Pokazywanie postów oznaczonych etykietą stopy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą stopy. Pokaż wszystkie posty

piątek, 2 września 2016

Nie taka ósemka straszna...

Witajcie po wakacjach! :) Długo mnie nie było - trochę z lenistwa, ale przede wszystkim z braku zasięgu. W tym roku mieliśmy prawdziwe wakacje poza cywilizacją (na szczęście z toaletą, chociaż i tu było z przygodami, he).

Ale ja dzisiaj nie o tym. Wakacje się skończyły a więc wracamy do zwyczajnego porządku dnia. A u nas dzień bez lekarza to dzień stracony. No dobra... może tydzień :) I o tym Wam właśnie napiszę ;)

poniedziałek, 28 marca 2016

Święta, święta i po...

Jak tam obżartuchy? Uzupełniliście zapas kalorii na następne pół roku? Czy korzystaliście z pięknej pogody i na bieżąco spalaliście kalorie? :D Ja, niestety, robiłam tylko zapasy tłuszczyku - na dwór wyszłam tylko na balkon... A czemu? No zgadnijcie... Tak, zgadza się - choroba nadal zbiera swoje żniwa...

niedziela, 27 marca 2016

Masaż stóp dziecka - sposób na całe zło!

Moje dzieci należą do grupy pieszczochów - lubią być masowane, tulone, ściskane i całowane. Przynosi nam to obopólną radość i zaspokojenie potrzeb wyrażania miłości na linii rodzic-dziecko-rodzic. 

Jednak nie wiem czy wszyscy wiecie, że masaż poszczególnych części ciała może przynieść dziecku nie tylko komfort psychiczny i emocjonalny, ale także pomóc w pokonaniu różnych dolegliwości! I tak, bardzo proszę, kilka rad jak masować małe ukochane stópki aby przynieść dziecku ulgę:

niedziela, 17 stycznia 2016

Poważna choroba z przymrużeniem oka ;)

No tak - nadal męczymy się z chorobą Em. Już było tak dobrze!! Kaszel minął, katar minął, charkanie minęło, zostało tylko poranne syczenie-gwizdanie, które szybko przechodziło po inhalacjach. I dupsko w końcu wróciło do normy - zero podejrzanych zmian i wysypek.

Było miło - i się skończyło. Wczoraj Em. potknęła się podczas próby chodzenia i puknęła się brodą o nieprzyjemny kant. Nie ma żadnego śladu, ale afera była spora. Darła się strasznie. I jak tylko przestała - wrócił mokry, upierdliwy kaszel. I cięższych oddech. I problemy ze snem. I marudzenie...

No ale miało być z przymrużeniem oka.... ;) ;)

Dziś mój mąż szykował się około południa do pracy. A że jeździ do niej rowerem, to właśnie wskakiwał w swoje sexi sportowe wdzianko. Ubierając skarpetki rzekł oto do mnie:
- Zobacz, fajne te skarpetki, nie?
- No fajne. A czemu?
- Bo niby specjalne dla sportowców, a tak dużo wcale nie kosztowały.
- Aha...
- I zobacz, jak długo je mam, ubieram je codziennie, piorę raz w tygodniu a one wcale nie są przetarte...
- Raz w tygodniu?!?!?!?!

Czaicie już??? Ja tu podejrzewam Bóg wie co, że co to mi nie zatruwa i zatyka dziecka - przemycony dym tytoniowy albo sierść jakiegoś zwierza, kurz, pierze, proszki do prania, żarcie jakieś, a tu co?? A tu tygodniowy swąd skarpetek używanych dzień w dzień do jazdy rowerem...

Padłam...

- Ty, ale nie opiszesz tego na blogu?!?
- Wiesz, nawet o tym nie pomyślałam, ale skoro sam się upominasz...
- No weź...

I się wzięłam. No i masz! Kocham Cię Mężu. Z Chin przywiozę Ci czteropak.
Skarpetek :* :* :*

:D :D :D

niedziela, 10 stycznia 2016

Totalne szaleństwo!

Iji-ha! Przeżyliśmy :D Choć było ... ostro!

Nasz pierwszy bal w przedszkolu. A w sumie eL. pierwszy bal - wariactwo na całego. 

