Każdy z nas ma inny próg bólu. Mój jest bardzo NIE-wiarygodny. Przykład? Umieram podczas mini łaskotek czy nadepnięcia na klocek lego (no bo helloł - kto nie umiera?!?). Ale jak zaczęła się akcja porodowa z Em. żaden ból nie był w stanie mnie powstrzymać od wykonania eleganckiej fryzury i pełnego makijażu. Także wiecie...
Jakiś miesiąc temu zaczął mnie boleć brzuch, w bardzo upierdliwy sposób. Nie skręcało mnie jak przy chorym zębie, ale bez tabletek się nie obyło. Niestety - ani rozkurczowe, ani przeciwbólowe nie dawały rezultatów. Ciągle czułam, jakby ktoś mnie dźgał śrubokrętem w okolicy pępka. A potem się położyłam, coś tam we mnie pękło (dosłownie - poczułam małe "pyk"), ból ustał a ja poszłam spać o sprawie zapominając.
W zeszłym tygodniu baby zaraziły mnie katarem. Zaraz potem oberwało gardło, nie obyło się bez gorączki. I ból wrócił. Wrócił i wkurzał. Ba, nawet się nasilił. A co mądry Polak robi w takim wypadku? Nie, nie radzi się dr. Google, heh.
A ja się poradziłam ;)
No i wyszło mi, jak nic, że mam przewlekłe zapalenie wyrostka robaczkowego. No wszystko się zgadzało. Ale że była akurat sobota wieczór i jakoś nadal z bólu nie umierałam stwierdziłam, że do lekarza prawdziwego wybiorę się w poniedziałek z samego rana.
W niedzielę zrobiłam sobie plan działania. W myślach ułożyłam sobie kolejne trzy tygodnie (tyle mniej więcej trwa dochodzenie do siebie po zabiegu). Ka. pewnie musiałby wziąć kilka dni opieki, ale zaraz bym uruchomiła siły dodatkowe w postaci babć, dziadków i cioć. Zaczęłam planować co wziąć do szpitala i co będę tam robić. Już się nawet ucieszyłam, że schudnę przez szpitalne żarcie i obowiązkową dietę. Że się w szpitalu wyśpię, że w spokoju przeczytam nowego Harry'ego Potter'a, że odpocznę od codziennego wymyślania obiadków, kilogramów prania i uspokajaniu wrzeszczącej dziatwy.
Wieczorem dokładnie ogoliłam nogi (bo mam pecha w spotykaniu na stole operacyjnym dawnych znajomych płci męskiej), umyłam włosy i niecierpliwie czekałam na poniedziałek.
No a w poniedziałek, nadal w bólu, pojechałam z samego rana do lekarza i szlag mnie trafił bo mam (najprawdopodobniej) lekkie zapalenie jajnika. Dostałam antybiotyk, silniejszy środek przeciwbólowy i zimny prysznic na moje marzenia.
Wróciłam do domu, zrobiłam obiad, wstawiłam pranie, ogarnęłam dziatwę.
A na dobranoc zeżarłam pół tabliczki czekolady. Na pocieszenie. No bo cholera jasna!
I cały plan szlag trafił :) Jednakowoż zdrowotnie lepiej dla Ciebie, że to się tak skończyło :)
OdpowiedzUsuńPS mój próg bólu jest na minimum, nie wiem sama jak urodziłam córkę a przy trzydniowej migrenie żyć mi się nie chce!
Mi też się zawsze wydawało, że mam naprawdę niski próg bólu - sama siebie zaskakuję ;) ;)
Usuń