Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kobieta kierowca. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kobieta kierowca. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Historyjki zza kierownicy

Dużo Wam o sobie pisze, ale na pewno nie wszyscy wiedzą, że od jakiegoś, no już dłuższego czasu zajmuję się (że tak to ujmę) marketingową stroną działalności pewnej szkoły jazdy. Nie jestem ani instruktorem, ani - tym bardziej - egzaminatorem! Po prostu mam sporo wolnego czasu i mogę ;)

piątek, 22 kwietnia 2016

Konstruujemy autko z kartonu

Po raz kolejny przymusowo siedzę z dziećmi w domu - Em. w przyszłym tygodniu ma termin przyjęcia do szpitala na diagnostykę i chronię ją przed światem, co to by jej astma nam się nie uaktywniła. O ironio - musi być zdrowa, aby ją przyjęli!

poniedziałek, 1 lutego 2016

Bajeczka na haju cukrowym

Byłyśmy dziś na urodzinach mojej mamy - moje dziewuchy ze mną plus moja Siostra. I pies - sunia. I nasz biedny tato, osamotniony wśród bab, ale przyzwyczajony, więc ok. (mój mąż osobisty w pracy, niestety)

Nie było żadnych ciast i toksycznych słodyczy, ale stół i tak kusił domowymi wypiekami i innymi cudami z cukrem. O, z dużą ilością cukru!! I tak jakby mi na złość za wczorajszy wpis o BLW, moje babsztyle rzuciły się na słodkie jak opętane. A może takie dobre było, po prostu? Tak czy owak podróż do domu (pogoda fatalna - jechałyśmy z dobre pół godziny) minęła nam nam ostrym haju cukrowym. I bardzo proszę - oto twórczość mojej niespełna czterolatki na fazie:

  • eL: Mamo, a co tam jest??
  • Ja: Chyba wypadek. Zobacz, policja stoi, świecą się światła.
  • eL: A czemu oni stoją w lesie??
  • Ja: Pewnie policja im kazała, żeby nikt inny w nich nie wjechał więcej...
  • eL: To pewnie tak jak z Królewną Śnieżką. Zła Królowa wygoniła ją do lasu bo była zazdrosna o jej urodę. Bo wiesz, Śnieżka była za ładna.
  • Ja: Hm... no myślę, że te auta tam nie stoją dlatego, że były za ładne...
  • eL: A to pewnie dlatego, że były niegrzeczne i je policja wygoniła. Bo nie można być niegrzecznym i się bić, nie? Bo wtedy trzeba go wygonić bardzo daleko. Jak kaczkę, wiesz?
  • Ja: Eee??
  • eL: Taką kaczkę co była bardzo, bardzo, bardzo daleko w wodzie. I to była bardzo duża kaczka. Bardzo, bardzo dużo. Ale ty jej nie zobaczysz. Bo ona była większa niż wieloryb i rekin. I była bardzo daleko. Bo to była kaczka - indyk! I pływała nie na wodzie a w środku wody. I nikt jej nie zjadł, bo wieloryb, rekin i inne rybki to byli kumple, więc się nic nie martw. Tylko potem przyszli żołnierze i chcieli latać statkiem, wiesz? Ale indyk był większy i im się nie udało. Wygonił ich do lasu.


Jaki płynie morał z tej bajeczki??
a) ograniczamy cukier na noc
b) koniec ze wspólnym oglądaniem Panoramy, Faktów i Wiadomości
c) córki się nie wyprę
d) naprawdę dobrze, że założyłam sobie stronkę z jej tekstami Dziecięca Myślodsiewnia
e) jak tylko nauczy się pisać założę jej prawdziwego bloga...


Dobranoc :D :D :D

środa, 23 grudnia 2015

Magia Świąt... za kierownicą...

Mimo, że Boże Narodzenie to moje ulubione święto, wiążą się z nim rzeczy, których zwyczajnie nie dzierżę... Przede wszystkim doprowadza mnie do szału choroba, która kilka dni przed Wigilią zaczyna ogarniać dużą część kierowców... i trwa... trwa...

Już to pisałam - jestem dobrym kierowcą. Kulturalnym kierowcą!! Teraz, siedząc z chorowitą Em. może rzadziej wyjeżdżam w trasę, jednak kilkanaście dni w domu nie pozbywa mnie nagle dobrego wychowania. Może trochę mniej cierpliwa jestem... Ale w porównaniu do niektórych przedświątecznych maniaków - moja cierpliwość jest wprost anielska!

Z tej prostej przyczyny, że Ka. utknął w pracy aż do Wigilii ostatnie sprawunki musimy załatwić same z Em. (gdy eL. relaksuje się w przedszkolu). Nie przeszkadza mi tłok w sklepach (tyle nam się ostatnio porobiło hipermarketów z centrami handlowymi, że się wszyscy elegancko dzielą), ale to, co się dzieje na drogach - to jakiś obłęd!!

Mieszkam w dużym mieście - mamy sporo ulic, które zaczynają się kilkoma pasami, a kończą na jednym. A po środku - zjazd i przemiły znak "Jazdy na suwak". Niby wszystko proste - każdy gdzieś chce dojechać, samochody nie latają, więc raz ten z prawej, raz ten z lewej... Ale nie... Bo jeden chciał być cwaniak (rejestracja z mniejszego miasta niedaleko mojego) więc stanął sobie elegancko i samolubnie - niczym samotny rycerz na polu walki - na obu pasach, zacinając suwak na maksa. Mimo, że przed nim lewy pas był hen hen wolny, to nie odpuścił. Przecież on musi przejechać te kilka samochodów szybciej, przecież żaden idiota nie będzie mu się wpychał... I żadne trąbienie (nie moje) ani zwiększający się korek za nim nie zmienił go do zmiany decyzji - blokował pas z pełną satysfakcją!

O, i kolejna sytuacja - z tak zwanymi niedzielnymi kierowcami. Przyjechali do dużego miasta na zakupy - pewnie ostatni raz byli w zeszłym roku. No może na Wielkanoc... Pchają się najbardziej uczęszczanymi ulicami, kurczowo trzymając się i kierownicy (z braku wprawy), i lewego pasa (bo przecież za 10km trzeba skręcić), no i jadą maks 30km/h... Aha - i jeszcze gwałtownie hamują przed każdą sygnalizacją świetlną - na wszelki wypadek... A wszystko to w godzinach szczytu, na dwa-trzy dni przed Gwiazdką... Wgrrr... Przecież nie mogli przyjechać wcześniej (heloł - te mega promocje to dopiero w niedzielę po Świętach będą!!)... 

No ale samochodowy cyrk na parkingach przed/pod/nad centrami handlowymi to już w ogóle wolna Amerykanka... Każdy parking ma swoje prawa i zasady, ale zazwyczaj są one konkretnie zaznaczone - wielkie strzałki, czerwone znaki STOPu, nakazy jazdy i inne takie, że na przykład skrzyżowania równoważne... Jasne... Przecież to jest bitwa o miejsca - a na wojnie nie ma zasad! I tym sposobem prawie miałam czołowe zderzenie z gościem z innego miasta - on miał STOP, ja refleks. Bo rzecz jasna to ogromne czerwone STOP jegomość olał kompletnie i nawet na mnie nie spojrzał - śpieszył się przecież... 

Piesi też nie są bez winy - nie jestem w stanie zliczyć tych wszystkich babć i dziadków pchających się pod koła, bo przecież lecą po karpia... na złamanie karku... bo do przejścia jest o kilka kroków za daleko... Ostatnio przyłapałam nawet mojego sąsiada, który z powodu tuszy porusza się raczej wolno - wcale mu to nie przeszkadzało wleźć na bardzo niebezpieczny fragment ulicy niedaleko naszego bloku. Może myślał, że jakby co będzie miał miękkie lądowanie...?

Wczoraj wracając do domu na krótkim odcinku trasy minęłam dwie poważne stłuczki... Karetek nie było - ale szkło lśniło... Kochani kierowcy (i piesi też!) - więcej świątecznej kultury na drodze!!! Niech zadzieje się magia!!! Przecież każdy chce ze wszystkim zdążyć na czas. 

