niedziela, 31 stycznia 2016

"BLW" według eL.-Em. cz.1.

Nareszcie o tym. Już nieraz wspominałam, że moje dziewczyny są po prostu żarte i żadne mleko czy słoiczek nie zaspokoi ich łakomych potrzeb. Teraz mam chwilę czasu i natchnienie aby temat rozwinąć. Ale uwaga - będzie kontrowersyjnie!

Dziś część 1. - jako wstęp do tego, 
jak to naprawdę u nas wygląda z jedzeniem u dzieci. 
Trochę filozoficznie, trochę krytycznie.

Jak znajdę więcej czasu i natchnienia powstanie kontynuacja :D :D :D

Część z Was wie co oznacza termin BLW, część dopiero zderzy się z przykrą rzeczywistością pełną jego zagorzałych zwolenników jak i przeciwników. Dla uściślenia - za Wikipedią:

"Baby-led weaning albo BLW to metoda wprowadzania stałego pokarmu do diety niemowlęcia dotychczas karmionego wyłącznie mlekiem. Metoda ta polega na pozwalaniu dziecku na samodzielne sięganie po jedzenie oraz pozostawia mu decyzję o tym ile i co zje. Dziecku podaje się kilka rodzajów pokarmów i zachęca do wyboru spośród nich. W ten sposób pozwala mu się na kontrolowanie, do pewnego stopnia, własnej diety. Zgodnie z teorią, dziecko wybierze pokarmy zawierające składniki odżywcze, których mu w danym momencie brakuje, kierując się smakiem."

Innymi słowy - po polskiemu - Bobas Lubi Wybór a my mu na ten wybór pozwalamy.

Teoretycznie wszystko jest piękne, logiczne i mądre. Teoretycznie.
A w praktyce to różnie bywa... szczególnie w opinii innych.

Zarówno z eL. jak i teraz z Em. nie mogłam się doczekać, kiedy w końcu odkleją się od cycka i zaczną jeść łyżką. Karmienie piersią dla mnie było koszmarne! Nie zawsze, ale wystarczająco często, żeby mieć dość. Dziewczyny urodziły się spore i od pierwszych chwil bardzo głodne i ssące. Przykładowo - jak tylko wypchnęłam na świat eL. i mi ją położyli na brzuchu ta od razu zaczęła szukać cyca... Niektóre maluszki uczą się przez kilka dni ciężkiej filozofii zasysania mleka - moje bobasy opanowały to w sekundę... i namiętnie korzystały ze swoich przywilejów. Ratowałam się smoczkiem, butlą i specyfikami na wartościowsze mleko (o mleku sztucznym nie wspomnę) - a one i tak ciągle chciały jeść. Podobno niektóre dzieci tak mają. No moje na pewno. 

Tak więc jak tylko minęły "magiczne" cztery miesiące - otworzyłam pierwszy, marchewkowy, słoiczek. I się zaczęła - nasze przygoda z (powiedzmy) BLW.

Kto nie doczytał klikając w link, tego uświadamiam, że bobas musi siedzieć i umieć samodzielnie wkładać sobie jedzenie do buzi, żeby metoda miała rację bytu. Moja baby były (i są) silne, siedziały bardzo szybko. Manualnie też nie miały problemów, o mega ilości zębów nie wspomnę. Więc zaczęliśmy szybko.

I sprostowanie! Nie otworzyłam sobie książki, nie przeczytałam i nie postanowiłam: hm hm hm, będziemy jeść wg BLW, dziś dzień pierwszy. Zupełnie nie!! Nasze BLW jest w WIELKIM cudzysłowie. Bo nasze dzieci NIE MAJĄ wyboru. Nasze dzieci jedzą WSZYSTKO!!! 

Ostatnio, gdy byliśmy z Em. w szpitalu, na przyjęciu na oddział zostaliśmy spytani jakie pokarmy mają nam zamówić. W sensie ile mleka. Już o tym pisałam (klik), ale w skrócie przypomnę - zdziwili się strasznie, że nasz maleńki bobasek je jak my (tylko mniej) a mlekiem (butelkowym) powoli zaczyna gardzić. W końcu zamówiono dla nas dietę przetartą i o ile śniadania i kolacje jeszcze były w pytkę, to obiad okazał się... no fatalny... Zmielony kotlet (bez panierki i przypraw), rozpaćkane warzywa, rozmemlane ziemniaki. I codziennie to samo. Zupa była ok, bo normalnie "w całości" - pływały w niej warzywka, makaron czy kasza. I to Em. zjadała ze smakiem.

