Tu przeczytasz Perypetie z sąsiadami cz.1
Pod koniec maja zostawiłam Was z informacją, że sprawa jest w toku. Nie dość, że "działo się" to jeszcze buczało i huczało. Ale od początku.
Po incydencie z pijackimi groźbami i próbą rękoczynów naszego ukochanego sąsiada, razem z moim tatą (ówczesnym dzierżawcą działki) napisaliśmy pismo do Zarządu ROD, w którym dokładnie nakreśliliśmy sytuację. Pod pismem podpisali się wszyscy okoliczni sąsiedzi, którzy również serdecznie mieli dość Be. Pismo zostało wysłane listem poleconym, więc uzbroiliśmy się w cierpliwość i czekaliśmy na odpowiedź.
Czekaliśmy miesiąc.
Odwiedź nie przyszła.
Imprezy za płotem natomiast chwilowo ucichły do umiarkowanych, a po jakimś czasie ululany jak bela Be. nasadził się na mojego męża z pretensją, że na niego donosimy. Chciał się z nim bratać i łagodzić sprawę, co oczywiście zupełnie nie przeszkodziło mu po kwadransie w wykrzyczeniu wielkiej miłości do mnie (tak w skrócie - bo darł się przez pół nocy). I o ile muzyczne jebanki ucichły, o tyle zaczął nas - okolicznych sąsiadów - raczyć kabaretami z tv na tzw. full. Właśnie...
Na domiar złego zmarł jego ojciec, który jako jedyny miał jakąkolwiek nad nim władzę. Po tym zupełnie spuścił się ze smyczy i zwalając wszystko na żałobę swoim chamstwem naprawdę ostro dawał nam popalić.
W między czasie i inni sąsiedzi chodzili na oficjalne skargi do Zarządu. Bezskutecznie.
W końcu razem z rodzicami wybraliśmy się do notariusza, aby raz konkretnie załatwić przepisanie praw do działki na mnie - tak, żebym miała wszelkie prawa aby walczyć z Be. Dotychczasowo wszędzie potrzebny był podpis mojego taty.
Z pismem od notariusza wybrałam się na spotkanie Zarządu, na którym od razu dali mi "skierowanie' na szkolenie na działkowca (poważnie, jest coś takiego) do Wojewódzkiego Zarządu ROD. I to, proszę wszystkich, był ich największy błąd.
Obecnie jestem po dwóch spotkaniach z Szefem Szefów, oraz napisałam kolejny list upominający. Wykułam na pamięć prawie cały kodeks prawny działkowca i regulamin. A, no i byłam na policji, gdzie - kto by się spodziewał - odesłano mnie z kwitkiem.
I ponownie w skrócie:
- nasz sąsiad obecnie nie ma praw do działki
- miał te prawa jego ojciec ale zmarł nie przepisując ich na nikogo
- z urzędu, w ciągu pół roku, może się o nie starać żona zmarłego
- po tym czasie, przez kolejne trzy miesiące, o prawa może się starać reszta rodziny
- nasz ROD nie miał pomysłu na strategię, zwalając wszystko na sąd i opłaty z nim związane
- ciężko mieć strategię, jak regularnie chleje się w działkowym barze z naszym upierdliwym sąsiadem...
- więc strategię znalazłam ja
- przy okazji nagrywając wspaniałe dzienne i nocne wywody Be. na kamerę
- jednocześnie zastraszając Zarząd nasz Zarządem Wojewódzkim
- Szef Szefów na moją prośbę przedzwonił do naszej Szefowej
- w końcu dostałam pismo z odpowiedzią
- i strategia póki co działa
- otóż żona (mama sąsiada) złożyła wniosek o członkowstwo i prawa do działki
- wniosek, poparty konkretnymi paragrafami, został rozpatrzony negatywnie
- z zastrzeżeniem, że póki nie będzie porządku na ich działce nic się nie zmieni i będą musieli sprzedać domek
- więc niestety jeszcze nic nie jest przesądzone
- i póki co przyjeżdżają na działkę
- ale jest błoga cisza i spokój
- a ja czekam co dalej.
Więc tak sprawa obecnie wygląda. Niedługo zamykamy działkę na zimę, ale na pewno wrócę do tematu wiosną.
Oczywiście, jeśli ktoś walczy z sąsiadem, służę pomocą i wiedzą. Proszę dać znać a podeślę odpowiednie paragrafy i skieruję gdzie trzeba.
I nie mam tu na myśli sąsiadów tylko działkowych. Tych z bloku/domku również. Bo ja chamstwa po prostu nie dzierżę...!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz