Witajcie po wakacjach! :) Długo mnie nie było - trochę z lenistwa, ale przede wszystkim z braku zasięgu. W tym roku mieliśmy prawdziwe wakacje poza cywilizacją (na szczęście z toaletą, chociaż i tu było z przygodami, he).
Ale ja dzisiaj nie o tym. Wakacje się skończyły a więc wracamy do zwyczajnego porządku dnia. A u nas dzień bez lekarza to dzień stracony. No dobra... może tydzień :) I o tym Wam właśnie napiszę ;)
WCZEŚNIEJ
No to od początku. I od razu słowo wprowadzenia - a nawet kilka - co by w kontekst sytuacji bardziej się wczuć:
1) Od jakiegoś czasu męczę się z dużym paluchem u stopy. Sprawa raczej estetyczna, choć aktualnie boli szalenie - już trzy razy byłam na wymrażaniu zupełnie niefajnej narośli. Ostatni raz dwa dni temu, więc cholerstwo mocno daje o sobie znać.
2) Gdy byłam w pierwszej ciąży tak mocno popsuły mi się zęby, że aż dwa musiałam usunąć. W tym ósemkę - cierpiałam nieludzkie męki, i przed, i w trakcie usuwania, a po to już szczególnie. Koszmar...
3) O ile po pierwszej ciąży stoczyłam prawdziwą walkę z zębami, o tyle po drugiej to już był po prostu było piekło totalne. Na pewno nie pomogło 8 miesięcy wymiotów i skłonność do próchnicy. No i cóż - wycieczka do dentysty wiązała się (i nadal wiąże) z ogromnym strachem i... wstydem. Mimo że na pierwszy rzut oka mam eleganckie, białe zęby, to dentysta zawsze ma co u mnie robić. Bleee.
Z ósemką z dzisiejszej opowieści walczyłam już długo. Dwóch dentystów sugerowało mi, żeby ją po prostu wyrwać, ale łatwo mówić - po pierwszej ekstrakcji zęba na samą myśl o kolejnej wizycie robiło mi się słabo. Do tego koszty - wyrwanie ósemki u dentysty prywatnego kosztuje od 200zł do... no wielo-wielokrotności tej kwoty (liczę razem z kolejnymi wizytami, szwami i innymi teoretycznie okrutnymi zabiegami). No i jeszcze prześwietlenie. I czas - przy dwójce dzieci zawsze jest jakieś usprawiedliwienie, jakaś wymówka żeby wizytę przesunąć...
No ale stało się - ząb popsuł się na tyle, że oprócz bólu powodował też niesympatyczny posmak w buzi i... brzydki zapach. A to zdecydowanie przelało szalę. U nas, w Bydgoszczy, państwowo zęby usuwa się w poliklinice przy Szpitalu Wojskowym (może gdzieś indziej też, ale moi znajomi stomatolodzy tam właśnie mi sugerowali chirurga). Co prawda ostrzegano mnie przed dłuuuugimi terminami, ale cóż - nie było wyjścia. Do prywatnych dentystów też trzeba czekać, a przynajmniej nie trzeba płacić...
ŚRODA
Los chciał, że akurat dwa dni temu Ka. rejestrował się telefonicznie w owej poliklinice do ortopedy. Korzystając z okazji - w końcu się zmotywowałam i przejęłam słuchawkę:
- Dzień dobry, chciałabym umówić się do dentysty chirurga na usunięcie ósemki.
- A ma pani skierowanie? Bo do chirurga jest potrzebne.
- Oj, to nie wiedziałam. A skąd mogę dostać takie skierowanie?
- Od lekarza stomatologa albo lekarza rodzinnego, bo też może wystawiać na ósemki.
- A jakie w ogóle macie terminy do dentysty? Bo może wtedy do zwyczajnego najpierw się zapiszę...
- A to na październik.
- A do chirurga?
- No też trzeba z dwa miesiące poczekać...
- To wie pani co, niech mnie pani zapisze do dentysty na konsultację, bardzo proszę. Ja poczekam.
- Hm... To może ja panią zapiszę do doktora, który dobrze wyrywa zęby, może się podejmie...
- A jak nie, to da mi skierowanie do chirurga?
- Oczywiście.
- To ja poproszę...
- No to może... Jutro na 13:30?
- Eeee...??? Jutro???
Nie mogłam - Ka. ma popołudniówki w tym tygodniu.
- A w piątek? Może pani? Na 12:00?
Mogłam.