Ale do czego dążę. Część pielęgniarek była pod wrażeniem umiejętności pokarmowych naszej dzidzi, część wypowiadała się tak krytycznie, że miałam ochotę im strzelić w zęby. I strasznie zaczęłam współczuć tym mniej asertywnym mamom, tym z mniejszym doświadczeniem, tym odrobinę mniej obrotnym, tym bardziej zagubionym w dzisiejszym świecie, co to oferuje nam okropne skrajności. Taka mama nie wie, czy ma wierzyć swojemu instynktowi czy temu co przeczytała. Albo temu, co powiedziała jej położna/pediatra/pani ze szkoły rodzenia/zwolenniczka BLW/przeciwniczka BLW. Naprawdę współczuję!!!

Ja Wam mogę tylko napisać, że jedzenie to okropny problem, gdy dziecko nie chce jeść. Ja nie mam tego problemu. A, nie wszyscy wiecie jak wyglądają moje dzieci - nie są grube, otyłe, nieproporcjonalne!!! Mam eleganckie, silne dziewczyny. Które jedzą WSZYSTKO. Owoce, warzywa, mięso, nabiał, pieczywo, słodycze. Przyprawione!! I z tłuszczem!!! Smażone, duszone, gotowane. I jedzą same (Em. oprócz zup i kaszek), widelcem (tak tak, Em. też!! Tylko nie paćki...szczególnie szpitalne...). 

Nie biegam za dziećmi z łyżeczką. Nie obsmarowuję wszystkiego ketchupem. Nie chowam warzyw w ziemniakach. Nie dodaję suplementów na apetyt. Nie szantażuję czekoladą i lodami. I nie uważam, że robię źle. 

Znam mnóstwo osób które stosuję bardziej prawdziwą wersję BLW. Taką książkową... I mają problemy... I też nie uważają, że robią źle - i nie będę ingerować w ich przekonania, tak jak one w moje. One - te osoby - dają dzieciom wybór, ale ograniczony. To znaczy jest to takie ECO BLW. Powiedzmy mega zdrowe. A w praktyce średnio zdrowe, no bo jak dziecko nie chce tego jeść (bo bez smaku, bo bez przypraw, bo mama z tatą jedzą coś innego, bo ciągle to samo, bo mało kolorowe paćki) to jest głodne, marudne i w końcu nie przyswoi wszystkiego co mu potrzeba do prawidłowego rozwoju. Spytacie mnie: a to, że dajesz dziecku ciastka i cukierki to jest potrzebne?? To Wam powiem, że u mnie w domu słodycze stoją w miseczkach na stole i się kurzą - dziewczyny mają ich dość w ramach deseru czy rodzinnych imprez i bardziej rzucają się na melona, brzoskwinie i kiszone ogórki... A znam przypadki, gdzie dzieci albo mają zakaz słodyczy w domu w ogóle, albo jedzą je przy szczególnych okazjach i potem - u mnie w domu - nawet kurz im nie straszny...! 

Teraz się zacznie: a co z zębami?? A z problemami żołądkowymi?? A ze skórą?? A z przyzwyczajeniami na później?? Zęby myjemy często i chętnie. Odkąd jemy normalnie wszyscy problemów wzdęciowych raczej brak (proszę nie mylić z rewolucjami po np. antybiotykoterapii!!). eL. jest uczulona na truskawki i ich nie jemy. A co będzie potem?? A przepraszam - a czy ja źle wyglądam?? Albo mój mąż?? Czy cierpimy na jakieś żywieniowe problemy?? No właśnie... (No dobra - nadal mam pociążową nadwagę, ALE cholera jasna - mam też męża cukiernika i dokarmiają nas teściowie... ;))

Uważam, że najlepsza metoda to RÓWNOWAGA. I zdrowy rozsądek. Naprawdę - nie chcę ingerować w Wasze sposoby żywienia Waszych pociech. Ale bardzo krytykuję wszystkich, którzy ślepo wierzą i naśladują metody innych. Bez zastanowienia, przeanalizowania, spojrzenia na sprawę z innej perspektywy. I co najważniejsze - wcale nie patrzą na potrzeby swojego dziecka. Zarówno zdrowotno-żywieniowe, jak i społeczno-żywieniowe. Tylko na to, co jest popularny, cool, na topie...

I nie pozwalam się moim dzieciom bawić jedzeniem. Co innego trudna szkoła trafiania do buzi, co innego pryskanie sosem pomidorowym po ścianach. Nie ma wyjątków. Nie ma dnia dziecka. I żaden znawca BLW mnie nie przekona. U nas jedzenie się szanuje od pierwszej kropli mleka! O! :) :)






c.d.n...... :)

2 komentarze: