Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zmęczenie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zmęczenie. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 20 marca 2017

O pewnej chorej mamie i bardzo ważnej akcji blogerek!

"Mama w domu - nie leży i nie pachnie, tylko pracuje!" to tytuł akcji, której pomysłodawcą jest Aneta z bloga Mama dwójki. Powstała ona po tym, jak przeczytała wpis na blogu u Beaty z bloga Arbuziaki  (⇐ tutaj przeczytasz też post, od którego wszystko się zaczęło).  

Ten wpis stał się dla Niej inspiracją. Pomyślała, że fajnie będzie przeczytać o tym jak inne matki zmagają się z codziennością. Poczuć, że inne mają podobnie, a tym samym uświadomić całej reszcie społeczeństwa, że my - MAMY -, które siedzimy w domu, także wykonujemy pewny rodzaj pracy. Pracy za którą nam nikt nie płaci. Tylko postrzega przez pryzmat powiedzenia "Leżę i pachnę".




poniedziałek, 26 grudnia 2016

Święta jak nie Święta

Dziś długo nie będzie. Bo i się rozleniwiłam ostatnio na maksa, a i temat raczej mało "fajny". Bo będzie o Świętach, ale raczej takich nie do wspominania.

piątek, 16 grudnia 2016

Piekielne dziecko

Już nie raz Wam pisałam - moje dzieci potrafią dać czadu. Znajdziecie na to dowody przynajmniej co kilka wpisów. I bardzo proszę - kolejny przykład:

Baby nadal są na chorobowym. Nie chciało im puścić - dostały jednorazowo po dużej dawce obrzydliwych sterydów i od razu zaczęły lepiej oddychać. Ze sterydami jednak jest tak, że oprócz apetytu zwiększają również zapasy energii. I choć sterydy dostały rano, to zamiast o 19 leżeć już grzecznie w łóżkach łaziły po domu jak nakręcone.

środa, 23 listopada 2016

Siostrzana walka o... zabawkę


Jutro Em. ma imieniny. To zawsze dobry pretekst, by upiec babeczki i zaprosić babcie z dziadkami. Nie wyprawiamy dzieciom wielkiego imieninowego balu, ale kawa i ciacho zazwyczaj się u nas znajdzie. Wybrałyśmy się więc - Em. i ja - do sklepu po składniki. A tam, na środku głównej alejki - kosz z pluszowymi kotkami. I tak się właśnie zaczęła burzliwa historia, którą tu, dla Was specjalnie, spiszę...

sobota, 12 listopada 2016

Grzybiarki, 3:0, policja i hafty

Wczoraj był Dzień Niepodległości. Taki szczególny, rozumiecie, czas. Łączenie ludzi, docenienie tego co się ma, podkreślenie swojego obywatelstwa. I to co, że jakbym już się zdecydowała iść na jakiś marsz to bym głupia stanęła na środku - jak na zjednoczone, niepodległe państwo strasznie nam ze sobą nie po drodze ostatnio...

Ale ja nie o tym. Bo w końcu olaliśmy spacery i pojechaliśmy do teściów na "marcinki". A potem wróciliśmy do domu i się zaczęło...

wtorek, 8 listopada 2016

Poranny foch dziecięcy

Każdy czasem wstaje lewą nogą. Nic się nie chce, życie wkurza i w dodatku wszystkie domowe kanty się uwzięły i ostro ranią w stopy, kolana i łokcie. My - dorośli ciężko przeżywamy takie poranki, ratując się kubkiem kawy albo kostką (eee... dziesięcioma...?) czekolady. Co jednak, gdy poranny foch złapie nasze małe dziecko?

czwartek, 3 listopada 2016

Zajęcia dodatkowe dla dziecka

Po rodzinie i znajomych mam mnóstwo dzieci. Większość z nich jest w wieku przedszkolno-podstawówkowym. I większość z nich ma zajęcia dodatkowe. Niekoniecznie odbywające się po godzinach przedszkolno-szkolnych, ale wybiegające poza podstawowy program realizowany w danej grupie/klasie. Wrzesień to miesiąc adaptacyjny. Październik - czas wyborów. Zaczął się listopad i niezrozumiały przeze mnie wyścig na "najbardziej obciążone zajęciami dziecko".

środa, 28 września 2016

Perypetie z sąsiadami cz.2


Pod koniec maja zostawiłam Was z informacją, że sprawa jest w toku. Nie dość, że "działo się" to jeszcze buczało i huczało. Ale od początku.

Po incydencie z pijackimi groźbami i próbą rękoczynów naszego ukochanego sąsiada, razem z moim tatą (ówczesnym dzierżawcą działki) napisaliśmy pismo do Zarządu ROD, w którym dokładnie nakreśliliśmy sytuację. Pod pismem podpisali się wszyscy okoliczni sąsiedzi, którzy również serdecznie mieli dość Be. Pismo zostało wysłane listem poleconym, więc uzbroiliśmy się w cierpliwość i czekaliśmy na odpowiedź.

czwartek, 22 września 2016

Jestem matką małego terrorysty

Tak, niestety. Przyznaję to z całkowitą świadomością. Mam w domu małego terrorystę rodzaju żeńskiego. Jeszcze sikać na nocnik nie umie, a już wprowadza taki zamęt, że głowa mała. Krzykiem i płaczem domaga się wszystkiego, czego osiągnąć nie może siłą. A używać siły próbuje coraz częściej - bije, ciągnie, szczypie ale i rzucić zabawką potrafi. Najczęściej obrywa się starszej siostrze (nie to, że ona zawsze bez winy jest, ekhm...) ale ostatnio i mi się dostaje.

wtorek, 6 września 2016

Przyszło dziecko do lekarza...