Życzę Wam Wszystkim BEZPIECZNYCH ŚWIĄT!!! I tych kilkadziesiąt godzin przed nimi też...

piątek, 11 grudnia 2015

Niebezpieczni ludzie

Zdarza Wam się trafić na kogoś mega podejrzanego? Groźnego? Niebezpiecznego? He, mi często. I to w bardzo zaskakujących okolicznościach! Czasem kończy się na strachu, czasem - no niestety nie...

Specjalnie dla Was, kilka historii mrożących krew w żyłach. Pierwsza z dzisiaj!!


1. Zagrożony trening z Buggy Gym

Mój mąż wyraził łaskawą zgodę na moje pójście na trening bez Em. (teoretycznie wyzdrowiała, w praktyce musi nabrać odporności). No więc z radochą poszłam. Spotkałyśmy się z mamami jak co tydzień w miejskim parku sportu i rozrywki, nieco (wyjątkowo) wyludnionym. Trochę sobie ponarzekałyśmy na zimne dupska, poplotkowałyśmy, pośmiałyśmy się - ale przede wszystkim dawałyśmy czadu ;) Przynajmniej do czasu!
Gdy byłyśmy już na powrotnej drodze do samochodów (ale jeszcze ćwiczyłyśmy), nagle za nami zaczął się wydzierać jakiś facet! Niby kulturalny, czysty, szedł prosto - ale to co mówił w ogóle nie nadaje się na publikację!!! Darł się głośno, wyzywając (nas??) od różnych przenajgorszych... Nasza trenerka, która na początku zajęć ostrzegła, że dziś nie biegamy (a chciałyśmy) ekspresowo zmieniła zdanie i razem z nami rzuciła się truchcikiem w stronę parkingu. A on ciągle za nami dziarsko szedł i darł się w niebogłosy!! Nie wiem jak inne dziewczyny, ale mi się zrobiło straszno i nagle poczułam, że jak będzie trzeba to tym truchtem dotrę aż do domu (a mieszkam po drugiej stronie sporego miasta...).
I prawie by tak było, bo pilot do samochodu, którym otwieram drzwi i uruchamiam auto - zastrajkował! Normalnie scena z horroru (tylko że w dzień). Środek lasu. Zero ludzi oprócz nas - mamusiek z wózkami. Płaczące dziecko. Krzyczący, podejrzany, grożący zabójstwem typ. Trzęsące się ręce nie mogące otworzyć auta. I samochód Straży Miejskiej... który akurat odjechał...
Typ na szczęście skręcił i poszedł się drzeć w stronę cywilizacji (może go ktoś tam spacyfikował??), a mój pilot się opamiętał. Tak więc wszystkie elegancko wróciłyśmy do domów, bez rozciągania... ;)

2. Napad w UK

Zanim wyjechałam do USA zdarzyło mi się dwukrotnie spędzić wakacje w UK. Za drugim razem mieszkałam w biedniejszej dzielnicy Londynu (nie patologia, no ale jednak...), dzieląc mieszkanko z grupką sympatycznych osób z Polski (w sumie to przyjęli mnie na wakacje). Wszyscy za dnia pracowaliśmy, no ale popołudniami/wieczorami żyliśmy sobie jak normalni młodzi ludzie. 
Tak więc jednego popołudnia wybrałyśmy się z dwiema współlokatorkami do kina. To była jakaś prześmieszna bajka, bo wracałyśmy wieczorem do domu mocno uhahane - po same pachy! Byłyśmy trzeźwe, porządnie ubrane, ale zataczałyśmy się ze śmiechu. Dla osoby postronnej - naćpane wariatki. Przechodziłyśmy właśnie obok parku, gdzie za dnia bawiło się mnóstwo rodzin z dziećmi, aż tu nagle wyskoczyła na nas banda Murzynów (nie wiem jak mam napisać poprawnie... Afroamerykanin to chyba w USA??). Nie wiem ile ich było - 6? 8? Byli wielcy, pod wpływem czegoś, mieli długaśne łapska i dziwnie mówili... Tak czy owak zaczęli dziewczynom wyrywać torebki (ja miałam spodnie-bojówki i wszystko upchane po kieszeniach), wyciągnęli noże, złapali nas i już tymi nożami przy naszych szyjach...! Zaczęłyśmy się drzeć jak prawdziwe wariatki - do teraz się dziwie skąd taki power miałyśmy!! Nie wiem, czy byli tak zdziwieni naszym oporem, czy po prostu spowolnieni przej jakiś zupełnie nielegalny "dopalacz", ale zdołałyśmy im uciec. Biegniemy, biegniemy - a tu na przeciwko wychodzi ku nam kolejny czarnoskóry mężczyzna. Krzyczymy o pomoc, a on ciach - wyciąga nóż! No mówię Wam - prawie się nie posikałam ze strachu... Szczęście w tym nieszczęściu, że naprawdę mieli spowolnione ruchy a my mieszkałyśmy niedaleko.
Gorzej, że zabrali jedną z torebek, z bardzo ważną zawartością....
Nie jestem rasistką, ale po tym zdarzeniu przez kilka lat przy czarnoskórych mężczyznach dostawałam gęsiej skórki...

3. Urwane lusterko

W zimowy wieczór wracałam z pracy do domu. Nie padał śnieg, ale było mroźno i brzydko. Warunki do jazdy - mega fatalne. Kieruję sobie autkiem, jestem już na ostatniej prostej, aż tu nagle przed maskę wytacza mi się podchmielony pan. Wyturlał się z tramwaju i z rozmachem i z rozpędu wszedł mi przed autko. Pierwszy odruch - klakson ostrzegawczy, że hello!! Może i miałam wtedy małe autko, ale w pojedynku jeden (człowiek) na jeden (samochód) bezprzecznie wygrywało. A co pan na to? Ano pan się na to autko moje rzucił!! A za nim jego syn (chyba), odrobinę mniej podchmielony. Niby pana odciągnął, ale nie do końca, bo chwilę potem moje autko zostało bez lewego lusterka. A w sumie to dyndało owe lusterko na jakimś kabelku... 
Nie zgadniecie co dalej. Ja się zatrzymałam na poboczu, a panowie weszli sobie jak gdyby nigdy nic do lokalu gastronomicznego na ciepłą zupkę (czy coś - bo już nie pamiętam). Trzęsłam się jak osika - i z nerwów, i ze strachu (bo celował w okno) i z zimna (przede wszystkim) ale zadzwoniłam i do Ka. (który był w domu) i na policję. Ka. zdążył przybiec, panowie zjeść i wyjść i dopiero wtedy łaskawie podjechali gliniarze w cywilu, z błyszczącymi odznakami na sznurkach. 
Akcja skończyła się ich bieganiem po kamienicach w celach poszukiwawczych obu panów (bez skutku) i moim zeznaniem na policji (postępowanie umorzone - wiadomo...).
Jeden plus - pani policjantka pokazała mi fajne ustrojstwo do pobierania odcisków palców i sobie potestowałyśmy w między czasie ;) ;) ;)

4. Miłosne pomyłki

He he, o tym mogę pisać i pisać!! I może nie mrożą aż krwi w żyłach, za to niezła czarna komedia by z nich wyszła - tych historyjek. Dwie już Wam pokrótce opisałam:
I tak sobie teraz myślę, że o kolejnych fatalnych w skutkach znajomościach opisze również w oddzielnych postach - bo trudno się będzie zmieścić w kilku zdaniach... Tym bardziej, że dosłownie przed chwilą dostałam otwartą propozycję sexu przez kamerką na mojej prywatnej stronie fb... od jakiegoś Azjaty... Poważnie...


Żeby Was jednak nie zostawić z niczym - historyjka z dreszczykiem, ale taka z przymrużeniem oka. Jednak i w niej jest jeden taki podejrzany pan...

5.Amerykańska burza

Rzecz się działa pod koniec mojego pobytu w USA. Moja Siostra przyjechała do mnie na swoje wakacje i mieszkała razem z moją amerykańską rodziną. Oni (Amerykanie) wszyscy gdzieś wybyli (już nie pamiętam gdzie, mnóstwo mieliśmy tych imprez i okoliczności), a my z Siostrą zaległyśmy na ogromnej kanapie przed TV.
I teraz ważny opis miejsca w którym się znajdowałyśmy - wielki salon/pokój dzienny. Podłużny. Jedna z dłuższych ścian przylegała do reszty domu, reszta ścian była prawie cała oszklona. W obu krótszych ścianach podwójne, duże, szklane drzwi do ogrodu. Kanapa na samym środku, TV w rogu dwóch oszklonych ścian. Zero zasłon, firan, rolet. A sam dom stał (i stoi) po środku otwartego trawnika - zero płota, trochę krzaków i drzew.
Wracamy do akcji - wylegujemy się na kanapie, coś tam wcinamy i oglądamy film (chyba Dzień Niepodległości, bo normalnie to tam leciało na okrągło!!!!!). Tak czy owak - nagle jeb! Piorun! Jeden, drugi i dziesiąty! Ciemny, późny wieczór i błyskawica jedna za drugą. Burza z prawdziwego zdarzenia. Same pioruny, bez deszczu. I choć było straszno, to my nic - nadal z siostrą zalegałyśmy i oglądałyśmy... 
Aż tu nagle błysk - a za przeszklonymi drzwiami postać. Stoi i się gapi. A potem zaczęła machać... Jezusie drogi, ale nas podniosło!! Słuchajcie - podwójny zawał! Jak ktoś cierpi na za słabe ciśnienie - naprawdę polecam taką kurację. Postać okazała się naszym sąsiadem, który wiedział, że jesteśmy same i chciał się upewnić, że się nie boimy. O ironio - bać się zaczęłyśmy dopiero po jego wizycie... Normalnie tylko brakowało, żeby miał kaptur (jakby padało) i trzymał kosę albo piłę mechaniczną... Mimo że był nieziemsko przystojny i miał jeszcze przystojniejszego syna na wydaniu - nigdy mu tego nie wybaczyłyśmy!!



No dobra - pochwalcie się. Na pewno i Wam coś się czasem przydarza, co podnosi ciśnienie, stawia włosy i mrozi krew. Kto pierwszy? :D :D

niedziela, 29 listopada 2015

Złość człowieka z biednego kraju...!!!

Wgrrr....

Ojciec z eL. wybyli na basen, Em. smacznie sobie śpi - ja zażywam relaksów wszelakich. Jest włączony cicho tv z jednym takim amerykańskim (!!) programem, co to coś tam sobie robią a w między czasie komentują co właśnie robią. Zazwyczaj akurat ten program lubię, ale dziś mnie krew soczysta zalała!!

Wypowiadano się w nim na temat młodzieży przyjeżdżającej do USA na wymianę uczniowską. Temat mi bliski, bo sama byłam AuPair w czasie studiów i mieszkałam z amerykańskimi rodzinami (dwiema - o tym za chwilę...), opiekując się ich dziećmi i chodząc do szkoły. W moim przypadku to były już studia (muzyczne), w programie natomiast były dzieciaki z liceum - jednak to zupełnie nieważne. Wypowiadali się Amerykanie - dorośli.

No i czegóż to się dowiedziałam?? Że na taką wymianę przyjeżdża młodzież z biednych krajów!! A jakie to kraje?? No, na przykład Włochy, Polska, Brazylia... Gdzie nie mają dostępu do kultury i oświaty... Na początku myślałam, że się przesłyszałam (w końcu tv był cicho). Ale nie - mam prawdziwe ucho muzyka...

Padłam... I nadal leżę... Chyba szybko to się nie podniosę...

Ale czemu ja się dziwię?? Bardzo proszę - historia z pierwszej ręki:

Wyjeżdżając do USA jako AuPair mieszkałam już (tu w Polsce) w fajowej chałupie. Nie chwalę się - ale musicie to sobie wyobrazić, żeby pojąć absurd następnych wydarzeń... Tak więc rodzice dorobili się sporego domu, miałam zajebisty pokój z antresolą wielkości mniejszego mieszkania (a tak ściślej, to moje pierwsze samodzielne mieszkanie było mniejsze od tego pokoju). Niczego nam nie brakowało, jeździliśmy na wycieczki zagraniczne (co ja piszę - lataliśmy!), miałam własne mini autko i generalnie do USA leciałam po wrażenia, emocje i doświadczenia...

