował to tym, że teraz ludzie żyją w sieci, a w sieci wszyscy udają szczęśliwych, nikt nie narzeka i się nie skarży, każdy tylko się chwali swoimi sukcesami i pięknym życiem.

No to ja teraz, aby obalić te statystyki, siarczyście sobie pofochuję. 
A więc:

- Wkurza mnie upierdliwe ząbkowanie mega dziecka nr 2 i wszystko co z tym powiązane -> darcie się, płacze, marudzenie, wysypki, podejrzane kupy, nieprzespane noce, ból w rękach od nadprogramowego noszenia itp. itd. ...

- Wkurza mnie, że moje dziecko nr 1 ubzdurało sobie, że lubię te jęki i stęki i teraz i ona cofa się w rozwoju werbalnym...

- Wkurza mnie moja bezlitośnie utrzymująca się (+) waga i to, że nie mam motywacji wziąć się jeszcze bardziej za się (np. skakać pajacyki zamiast pisać fochy)...

- Generalnie wkurza mnie, że często mi się "nie chce"... oj za często...

- Wkurza mnie moja alergia i perspektywa, że najprawdopodobniej już nigdy jej się nie pozbędę i będę skazana na leki/zastrzyki/kuracje do samiutkiej śmierci...

- Wkurzają mnie co niektórzy sąsiedzi, swoją tępota i egoizmem. I trochę mnie też wkurza, że ja tak nie umiem w stosunku do nich...

- Wkurza mnie, że blog/komputer nie współpracuje technicznie, a ja nie wiem ani które to, ani jak temu zaradzić...

- Wkurza mnie, że brud sam się nie sprząta...!!!...

- Wkurza mnie, jak ktoś dzwoni w trakcie moich fochów, nastawiam się pozytywnie i tracę wątek...

- Wkurza mnie, że znów muszę iść do ZUSu... wgrrrrrrrrrr...............

- Wkurza mnie, że wszyscy czytają, gadają, a nikt nic nie pisze...!!??!! 

- Nie, no obejrzałam właśnie nasz dywan - sprawa z tym samoczyszczeniem poważnie mnie wkurza...

- Wkurza mnie co alkohol robi z ludźmi... i ich bliskimi...

- Wkurza mnie, że nie mam tyle kasy, żeby sobie pojechać do Japonii... i w ogóle...

- Wkurza mnie, że Dexter się skończył i to jeszcze tak fatalnie (tak, wiem - jakiś rok temu... Widzicie? Nadal nie mogę przeboleć!!!)

- Wkurza mnie, że moja mama zawsze "wie lepiej", a jak zdecydowanie nie wie to się ze mną kłóci na zabój... (dla zasady chyba)...

- Wkurza mnie NA MAKSA I NIEODWOŁALNIE "Marvel: Avengers Alliance"...!!!...

No! Od razu człowiekowi lepiej na duszy :D :D :D Polecam, przemiła terapia oczyszczająca. No i statystycznie mniejsze prawdopodobieństwo zbrodni rodzinnej... 


wtorek, 22 września 2015

Tajemnica pewnej krowy...

Krowy są różne - czarne, brązowe, w białe łatki i bez, mniejsze, większe, o nazwach prostych i takich z kosmosu. Wiem, bo eL. posiada bardzo interesującą książeczkę o krowach... Są i wściekłe krowy, i takie z wierszyków ("czarna krowa w kropki bordo..."). Są nawet bardzo aroganckie ludzkie krowy - któż takiej nie poznał?? Rzecz jednak będzie o zupełnie innej krowie. 

Ale od początku...

Mieszkamy tu gdzie mieszkamy od lat kilku. Zwyczajny blok, nie żadna kamienica czy dom. Blok nawet nie jest z tych mega starych. No i po remoncie, tak z grubsza przynajmniej. Sprawa to istotna, ponieważ zazwyczaj to stare domy i kamienice (posiadłości i wille też zapewne) bywają... nawiedzone!!! A tu niespodzianka - za dnia człek egzystuje sobie w naszym mieszkaniu spokojnie, natomiast wieczorami... straszy!!!!
Nie codziennie, ale często, gdy zapada zmrok nasza prywatna krowa zaczyna nawiedzać naszą... sypialnię... Czasem tylko tak cichutko, że można o niej zapomnieć, ale jak się weźmie i ryknie - muczy i buczy w każdej ścianie!! 
Na początku sprawa była śmieszna. Potem denerwująca. A teraz - no strach się bać! Leżymy sobie z mężem w łóżku, gadamy, czytamy bądź COŚ, a tu nagle Muuuuu Buuuuu i jakiś taki ni to grzmot, czy wybuch! (zrywa się z łańcuchów, skubana) Czasem trwa to tylko chwilę, czasem do późnej nocy. Z przerwami lub bez. Jednakże są to zawsze te same odgłosy. 

Niesamowite!!! 
W akcie desperacji przeszłam się po sąsiadach i na szczęście okazało się, że nie tylko my to słyszymy. Myślimy sobie - może ktoś napierdziela po nocach ciągle w tą samą grę?? Od kilku lat... (fanatyk??) Potem zaczęłam się zastanawiać, czy jakiś sąsiad nie ma problemów z chrapaniem... no ale poważnie?! To chyba niemożliwe??? A może ktoś ma jakąś dziwną maszynę w tym pokoju? Nikt do niczego się nie przyznaje, wszyscy słyszą...!
No i cholera jasna nic się nie zgadza! Z moich obserwacji wynika, że i pod nami i nad nami sypialnie zajmują osoby starsze (w sensie nie gówniarstwo). Chyba nie mają powodów kłamać...nie?
Zostaje piwnica... Więc wniosek jest jeden - ktoś przetrzymuje w niej wściekłą krowę, która uaktywnia się tylko wieczorami... Albo to duch krowy, która X lat temu została uprowadzona z jakiegoś miłego gospodarstwa a jakiś maniakalny sadysta przez wiele lat się nad nią pastwił, pokazując jej wieczorami zdjęcia z wołowiną... 

A teraz krowa muczy... i buczy... i straaaaaaaszy!!!!!!

Muuuuuuuuuuuuuuuuu...................