Powiem Wam tak - jedno przebranie karnawałowe to już wyczyn.
Przebrać całą rodzinę - tematycznie! - wyzwanie.
Przebrać całą rodzinę - tematycznie i DWUKROTNIE - zamieszanie.
Przebrać całą rodzinę - tematycznie i dwukrotnie; i siebie - tematycznie i TRZYKROTNIE 
- to już masakra...!

Impreza zaczynała się o 14:30. I to nie taka impreza tradycyjna-przedszkolna. W naszej placówce to bal dla wszystkich - dzieci z wszystkich grup, ich rodzeństwa i rodziców (opiekunów). Z nami była jeszcze moja Siostra, żeby pomóc przy Em. Rzecz jasna nie wszyscy przyszli wczoraj - tak jak my. Część zapisała się na następny dzień, a część olała w ogóle sprawę. 

Ale ci co przyszli - takiego balu przebierańców jeszcze nie widziałam!! Olać dzieci - je zdecydowanie łatwiej przebrać. Gdybyście jednak zobaczyli tych rodziców!!! NIESAMOWITE czego ludzie nie wymyślą!!!

Oto kilka przykładów niestandardowych (bez Elsy, strażaka i kotka) przebrań rodzinnych:

1. Bajka czerwony kapturek (wygrali konkurs przebrań!)
Przedszkolak - czerwony kapturek
Siostrzyczka - drugi czerwony kapturek
Tata - leśniczy
Mama - wilk, który połknął... trzeciego czerwonego kapturka...! :D :D

2. Władcy z poddanymi
Dzieci - królowie
Rodzice - biedni poddani (za czasów średniowiecza - rewelacja!)

3. Żeglarze
Tata - bosman
Mama z dziećmi - i jego majtki ;)

4. Król z damami
Przedszkolak - król
Mama z siostrą - damy dworu

5. Piekarze
Mama - piekarz
Tata - piekarz
Dzieci - piekarze :)

I bardzo proszę - nasze pierwsze (podstawowe) przebranie:
Orszak ślubny
eL. - panna młoda (z moim osobistym welonem i mini bukietem ślubnym, i w kiecce z Wójcika, którą kiedyś kumpela kupiła dla swej córci, by w niej niosła obrączki do prawdziwego ślubu - kompetny czad!))
Ka. - pan młody (w stroju z osobistego weselicha)
Ja, Siostra i Em. - świadkowe w czerwonych kieckach, czarnych bolerkach i innymi gadżetami.

No i impreza się zaczęła. Grali tak, że pewnie połowa osiedla słyszała. Wiecie - prawdziwy didżej, prawdziwy wodzirej i gość specjalny, co to i śpiewał i grał. A pomiędzy tym wszystkim i kamerzysta i fotograf. Taaak - szybko zrobiło się gorąco, upalnie i duszno. Bo okna pozasłaniane, żeby były efekty świetlne widoczne. I żeby obcych nie kusić owym widokiem, tak myślę.

Minęło pól godziny, a ja już musiałam lecieć przebrać wdzianko - prawie całkowicie. Co tu kryć, ostała mi się tylko bielizna i rajstopy. A, i buty! W następnym przebraniu i buty miałam inne ;)

Tak więc - przebranie nr 2 - chórek do zespołu Blues Brothers. Czyli wiecie - czarne spodnie (moje), biała koszula (moja), czarna marynara (buchnęłam komuś z naszej pseudo garderoby, bo nie miałam swojej, he...), czarny krawat (Ka.), czarne okulary (koleżanki z "chórku"), czarny kapelusz (Siostry). I sru - z powrotem na scenę, jako gość specjalny. Daliśmy czadu! 

Skończyły się owacje i co? I pędem do szatni z całą rodziną, żeby wszystkich przebrać za cowboyów. Wyrobiliśmy się dosłownie na styk. Wyglądaliśmy - no jak cowboye. Dżiny, koszule, szelki (Ka.), buciory (ja i Siostra) i rzecz jasna - magiczne kapelusze! A, no i rekwizyty - instrumenty. Weszliśmy na salę, przedstawiliśmy się, trochę pouczyłam ludność kroków i już - zaczęliśmy!
eL. grała na skrzypkach (naprawdę),
Em. z Siostrą grały na bębnach (naprawdę!!),
Ka. śpiewał, grał na harmonijce i trochę tańczył (eee... zupełnie nie naprawdę, no oprócz tańca)
Ja. śpiewałam, tańczyłam i dbałam o to żeby wszyscy wiedzieli co robić (naprawdę, no oprócz śpiewania)
Skończyliśmy, kapelusze poleciały w powietrze, a my dostaliśmy brawa i torcik - niespodziankę. 