Dodam jeszcze, że ja już mówiłam po angielsku dość płynnie, tylko obycia z mową potoczną mi brakowało...

He... No więc moje pierwsze doświadczenie z amerykańską rodziną było przeurocze... A cóż za emocje! Matka-prawniczka i ojciec-lekarz traktowali mnie jak dziecko z siódmego świata. Pokazując mi łazienkę, tłumaczyli że mam do dyspozycji nawet ciepłą wodę! A niezwykle skomplikowaną maszynę jaką jest zmywarka przedstawiali jak coś z innej galaktyki. Samochodu w ogóle nie dali mi prowadzić, bo przecież w mojej wiosce to się na osłach jeździ. Albo saniami ciągniętymi przez miśki polarne...

Mówię Wam - cyrki!!! Wytrzymałam z nimi jakieś dwa miesiące i zmieniłam rodzinę - na o wiele bardziej cywilizowaną. Raz, że sami byli z różnych kultur, narodowości i religii, dwa, że też latali po caluśkim świecie (u mnie w Polsce też byli w odwiedziny i nigdy przenigdy nie dali mi odczuć, że jestem gorsza).

Apeluję do tych wszystkich miłościwych Amerykanów z zakorzenionymi stereotypami - zajmijcie się swoimi tyłkami!!! I poczytajcie trochę książek!!!


Wgrrrr....................

poniedziałek, 9 listopada 2015

Zemsta Siły Wyższej

Uważam się za dobrego kierowcę. Wyszłam kilka razy z poślizgu - bez szwanku, nie dostaję zbyt wielu mandatów (tylko dwa... i naprawdę mogę je wytłumaczyć!!), nie mam punktów karnych, świetnie orientuję się na trasie, jedyny wypadek który miałam nie był z mojej winy, nie jest ze mnie żaden pirat drogowy, ale i też nie ślimaczę się na drodze. No i tylko dwa razy zdarzyło mi się "przytulić" boczkiem własną bramę wjazdową... Ale to z emocji!! I w dodatku baaaardzo dawno temu!! Poza tym - poważnie! - mój osobisty mąż jeździ ze mną bez żadnych nerwów, więc źle na pewno nie jest.

Ale dzisiaj przegięłam...

Nie wiem jak u Was, ale u mnie z rana było spore oberwanie chmury. A jakiś czas po tym jechaliśmy z Em. na kontrolę do lekarza (nadal antybiotyk... ech...). Tak czy owak, po lekarzu odwoziłam Ka. z Em. do domu, a sama wybierałam się po małe sprawunki. I właśnie w trakcie tego odwożenia zrobiłam coś, czego naprawdę nie cierpię! Nie zatrzymałam się na pasach by przepuścić pary staruszków... Tak bardzo się skupiłam na wymijaniu kałuży, żeby ich nie ochlapać, że nie zauważyłam auta z naprzeciwka, które już się zatrzymało i czekało. A w sumie to zauważyłam, ale... jak już przejechałam...

Głupio mi było okropnie... Nie dlatego, że groziło komukolwiek jakiekolwiek niebezpieczeństwo (bo nie groziło) ale zazwyczaj okrutnie psioczę na takich drani, co się nie zatrzymuję... A tu taki klops...

No i dostałam za swoje - odstawiłam pasażerów pod dom, a kilka kilometrów dalej jakiś Ktoś znienacka zahamował przede mną tak, że prawie pocałowałam mu dupsko. Widocznie coś temu Komuś się przytrafiło niespodziewanego, bo zaraz mnie przeprosił gestem ręki, ale ciśnienie mi się srogo podniosło...! A mokre liście mogły srogo ponieść autko... 

I tak sobie myślę właśnie, że w naturze zawsze musi pozostać równowaga. I mam nadzieję, że już jesteśmy kwita!! Co?