Powoli rozkręcam się po wakacyjnym lenistwie, czyli co? Czyli dziś kolejna dawka naszych medycznych przygód. Historia z wczoraj, ale potrzebowałam półtorej doby, żeby do siebie dojść i nie zarzucić was samymi "k"...

wtorek, 31 maja 2016

Perypetie z sąsiadami cz.1

Kolejny długi, ciepły, rodzinny weekend na działce za nami. Mimo, że było świetnie, to nie do końca wróciłam do miasta zrelaksowana. Bo trafiła nam się kolejna sąsiedzka afera... Dziś bez słodzenia - opowiem Wam konkretnie w czym rzecz.

Mamy na działce sąsiada. Ba, mamy mnóstwo sąsiadów, ale ten jest... hm... wyjątkowy. Graniczymy ze sobą płotem, działka obok działki. Oboje mamy działki od samego początku ich istnienia, więc dobre 30 lat. Mój sąsiad jest synem swoich rodziców, czyli w tym wypadku prawowitych właścicieli (a w sumie to dzierżawców - bo tak na działkach właśnie jest). Z tym, że rodzice od kilku lat zaczęli coraz rzadziej przyjeżdżać, a w tym roku - przede wszystkim z powodu choroby - nie pojawili się ani razu. Natomiast ich syn, czyli mój sąsiad, pojawia się. Niestety często.

środa, 4 maja 2016

Zapalenie oskrzeli typu pechowego

Chciałam Wam dziś napisać coś o mojej ukochanej działce. Albo coś moich zupełnie nie-ukochanych włosach... Ale nie - kontynuuję temat chorób, badań i szpitala, bo mnie nosi i jak nie napiszę to wybuchnę...!

czwartek, 28 kwietnia 2016

Chorowanie na NFZ

Kiedy dziewczyny z babecznika zaprosiły mnie do współpracy i omawiałyśmy mój twórczy wkład w tą sympatyczną stronę, padło rzecz jasna pytanie "o czym mam pisać?". I jaka była moja pierwsza myśl? O chorobach... A raczej o chorowaniu i drodze przez mękę próbując leczyć się na NFZet... W końcu piszę o czymś innym (oczywiście równie atrakcyjnym :D), a temat chorowania pozostawiam sobie tutaj. A naprawdę - mam o czym pisać!

piątek, 11 marca 2016

Sumienie mamy chorego dziecka

To żadna nowość, że moje dzieci się rozchorowały. Znowu. Chyba do lata będziemy się tak męczyć... albo do osiemnastki...

Natomiast wczoraj dałam plamę i to już jest pewna nowość w tym chorowaniu.

Bo wczoraj rano jeszcze nikt chory nie był. Co prawda kilka dni temu eL. została trochę uszkodzona poprzez bliski kontakt z chodnikiem, ale normalnie (z tym, że z make up'em) chodziła do przedszkola. No a Em. nadal wychodzą zęby, więc ślini się i cieknie jej z nosa - standardowo.

Tak więc wczoraj, mimo że dziewczyny obudziły mnie o godzinę za szybko..., jeszcze był miły dzień. A przynajmniej do pory obiadowej. Bo po nakarmieniu Em. szybciutko poszłyśmy do przedszkola po eL. Odbierałam ją jeszcze całą zdrową i brykającą. Dlatego, gdy zaczęła marudzić i fochować w drodze do domu, poczułam nadchodzący delikatny nerw... Mój, nie jej. W domu już była masakra - wszystko było na "nie". Irytacja narastała tym bardziej, że była to już pora drzemki Em., która intensywnie się o nią upominała... Kulminacja wypadła na przytrzaśniecie palucha przez szafkę - w sensie eL. marudziła, chciała coś tam zrobić "po swojemu" i Em. niechcący jej tego palucha pacnęła szafką. Byłam przy tym - w normalnych okolicznościach nic by się nie stało. No ale że zapowiadał się kryzys, to eL. załączyła się taka histeria, że w końcu i ja nie wytrzymałam i wybuchnęłam. I oberwało jej się - że w przedszkolu jest milusia a w domu to wymyśla, że nawet mi buziaka nie chciała dać na przywitanie, że jeszcze nie wie co na obiad, a już wybrzydza, że histeryzuje z powodu głupiego palca, i że w ogóle akcji z palcem by nie było gdyby mnie słuchała. Ona oczywiście w ryk, Em. oczywiście również więc miły dzień rypnął z hukiem...