Potem to już mogliśmy zasiąść w sali bankietowej i wcinać przysmaki. I przede wszystkim uzupełnić płyny. Oddelegowałam Siostrę z Em. do domu (bo mała nie jest jeszcze zdrowa, nic a nic - ale mieliśmy ją traktować jak zdrowe dziecko, więc chociaż na część imprezy poszła), trochę potańczyliśmy i co niektórzy brali udział w konkurencjach rodzinnych. Efekt - dwa hula hopy i kolorowa gra domino. 

Wytrzymaliśmy do samiutkiego końca, pożegnaliśmy się z uśmiechami na twarzach i wesoło wróciliśmy do domu. A tam zdjęłam buty - o rany.... dobrze, że Was z nami nie było. W sensie w momencie zdejmowania tychże butów... Bo nie bycia na balu to żałujcie na całego...! :D

He - to nie był koniec naszego dnia, bo na wieczór jechaliśmy do znajomych na parapetówkę. Ale o tym już w kolejnym wpisie, bo nadal odsypiam ;)

Kocham bale przebierańców! Nawet takie mordercze... ;)

czwartek, 10 grudnia 2015

Boso czy w papciach??

Miałyśmy iść dopiero jutro na kontrolę, ale Em. dostała przykrej reakcji alergicznej, nie wytrzymałam i poszłyśmy dziś. Hurra !! Co za szczęście!! Oskrzela czyste, jutro rano odstawiamy leki, alergia powinna minąć zaraz po odstawieniu. A w sumie to nie alergia tylko jakieśtam zmiany po antybiotyku. Uff... Moje dziecko raczkuje jak petarda - dogonić ją z lekarstwem to niełatwa sztuka!! Uradowane wyszłyśmy z gabinetu i aby to uczcić poszłyśmy we trzy na śliczny jesienny spacerek.

A, bo eL. nie poszła do przedszkola i też dziś była u lekarza-rehabilitanta. Jak się okazało zupełnie niepotrzebnie, bo nic jej nie jest (ponownie ufff), ale przynajmniej pojeździłyśmy sobie windą. I dostałyśmy zalecenie, które trochę burzy mój światopogląd...

ZALECENIE:

Dowiedziałyśmy się otóż, że latanie po domu w samych skarpetkach to zabójstwo dla stóp. Bo człowiek owszem, ma sobie chodzić bez butów, ale po miękkim - trawa, piasek, błotko. Ale po panelach i płytkach to obowiązkowo w obuwiu...! Bo taki właśnie człowiek jest, tak został stworzony i do tego mamy przystosowane ciało.

Trochę mnie zatkało - bo od małego dzieciaki latają u nas wręcz na bosaka. Albo w skarpetkach-antyślizgach. Papcie ubieramy tylko u kogoś, kto ma zimne podłoże (np. u teściów - mają stary dom z mnóstwem przeciągów). A tak to hulaj dusza. Matko jedyna - ja nawet w domu nie miałam papci dla eL.! (już mam, po wizycie u dr z rozpędu poszłyśmy kupić). Tylko jak ja ją przekonam i przyzwyczaję do chodzenia w papciach, gdy
a) sama nie chodzę
b) Ka. nie chodzi
c) generalnie wszyscy w naszych rodzinach u nas (jak przychodzą) chodzą bez - bo ciepło
d) i znajomi też bez...
e) nie do końca w to wierzę...

W wolnej chwili zrobię mały resarch , jak to powinno być i co kto ma na ten temat do powiedzenia. Ale do tej pory słyszałam, żeby nie usztywniać, nie ograniczać, niech sobie stópki swobodnie hasają. A tu taki ZONK! Poinformuję Was, co odkryłam. Jak coś mądrego odkryję, rzecz jasna ;)

A jak jest u Was w domach??? W kapciach czy bez???


(tak sobie myślę, że jednak nie mamy takiego bałaganu w domu, 
skoro wszyscy nasi goście latają na bosaka i się nie boją...;) )