Tak więc w tempie ekspresowym wybrałam się do dentysty z zamiarem opowiedzenia mu całej historii mojego szczękowego życia. Ułożyłam nawet wspaniałą przemowę na temat niskiego progu bólu. A tu co? No właśnie...
PIĄTEK
Na miejscu byłam za kwadrans dwunasta - nienawidzę się spóźniać. I że nie było nikogo przede mną od razu posadzono mnie w fotelu. Pojawił się dentysta - mały, chudziutki, starszawy knypek.
- Pani do rwania - rzekła pomoc dentystyczna.
- Ale z ósemką - rzekłam ja.
- A to pani otworzy buzię, zobaczymy - rzekł lekarz, po czym ledwie zerknął mi w usta i już aplikował cztery zastrzyki. Normalnie miał takie tempo, że ledwo nadążałam z oddychaniem. Po czym sobie wyszedł do pomieszczenia obok.
- O, doktor solidnie panią znieczulił - rzekła sympatycznie pomoc.
- Aha....?!?! - rzekłam bardzo elokwentnie ja.
Pani bardzo serdecznie opisała mi jak będzie wyglądał zabieg i co mogę a czego nie jak wrócę do domu. I gdzie się skierować w razie ewentualnych komplikacji (czyt. rozrywający głowę ból). Trwało to może z trzy minuty i wrócił dentysta.
- I jak? Zdrętwiało?
- Tak. Pół głowy z szyją.
- A to świetnie. Rwiemy.
Chwycili mnie oboje za głowę przytrzymując ją z każdej strony (delikatnie, ale stanowczo) i się zaczęło. Najpierw poczułam zapach świeżego tytoniu na rękach (3 minuty na papieroska) i już zaczęłam sobie wyobrażać scenę z jakiegoś westernu, gdzie konował najpierw poi pacjenta wódką, a potem rwie zęba obcęgami, gdy nagle poczułam okropny ból... w stopie! Tak się ze strachu i nacisku na szczękę zaparłam stopami, że z całą mocą odezwał się wymrożony cholerny duży paluch. Pociekły mi łzy z paluchowego bólu i już:
- No, mamy ją. Proszę zacisnąć wacik. To wszystko, jest pani wolna - dentysta ledwie na mnie spojrzał i sobie poszedł.
A ja, zgłupiała do reszty, bez opuchlizny, bez bólu i bez ósemki - stałam jak taka ostatnia sierota i ukradkiem szczypałam się w rękę, czy czasem nie śnię.
Bo rozumiecie - ósemki to paskudne zęby. Sama wiem jak bardzo trudno je się usuwa i ile człowieka kosztują - i kasy i bólu. A tu pstryk, może jakieś 10 minut pobytu w gabinecie, żadnej recepty, żadnych traumatycznych przeżyć i sru do domu. A w domu właśnie byłam już o 12:08.
- Co? Nie przyjęli cię? - spytał już w drzwiach zdziwiony Ka., który ze swoimi zębami też już niejedno przeżył.
- Nie, wyrwali.
- Już????
- Już!!!!
- Ale jak to???
No tak to właśnie. O! :)
Hahaha Ja się właśnie też czaję z ósemką. Miałam wymówkę, że karmię, ale wczoraj pediatra mnie oświeciła, że miejscowe znieczulenie nie szkodzi. Mimo tego, strach nie pozwolił mi zadzwonić do dentysty. Mówisz, że nie musi być strasznie? Niestety ta moja rośnie trochę na ukos i to nie wygląda optymistycznie...
OdpowiedzUsuńNo ewidentnie nie musi być. I moja też rosła na ukos, w dodatku w połowie była pod dziąsłem i to powodowało ostre stany zapalne. Strasznie bałam się cięcia, a tu cyk i po sprawie.
UsuńSzybko i na temat :) Gratuluję odwagi :)
OdpowiedzUsuńA dziękuję :) Oby tak dalej - bo mam jeszcze dwie ;)
UsuńWspółczuję przygód z zębem!!! Ja się dowiedziałąm o istnieniu mojej ósemki jak dokuczyła mi na tyle, że musiałam ją dac wyrwać :)
OdpowiedzUsuńHe, to Ka. miał podobnie - do niedawna był święcie przekonany, że żadna mu się nie wyrżnęła, aż tu niespodzianka! Na ostatniej kontroli okazało się, że ma wszystkie cztery ;) ;) A podobno jest świetny w liczbach ;) ;) ;)
Usuń