Em. na szczęście szybko zasnęła, eL. we łzach zjadła obiad i zaczęła ziewać. Pomyślałam sobie, że to z powodu zbyt wczesnej pobudki i zasugerowałam jej drzemkę z Em. Zasnęłam ekspresowo. A obudziła się z 38,5 st. gorączki...

Więc jak się sytuacja obecnie przedstawia? Obie baby są chore (Em. miała gorączkę 39,3 w nocy) a ja mam wyrzuty sumienia. Bo przecież one ostatnio ciągle chorują, a ja się nie zorientowałam, że to coś paskudnego się wykluwa - zrzuciłam winę na brzydkie zachowanie, odreagowanie przedszkola, chwilowy foch czy coś w tym stylu... A przecież powinnam wiedzieć...

Popołudniem szłam na próbę przedstawienia, więc dopiero pod wieczór mogłam pogadać z córą od serca. Przeprosiłam ją za swój wybuch i za to, że nie zauważyłam, że się rozchorowała. eL. się potuliła, wspaniałomyślnie stwierdziła, że mi wybacza i zaczęła wariować z siostrą na dywanie...

Ale wiecie - matczyne wyrzuty sumienia pozostają...

Chciałabym mieć w sobie tyle siły i opanowania, żeby nie dawać się ponieść nerwom i irytacji. Ech, ciężka sprawa...

sobota, 27 lutego 2016

Dziecko w szpitalu - jak się przygotować na pobyt?

Tak się niefortunnie złożyło, że dwie bliskie mi osoby, dzień po dniu, dostały przykrą wiadomość - ich dzieci są na tyle chore (oskrzela/płuca), że muszą iść do szpitala. Obie to dość dzielnie przyjęły, jednakże jak to w takich sytuacjach bywa, zaczęły gorączkowo myśleć - co ze sobą wziąć? Co będzie mi potrzebne?? Jak się przygotować??

Miały na tyle szczęścia, że nie wzięto ich dzieci od razu do szpitala, karetką (mnie to raz spotkało - zero czasu na przygotowanie siebie i podręcznego dobytku...), więc zanim zniknęły w mrocznych czeluściach oddziału dziecięcego zdążyły do mnie zadzwonić, po szybką poradę - jak się przygotować?? Właśnie...

Nikomu nie życzę, aby jego dziecko trafiło do szpitala!! Jednak nie oszukujmy się - może to spotkać każdego z nas - rodziców... Dlatego proponuję wpis na temat pierwszej pomocy przy pakowaniu siebie i dziecka na dłuższy pobyt w szpitalu. I serdecznie zachęcam innych rodziców "po przejściach" do pozostawienia w komentarzach swoich porad, sugestii, wskazówek i wniosków. Ułatwmy innym życie!!



UBRANIE
Nie wiem jak jest we wszystkich szpitalach, ale myślę, że obowiązują jakieś odgórne przepisy dotyczące temperatury na oddziałach dziecięcych (czy też w ogóle). Ja byłam na OIOMie i Pulmonologii z Alergologią (tak w skrócie) i było masakrycznie gorąco!!! A jednocześnie - jak robiono (w końcu) wietrzenie - masakrycznie zimno. Domyślam się, że latem to jednak nie grzeją, jednakże proponuję wziąć ubrania i dla siebie i dla dziecka "na cebulkę". To znaczy nie grube dresy i piżamy, ale raczej coś cienkiego plus dodatkowa bluza czy sweter. Będąc w szpitalu w styczniu, gdy na zewnątrz były przymrozki, my czasem na oddziale miałyśmy jak w saunie... 
Inna sprawa, to długość rękawa i jego szerokość w bluzce dla dziecka. Nie patrzę tu na ewentualne gipsy czy opatrunki, ale na zwyczajny... wenflon. Proponuję, szczególnie u małych dzieci, bluzki z długim, cienkim rękawem z szerokim mankietem. Raz, żeby wygląd wenflonu nie raził dziecka (Em. uporczywie chciała go sobie wyjąć), dwa, żeby był do niego łatwy dostęp. 
I pamiętajcie o ubraniu i bieliźnie na zmianę. Temperatura, nerwy czy ciągłe "skakanie" przy dziecku powodują, że się pocimy. Natomiast różne zabiegi, złe samopoczucia i ogólna sytuacja mogą spowodować, że ubranka naszych dzieci (i nasze...), chcąc nie chcąc, będą wysmarowane krwią, smarkami, mlekiem, jedzeniem, maściami i innymi różnościami. A na pranie i suszenie na oddziale personel nie zawsze patrzy przychylnie...
No i wiecie - niech to będzie ubranie wygodne. Miniówka jakoś średnio się sprawdza w warunkach szpitalnych...

OBUWIE
Poważnie, weźcie dla siebie wygodne papcie, trampki czy klapki. Raz, że są oddziały gdzie nie wolno paradować w butach "z zewnątrz", dwa - temperatura może dać Wam w kość (a w sumie to w stopy). No i przy ruchliwych dzieciach jest się jak nachodzić.
Dodatkowo, jeśli nocujecie w szpitalu i nie macie możliwości powrotu do domu na "odświeżenie się" pamiętajcie o obuwiu pod prysznic. Nie mogę powiedzieć - nam się trafił naprawdę czysty oddział! Ale ponownie - nie oszukujmy się - różnie jest i ze szpitalami i z ludźmi używającymi prysznica...

