poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Historyjki zza kierownicy

Dużo Wam o sobie pisze, ale na pewno nie wszyscy wiedzą, że od jakiegoś, no już dłuższego czasu zajmuję się (że tak to ujmę) marketingową stroną działalności pewnej szkoły jazdy. Nie jestem ani instruktorem, ani - tym bardziej - egzaminatorem! Po prostu mam sporo wolnego czasu i mogę ;)

Mając bliski kontakt z najnowszymi informacjami na temat kursów i egzaminów na "prawko" czasem strasznie mi włos mi się jeży i zachodzę w głowę "co autor nowego przepisu miał na myśli"... Ale że za maleńka (!) jestem na wszelkie protesty to po prostu Wam opiszę, jak to ja zdawałam moje OBA egzaminy. Uśmiejecie się... 

EGZAMIN nr 1 - w POLSCE
Zdarzyło się tak, że prawko robiłam już w liceum. I pierwsze podejście do egzaminu oblałam na placu manewrowym (za moich czasów jeszcze cały plac obowiązywał...). Trochę z mojego powodu (głupi stres), trochę z powodu nowych linii, które zostały namalowane na niewyblakłych jeszcze starych. Ale ja nie o tym.
Podchodząc do poprawki, miałam już zdane testy, więc tylko czekałam na przydział samochodu z egzaminatorem. Od razu stres mi podskoczył o 100% - do każdego auta było przydzielonych po 3-5 osób, a do mojego... tylko ja!! Zestresowałam się jeszcze bardziej, gdy mnie wyczytano - miałam jazdę z kobitką, ówczesnym postrachem naszego WORDu! No ale nic. Wsiadłam, przeżegnałam się ukradkiem i ruszyłyśmy. Plac zdałam z zamkniętymi oczami (zwyczajnie - nie patrzyłam na te głupie linie, he), przyznałam się, że zapomniałam o pasach (wybaczono mi), nie przyznałam się, że zapomniałam o lusterkach (ekhm...) i ruszyłyśmy w miasto.
To było jeszcze przed reformą egzaminowania - jazda po mieście była krótka i polegała na kilku okrążeniach okolicznych ulic. A tu niespodzianka!! Pani egzaminator kazała mi skręcić raz (uff), potem drugi (uff), zaparkować na osiedlowym parkingu (!?!?!?!?!), założyć blokadę na kierownicy (nie umiałam...) i pokazując paluchem mówi:
- Mieszkam tam na parterze. Muszę iść zjeść śniadanie. Jak ktoś będzie panią niepokoił proszę uderzyć w klakson trzy razy.
Właśnie... Pół godziny później prościutko wróciłyśmy do WORD'u, z pozytywnie podpisanym papierkiem. 

EGZAMIN nr 2 - w USA
Jadąc do Stanów miałam co prawda wyrobione prawo jazdy międzynarodowe, ale w niektórych stanach było ważne tylko kilka miesięcy. W między czasie więc, musiałam podejść do prawdziwego egzaminu jak każdy Amerykanin. W szoku byłam ogromnym! Po wielu tygodniach zakuwania w Polsce, wyjeżdżonych godzinach i stresie na polskim egzaminie - nie wspominając o poniesionych kosztach! - w USA po prostu przeżyłam przyjemną przygodę.
A było to tak. Pojechałam do tamtejszego odpowiednika WORDu i zapisałam się na pierwszy wolny termin egzaminu. Czekałam całe 4 dni. Na egzamin podjechałam własnym autem (nie dlatego, że miałam już prawko - ale dlatego, że tak tam dorośli zdają prawko). 
Najpierw posadzono mnie przed komputerem w wydzielonym boksie (kolejki nie było wcale, boksy stały sobie na korytarzu, pilnowane przez jednego urzędnika). Nie pamiętam ile było pytań - może około 40, ale naprawdę, były tak banalne, że aż czasem się zastanawiałam, czy mi umysł nie płata figla. Test wyboru zajął mi może jakieś 10 minut. Wynik pokazał się automatycznie (zdany, rzecz jasna). 
Po 5 minutach został mi przydzielony egzaminator. Podeszliśmy razem do auta i egzaminotor sam zrobił mi przegląd, he - sprawdził światła, hamulce i takie tam. Wsiedliśmy, pogadaliśmy trochę o Polsce, pojechaliśmy na mini wycieczkę zobaczyć jakiś tam sławny most, wróciliśmy i już. 
Poczekałam chwilę aż wypisze papiery i zostałam pokierowana do punktu odbioru prawa jazdy! Czyli co? Czyli pstryknęli mi fotę, wydrukowali dane na plastiku i już - byłam dumną właścicielką amerykańskiego prawa jazdy. A ile cała zabawa mnie kosztowała? Całe 12 i pół dolara...!



Śmiejecie się? Ja tak. Za każdym razem jak to opowiadam....!
A jak tam Wasze przygody z prawkiem? Macie jakieś warte opisania wspomnienia? :D

6 komentarzy:

  1. Nie mam prawa jazdy....mój mąż zdał za pierwszym razem, jakoś bez problemów, za to syn za trzecim. Wykupiliśmy mu dodatkowe szkolenie w innej szkole jazdy, w innym mieście i okazało się, że szkolenia różnią się w szczegółach...za trzecim razem zdawał u miłej kobiety, bez problemów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Różnie to bywa ze szkołami jazdy, instruktorami i egzaminatorami. Moja osobista mama chrzestna zdała dopiero za ósmym czy dziewiątym razem! Ale tu akurat się nie dziwię, he ;) ;) Z drugiej strony znam takie osoby co zdały za pierwszym podejściem, a za China bym nie wsiadła z nimi za kierownicą...!

      Usuń
  2. Ja zrobię prawo jazdy, jak wprowadzą taki system zdawania jak w Stanach - żebym mogła swoim autem i lekcje robić z mężem :) Co prawda zbliżam się do czterdziestki, ale może jeszcze się doczekam? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. He. Szkoda, że to tak nie działa, że można sobie zrobić prawko gdziekolwiek będąc na wycieczce a potem spokojnie użytkować w Polsce ;)

      Usuń
  3. Ja mam przygodę jak robiłam kurs.. otóż w czasie lekcji instruktor mówił o kulturze na drodze no i powiedział że jak ktoś cię wpuści na drogę to należy mu podziękować poprzez właczenie dwóch kierunkowskazów, no to ja chcąc zabłysnąć mówię że nie można właczyć dwóch kierunków naraz, można albo lewy albo prawy. Na to słyszę głos z tyłu sali : ej Blondyna włącza się światła awaryjne :) No i wtedy dowiedziałam się o istnieniu świateł awaryjnych
    A.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj no bo tak niekonkretnie powiedział ;) :P Mi to do teraz się niektóre światła mylą - wstyd się przyznać :P

      Usuń