Już kilka dnia temu zaczęła się bezczelnie skradać. A wczoraj osiągnęła apogeum swej wrednoty... Siekło mnie na wieczór po całości. Ledwo widziałam, słyszałam niestety o wiele za dużo, no i te okropne mdłości... I ból głowy!! Jakby mnie zaraz miało rozsadzić gdzieś nad okiem.
Ostatni taki mega atak miałam jeszcze w ciąży Em. Oprócz tego co powyżej zaczęło mi drętwieć ciało i dostałam afazji. Koszmar w ogóle, ale w ciąży... no wpadłam w histerię. Skończyło się wezwaniem karetki i solidną kroplówą na neurologii. I niczym więcej, na szczęście. Nawet do domu mnie po kilku godzinach puścili (czasem ma się to szczęście, że mieszka się 5 minut od szpitala... a nawet dwóch ;) ).
Tym razem - o jak dobrze - w ciąży nie byłam i łyknęłam co trzeba. Nie powinnam, bo dziś z rana miałam testy alergologiczne nr 2, ale cóż - gdybym nie łyknęła, to bym eksplodowała na pewno. Tym bardziej, że Em. miała fatalną noc (biedaczysko) no i musiałam sprostać wyzwaniu noszenia, tulenia, uspokajania... Jak to było? Mamy nie biorą zwolnienia, czyż nie? Ech...
Dziś obudziłam się spóźniona, musiałam eL. zeskrobać z łóżka (opierała się jak nigdy - stres przedtestowy), dostarczyć Em. na zastrzyk, wrócić do domu, ogarnąć co trzeba no i zasuwać na te testy... A wszystko to z tą zołzą, dyszącą mi gdzieś za uchem. Że zaraz znów mi uprzykrzy życie... Jazda na badania - koszmar!! Dobrze, że MZK strajkowało - przynajmniej nie wpadłam pod koła jakiegoś zestresowanego kierowcy autobusu...
Testy wyszły elegancko. To znaczy eL. prawie nic (ufff), ja prawie wszystko na maksa. Dostałam taki rumienie, że w sumie zlały się w jedno. A bąble jak po użądleniu jakiegoś robactwa. No i wyszły z tego dwie sprawy:
- zostałam w tempie ekspresowym zapisana na odczulanie (minimum 3 letnie - trawy, zboża, brzoza póki co)
- na lekarstwa i "szczepionki" wydałam w aptece około... 400zł...!!!! Poważnie. Nie kłamię. W tym roku wszystkim popakuję do butów na Mikołajki po jakimś leku... ja chyba wystawię kozaki...
W takiej sytuacji ta wredna małpa tylko zacierała rączki - stres i zmęczenie to najlepsza pożywka dla migreny...
Nie dałam jej jednak szans znów wybuchnąć. Wzięłam się, zaaplikowałam co trzeba i poszłam spać. Teraz jestem troch wczorajsza (też tak macie jak śpicie w dzień?) ale przynajmniej nie umieram!
No i Em. przestała chrumczeć jak prosiaczek. I ma nowy objaw - wcale nie chce spać. Jak to piszę jest po 19stej, ona obudziła się gdzieś koło południa i ani myśli się położyć. Siedzi z Ka. i eL. i czytają sobie na dobranoc. Naprawdę dziwna ta choroba...
Migrena w ciąży to koszmar! Znam go niestety z autopsji, bo potulnie czując zbliżający się atak łyknęłam apap i zgasiłam światło. Skończyło się gryzieniem ścian, wymiotami i zastrzykiem z pyralginy. No i... zmianą ginekologa na normalną kobitkę, która rozumiała co to jest migrena w ciąży i powiedziała mi co brać jak będzie bardzo źle :)
OdpowiedzUsuńPS. Identyczny wynik testów miałam w lecie. Myślałam, że się wścieknę tak swędziało już bez nakłuwania.
Rzekłabym nawet koszmarny koszmar... Sam ból głowy (w ciąży) jeszcze nie był taki miażdżący, ale ta cała afazja (zapominanie słów - patrzyłam na przedmioty i nie umiałam ich nazwać...!) na długo zapadła mi w pamięci.
UsuńI na szczęście ginekologa miałam świetnego - mimo że faceta. Być może i jego żona miała kiedyś migrenę, he... ;)