SPANIE
Nie wiem jak jest wszędzie - moja Em. miała za każdym razem swoje małe łóżeczko szczebelkowe, a ja (rodzic) mogłam spać z dzieckiem w pokoju, na specjalnym rozkładanym fotelu. Był mega wygodny do siedzenia, ale paskudny do spania... Do tego dano mi koc w poszewce. I już. Tak więc szybko donieśliśmy sobie poduszkę, dodatkowy koc i karimatę, żeby spać na podłodze. Nikt nam nic nie powiedział. Koleżanka z sali obok normalnie miała dmuchany materac, który w ciągu dnia stał schowany za szafą. I też było ok.
Łóżeczko dziecka miało prześcieradło i kołdrę. Bez poduszki. Więc jeśli jakiś bobas potrzebuje jej do spania, to proponuję zabrać z domu. Wzięliśmy też dodatkowy kocyk, ale bardziej się przydał do odsłonięcia Em. przed światem (powiesiliśmy go na barierce łóżeczka), co by mogła spokojniej spać.

HIGIENA
Jeśli zamierzacie zostać z dzieckiem na noc, na dzień, na całą dobę, na dłużej - zabierzcie ze sobą wszystko! Mydło, szampon, żel, pastę do zębów, antyperspirant, kosmetyki do makijażu, krem nawilżający (!) itp. - szpital to nie hotel. I dla dziecka oczywiście też!! Plus wszystkie pieluchy, chusteczki nawilżające, maście do dupska, przybory do włosów. Na oddziale noworodkowym owszem - mogliśmy być nieprzygotowani. Tu nikt nam nic nie da. Tak więc bierzemy całą naszą łazienkę i toaletkę.
No i ręczniki! Dla dziecka koniecznie, dla siebie jeśli zamierzacie się kąpać w szpitalu. 

ZABAWKI
W naszym szpitalu są sale dla dzieci - świetlice. Mają tam zabawki i książeczki dla dzieci. Ale... czy naprawdę chcemy chodzić z naszym chorym (a już w ogóle - zdrowiejącym!!) dzieckiem w to urocze wysiedlisko zarazków?? No właśnie... Dlatego też nie zapomnijcie wziąć ulubionych zabawek dla dziecka. Może tylko zostawcie w domu te najbardziej hałaśliwe - inni rodzice mogą w nerwach Wam tą zabawkę wyrzucić za okno ;) ;) 
Ja ostatnim razem miałam nawet wózek dla lalek, przy którym Em. uczyła się chodzić. Mały niewypał, bo jak tylko go jej przyniosłam założyli jej wenflon w stopę i nie za bardzo mogła chodzić. Tak czy owak - mimo moich obaw - nikt nie narzekał, że organizuję czas dziecku w sali. Bo po korytarzach z tym wózkiem to już bym nie wędrowała...

JEDZENIE I PRZYBORY DO
Nie wypowiadam się za tych, którzy chore dziecko mają za granicą. Ale u nas - w Polsce - wiadomo jak jest z jedzeniem... Dla przypomnienia, ja sama przeszłam baaardzo interesującą "pogawędkę" na temat diety szpitalnej Em. (KLIK). Dlatego też - zaopatrzcie się w prowiant, w tym kawa, herbata, cukier i sól!! Jak nie dla dziecka (bo na przykład jest jeszcze na cycu, albo z powodu choroby musi mieć tylko kroplówki) to z pewnością dla siebie. Na naszym oddziale była ładna mała kuchnia do użytku rodziców, łącznie z talerzami, kubkami, sztućcami itp. Lodówką, mikrofala, kuchenka, czajnik - takie rzeczy. Problemem jednak było miejsce spożywania - no bo przecież nie na sali. Teoretycznie - bo w praktyce żadnej z nas - Mam - to nie przeszkadzało. Personelowi już tak...
Dobrym pomysłem jej wzięcie termosu, żeby przygotować sobie herbatkę czy kawkę na potem. No bo wiecie - z chorym dzieckiem czasem trudno iść do wc, a co dopiero zrobić sobie coś do picia...
Na wszelki wypadek proponuję też wziąć jakiś kubek i łyżeczkę, jakiś scyzoryk. Szczególnie jeśli nic nie wiecie o szpitalu. Albo znacie jego kiepską reputację...

INNE
Kto ma telefon? Wszyscy, he. Tak więc ładowarka! Często się o niej zapomina w nerwach.
Coś do pisania plus kartki.
Coś do czytania dla siebie (naprawdę polecam - jak już opadną nerwy może zacząć się Wam nudzić...)
Ewentualne poprzednie wyniki badań/wypisy dziecka (ja mam wszystko w jednej teczce z książeczką)
Tablet, laptop.... hm... z tym różnie... Wszystko zależy od oddziału na jakim jesteście i czy jest tam aparatura medyczna na stałe podłączona do dziecka... Bo wtedy - teoretycznie - nie można używać swoich sprzętów elektronicznych...
Pieniądze w gotówce - na jedzenie w barze czy też absurdalną opłatę za szpital...
Własne dokumenty!!!!!
Stopery. Jeśli dziecko nie wymaga uwagi w nocy polecam korki do uszu.... 
I jeszcze ewentualne własne lekarstwa. Gdy zaczynamy martwić się o dziecko czasem zapominamy o własnym zdrowiu...


O czymś zapomniałam....?

piątek, 26 lutego 2016

Kop od rzeczywistości

Muszę na jakiś czas wstrzymać się z moimi fotorelacjami z Chin... Bo ja tu się ciągle rozmarzam jak to było wspaniale, a w między czasie dzieci mi się pochorowały. I już - szybki powrót do rzeczywistości i dnia codziennego...

Tak więc Em. od kilku dni ma zielone gluty i znów charka. Tylko teraz nie wiem, czy to przez te gluty, czy znów cichaczem oskrzela oberwały...?!? Na szczęście mamy w domu cały zapas leków na zapalenie oskrzeli/atak astmy, więc działamy...

Natomiast eL. bardzo się wczoraj skarżyła na brzuch i nawet straciła apetyt (szok)!! No a dziś od 5 rano rzyga jak kot. Nie sądzę, żeby jej coś zaszkodziło, bo rzyga na żółto a nie żarciem. Do tego gorączki brak, więc na jakiś wirus też średnio mi to wygląda... Jednak wiecie - żaden ze mnie specjalista...



No i siedzimy sobie w trójkę w domu (znowu) z chorobami (znowu) a eL. omija (znowu) fajny dzień w przedszkolu... A ja (znowu) zaczynam maraton pomiędzy (znowu) chorymi dziećmi. I oczywiście mój Ka. (znowu) też jest chory i kaszlący co wcale nie pomaga w nastrojach. No bo (znowu) wszyscy padamy na twarz....!

I tylko modlę się (dziś hurtowo - do Boga, do Tao, do Buddy... wzorem Chińczyków...), żeby nam się zaraz sąsiad remontujący łazienkę nie uaktywnił. No bo daje czadu. A weź tu przy wiertarce udarowej, mieszkając w bloku z wielkiej płyty, połóż chore dzieci na drzemkę... No weź...



Na poprawę humoru możecie na mnie zagłosować. Nie żebym Wam coś sugerowała ;) ;) ;)





sobota, 20 lutego 2016

Chiny - zakwaterowanie...

Normalnie bym olała opis hotelu - bo na pewno wszyscy czekają na foty z chińskich świątyń, wypasionych budynków i ... jedzenia :)

Ale z naszym, hotelem wiąże się kilka... hm... interesujących opowieści. Więc co mi tam :)

Przy okazji - wszystkie informacje, które zamieszczam 
wynikają albo z moich obserwacji, 
albo z zapamiętanych słów naszych przewodników 
(Polaka i Chinki). 
Tylko wiecie... różnie to bywa z moją pamięcią... ;)

Mieszkaliśmy na (teoretycznie) 10 piętrze. Tu chwilowo nie rozpiszę się więcej, bo... będzie konkurs z nagrodami :D :D 

Hotel Plaza ***


Nasz hotel miał *** i myślę, że dużo nie odbiegał od standardów europejskich. Jednak było w nim - a konkretniej w pokojach - kilka ciekawostek:
  • większość rzeczy była umiejscowiona... niżej. A już szczególnie kibelek. To stereotyp, że Chińczycy są mali i niscy - widziałam sporo wysokich Tambylców ;) (o grubasach nie wspomnę...). Jednakże w miejscach publicznych zamiast tradycyjnego (wg nas) sedesu mają zazwyczaj dziurę w podłodze! Nie do końca jest to toaleta rzymska, bo tam jest o co oprzeć dupsko... z tym że publicznie. A tu trza se przykucnąć, odsłonić zadek i ... no sami wiecie... I myślę, że właśnie z tego powodu i mi mieliśmy w pokoju sedes w wersji mega niskiej. Ale jednak - uffff - był to sedes!!!
    Jakże uroczy kibelek publiczny...
  • na wyposażeniu każdego pokoju były maski przeciwgazowe i latarki. Chińczycy mają na ich punkcie małego hopla. Szczególnie w miejscach publicznych. A to na wypadek wojny, a to na wypadek trzęsienia ziemi, a to na wypadek eksplozji którejś z 15 elektrowni jądrowych (budują kolejne 9...). Choć akurat w tym przypadku to nie wiem, czy im mocno pomoże taka maska... Więc i my miałyśmy te jakże atrakcyjne maski na stanie - a za ich uszkodzenie groziły masakryczne kary!!
  • kary też groziły za... pobrudzenie ręcznika! Szok, co? Szczególnie, jak się jest kobietą z wodoodpornym tuszem do rzęs... Przed samym zakwaterowaniem poproszono nas o... nie farbowanie włosów!! Żeby przypadkiem nie pofarbować i ręczników...!!! Tak czysta przed wytarciem to dawno nie byłam...
  • a dbanie o czystość była trochę utrudniona, bo... owszem, mieliśmy i wannę i prysznic, ale nie mieliśmy ani tu, ani tu ruchomej słuchawki prysznica. W wannie tylko kran. Pod prysznicem tylko deszczownica (właśnie wygooglowałam jak to się nazywa, ha!!). No nam to utrudniało życie. Ech, te nasze europejskie przyzwyczajenia...
  • ... także do dobrze oświetlonych pomieszczeń. Udręka!! W pokoju miałyśmy tak nastrojowo, że tylko dzieci robić!! Lamp było wszędzie od groma, ale solidnie oszczędzano na nas z mocą żarówek. Normalnie malowałam się na ślepo - doszłam do perfekcji ;) Ta mroczność trochę gryzie się z chińskim podejściem do życia - oni odczuwają spokój, gdy jest bardzo jasno, bardzo tłoczno i bardzo głośno. W ogóle są strasznie krzykliwych narodem. Może to był ukłon w naszą stronę, że taki nastrój nam zrobili - a my tacy niewdzięczni???
  • za to codziennie dostawałyśmy wodę butelkowaną, sztuk 3. Stawiano je zaraz koło umywalki, pewnie z przeznaczeniem do mycia zębów. Tylko nasza mama męczyła się z wodą butelkowaną - nam z siostrą Zemsta Cesarza jakoś mało straszna się wydała, więc bez zastanowienia korzystałyśmy z kranówy. I nic nas nie złapało. W ogóle nikogo nic nie złapało. Więc albo wodę faktycznie mają tak dobrą jak się chwalą (bo się chwalą), ale wszystko co złe wypaliło w nas ich ostre żarcie... Na szczęście więc nigdzie publicznie nie musieliśmy celować dupskiem w dziurę w ziemi w wiadomym "rzadkim" celu... Naprawdę ufff.... Co do wody, to również w autokarze codziennie rozdawali nam po butelce na głowę. W końcu uzbierał nam się mały zapas. Bo do każdego posiłku również były napoje (a herbata to już w ogóle bez ograniczeń). Miła odmiana po różnych wyprawach po innych egzotycznych krajach, gdzie woda była na wagę złota...! 
    Nasz "mały" zapas wody...
  • dbano także o nas stawiając na holu każdego piętra jonizator powietrza. Dla mnie pewna nowość, ale ja - przykładowo - nie mieszkam w Krakowie... Nie wiem, czy to pomagało, bo jak już wiecie miałyśmy szczęście i nie było smogu (dzięki Bogu za mega długi Nowy Rok!! - wszystko co przemysłowe ograniczone lub zamknięte, ludzie na urlopach, mały ruch na ulicach - ufff ufff ufff). Ale hole w hotelu były zupełnie bez okien, więc może jednak?? 
    Jeden z hotelowych holi
  • i również dbano o nas w zakresie usług telefonicznych. He - na te kilka metrów pokoju, łazienki i mini-przedpokoju dano nam aż trzy aparaty telefoniczne!! I router z wifi... który odkryłyśmy dopiero trzeciego dnia... Oj tam, oj tam... ;) ;) I tak większość "naszych" stron www była zablokowana... Jednak jedna fajna rzecz wynikała z tej ilości telefonów - wszyscy mieliśmy odgórnie ostawione budzenie. No nie dało się go przeoczyć...! ;)

Tak czy owak nasza trójeczka (mama, Siostra i ja) mieszkała w jednym pokoju. A że ja byłam na przyczepkę - to dostałam... dostawkę. Masakryczną dostawkę. Bez szans zmienienia... Pierwsza noc była szybka - tak byłam zmęczona zmianą czasu i intensywnym zwiedzaniem, że spałam jak zabita. Ale potem obudziłam się jak w kostnicy... taka była niewygodna...
Dwa wypasione wyra i moja dostawka...
Na szczęście, jak już pisałam i będę powtarzać pewnie jeszcze ze sto razy, mieliśmy świetnego przewodnika. Od razu wiedział w czym rzecz - nie ja pierwsza spałam na dostawce (wszystkie pokoje w hotelu były dwuosobowe) (nawet w dwupokojowych apartamentach trzecia osoba spała na dostawce). Nie mógł mi zmienić łóżka, za to organizował dodatkowe kołdry, żebym mogła je sobie włożyć pod moje delikatne dupsko :D I tak je poskładałam, że w sumie spałam na... siedmiu warstwach :D :D Jak prawdziwa księżniczka... na dostawce. 

Jednak na tym nie koniec. Od wielu lat śpię w korkach. Bez stoperów normalnie nie ruszam się z domu. A tym bardziej, gdy śpi się z własną matką, która w nocy potrafi dać ostro-chrapiącego czadu... Którejś nocy tak się wierciłam (chrapanie było słychać mimo stoperów!!), że mi w końcu wypadły. Na nieszczęście nie mogłam ich znaleźć w tych moich pierzynowych warstwach. Na szczęście miałam sporo zapasowych...

I tak właśnie stałam się Księżniczką na ziarnku wosku
Bo wiecie, w Chinach wszystko jest podrobione. Nawet Księżniczki ;) ;)

czwartek, 18 lutego 2016

Chiny - słowo wstępu...

Wiem wiem, że czekacie. Na zdjęcia, opisy, ciekawostki - czyli relację z mojego (niesamowitego) pobytu w Pekinie. Bo stwierdzenie, że sobie zwiedziłam Chiny jest ogromnym niedopowiedzeniem...! Sam Pekin ma średnicę około 200km i każdego dnia mieliśmy bardzo obfity program z szeroko pojętym zwiedzaniem i doświadczeniem kulturowym. Żeby móc powiedzieć "zwiedziłam Chiny" musiałabym tam chyba być przynajmniej z rok... a i to by pewnie nie wystarczyło!!


BEIJING = PEKIN ;)


Tak więc pozwiedzałam sobie Pekin, z którego ani razu nie wyjechałam, he. 

Mieliśmy farta niesamowitego! Póki co - tak pokrótce:
- oba loty były bezpośrednio Warszawa-Pekin
- trafił nam się rewelacyjny przewodnik. A w sumie to nawet dwóch (Polak i Chinka)
- przez większość czasu mieliśmy świetną pogodę do robienia zdjęć
- przyleciałyśmy zaraz po chińskim Nowym Roku - miasto było ślicznie udekorowane
- j.w. - uniknęliśmy stania w mega korkach (rozwinę temat - obiecuję!)

Jeszcze nie wróciłam na czas polski, czuję się strasznie zamulona i nie mogę skupić myśli. No musicie dać mi kilka dni na powrót do normalności. I na posegregowanie zdjęć, bo jest ich kupa i trochę ;) I na uporządkowanie myśli, bo naprawdę nie wiem od czego zacząć...


Noworoczne dekoracje



A może mi pomożecie?? 
Co byście chcieli wiedzieć?? 
O czym mam najpierw opowiedzieć?? 
Jakie zdjęcia wstawić?? 

Tylko please - nie piszcie, że wszystko....
 ;) ;) 

sobota, 6 lutego 2016

Bardzo proszę o ciszę!

Moja myśl na dziś - ludzie nie lubią ciszy.

I specjalnie dla Was z wielką ochotą myśl tę rozwinę ;)

Byliśmy dziś na obiedzie u teściów. Wszystko było cacy, obiad jak zwykle pierwsza klasa, a po obiedzie Em. tradycyjnie zachciało się spać (zazwyczaj jeszcze śpi dwa razy dziennie). Moi teściowie mieszkają w domku jednorodzinnym z otwartą kuchnią - jak się w niej sprząta to słychać wszędzie. A jak gada - to jeszcze gorzej. A jak gada mój teść - to nikt nie ma szansy zasnąć...

Em. nie była specjalnie przyzwyczajana do ciszy, ale myślę że obie z eL. mają słuch po mnie. Nie tylko muzyczny, ale bardzo wrażliwy. Cała nasza trójka ma problemy z zaśnięciem w hałasie. No oprócz ekstremalnych sytuacji, jak np. ciąża (kiedyś o tym pisałam na fb - prawie na samiutkim początku - ale właśnie zobaczyłam, że wpis zniknął... domyślam się dlaczego i chyba go ponowię). Wychodzę również z założenia, że sen dziecka to rzecz święta. Nie dość, że jest bardzo potrzebny do regeneracji małego organizmu, to głęboko wierzę, że dzieci, które dobrze śpią zdrowo też rosną. Dlatego dbamy, aby nasze dzieci mogły się spokojnie wysypiać - i w dzień i w nocy.

Wróćmy jednak do teścia. Jest to już pan w tzw. szanowanym wieku, trochę niedosłyszy i ma tendencję do krzyczenia zamiast mówienia. Nie ze złych intencji - po prostu dudni głosem. Tak więc Em. próbowała zasnąć, a teściowa próbowała uciszyć dziadka. Średnio skutecznie... W końcu trochę obrażony zawinął się na osobistą drzemkę.

Nie wyciągajcie pochopnych wniosków, że teraz będę bluzgać obelgami. Wręcz przeciwnie! Ja naprawdę potrafię zrozumieć jego dyskomfort - przecież był u siebie w domu, a ciągle go ktoś uciszał. Mój teść jest GŁOŚNYM człowiekiem i już. Trochę mnie jednak denerwuje fakt, że nie potrafi zrozumieć, że inni wolą CISZĘ.

Właśnie! Bo o ciszę się rzecz rozchodzi. Pamiętacie, kiedy ostatni raz byliście W CISZY?? Nie dlatego, że Wy nie gadaliście, ale zwyczajnie było cicho dookoła. Rozumiecie - bez muzyki, bez TV, bez ruchu drogowego, bez bzyczenia owadów, bez szczekania psów, bez odgłosów maszyn, bez szumu wody? Większość standardowych ludzie nie umie żyć w ciszy. Męczy ich. Zastrasza. Doprowadza do obłędu. 

A ja ciszę kocham!! Może dlatego, że słyszę za dużo (mam prawdziwy słuch muzyka, w dodatku trochę podszkolony na studiach, przez co np. nie postrzegam muzyki tak jak nie-muzyk) i często dźwięki mnie bolą. A może mam takie usposobienie. Akurat tego już nie analizuję - tak mam i już. 

Koszmarem od zawsze było dla mnie spanie. Szczególnie przy osobie chrapiąco-sapiącej. Już w podstawówce potrafiłam wyemigrować w nocy do łazienki i spać w wannie, byle tylko nie słyszeć mega chrapiącego taty...! Obecnie, od kilku lat, śpię w stoperach - noc w noc. Bez nich nie zasnę, nie ma szans. Zdaję sobie sprawę, że one nie zapewniają mi ciszy a po prostu odgradzają od większości hałasów (które nie wytwarzają drgań). Jednak to dzięki nim i szumowi który powodują w uszach potrafię się odprężyć i w końcu zasnąć (jak ktoś ma problemy ze snem - polecam. A nuż to brak ciszy Was denerwuje a nie np. życiowe problemy...?).

I bardzo proszę - oto moja lista dźwięków i hałasów (?) wściekle mnie irytujących:
- głośna muzyka, a raczej dudnienie z tej muzyki, u sąsiadów zza ściany (szczególnie w ciepły dzień, gdy by się chciało otworzyć okno i posłuchać odrobinę przyrody...)
- j.w. ale w samochodach, które sobie chwilowo parkują u nas pod balkonem, często tylko po to chyba, żeby mnie zdenerwować
- jęczenie dzieci
- trzaskanie drzwiami (szczególnie na klatce schodowej - niesie się jak diabli)
- silnik motoru, który stoi i się rozgrzewa (???)... wcześnie rano albo późno wieczorem... pod naszym oknem w sypialni...
- buczenie/muczenie naszej osobistej wściekłej krowy
- chrapanie/sapanie
- głośne mówienie gdy nie ma ku temu potrzeby (bo np. nie trzeba niczego/nikogo przekrzyczeć)
- tandetne zabawki o morderczych dla ucha melodyjkach
- przewracanie stron książki szorstkimi paluchami (coś jak skrobanie paznokciem po tablicy....... brrr)
- ujadanie i szczekanie psa zostawionego na długo samego w domu
- pękanie balonu (również wielkie brrrrrr)


Jakbym dobrze się zastanowiła, to bym pewnie jeszcze sporo wymyśliła. I nie bez powodu głośna, dudniąca muzyka jest na miejscu pierwszym. Długo walczyłam z sąsiadami o prawo do ciszy we własnych czterech kątach. Matko jedyna, co to była za męczarnia!! Myślę, że pokontynuuję ten wątek w jakimś kolejnym wpisie - bo może i ktoś inny ma podobny problem. 

Tak czy owak - bardzo szanuję ciszę i prawo drugiego człowieka do niej. I myślę, że to właśnie życie w ciągłych hałasach powoduje, że człowiek żyje w coraz to większym zdenerwowaniu i chaosie wewnętrznym.

A jak jest u Was? 
Jest coś, co Was wnerwia tak, 
że macie ochotę zaszyć uszy...??



Ps. Jak ktoś nie zna Ahmeda, Martwego Terrorystę, to serdecznie polecam: KLIK. A jak ktoś zna, ale się stęsknił - to też śmiało klikajcie :D :D

niedziela, 24 stycznia 2016

Gorszy przypadek

Siedzimy sobie w tym szpitalu okrutnym i nie wiemy kiedy wyjdziemy. A tak naprawdę to nie wiemy kiedy Em. wyjdzie, bo my z Ka. staramy się sprawiedliwie wymieniać (żeby każdy miał możliwość choć raz na dobę wleźć do wanny i rozciągnąć się na wyrku). Ale o tym wszystkim potem - gdy już rodzinnie będziemy w domu... I nie będzie mi się chciało tak strasznie ryczeć...

Póki co, historia z sali obok. Nie dlatego, że cieszę się czyimś nieszczęściem, ale dla pocieszenia - że mogło być gorzej...!

Otóż w sali obok jest kilkumiesięczny chłopiec u którego prawie cały czas siedzi tata. Troskliwy tata - karmi, nosi, myje, bawi się itp. Ale TYLKO tata! Ciekawość nas - bab - zżerała okropnie i w końcu podczas grupowych inhalacji spytałam się owego tatę w czym rzecz (w sensie - gdzie jest mama??).

I proszę bardzo - oto cała tajemnica.

Bobas był już chory i leżakował wcześniej w szpitalu. Też na zapalenie oskrzeli. Wyzdrowiał i wrócił do domu... w między czasie zarażając swoją mamę. Mama poległa w domu na paskudne zapalenie oskrzeli i... znów zaraziła synka. Który kilka dni po wypisie znów wrócił na oddział. Z tatą właśnie. A żeby było jeszcze kolorowiej, to jego starszy brat podłapał zapalenie krtani. I tak się kurują parami...

Sytuacja fatalna - tata na wagę złota!! Widać, że jest zmęczony potwornie, ale cały czas z uśmiechem na twarzy i troskliwy. I cierpliwy!! Podziwiam, bo ja czasem już pękam i mam ochotę uciec. Z bezsilności przede wszystkim... no ale o tym potem...

Tak więc piszę tu o tym tacie z synkiem i codziennie patrze na nich przez szybę w ścianie. 
I się trzymam tej myśli - że jak oni mogą to my też!! O!!