środa, 4 maja 2016

Zapalenie oskrzeli typu pechowego

Chciałam Wam dziś napisać coś o mojej ukochanej działce. Albo coś moich zupełnie nie-ukochanych włosach... Ale nie - kontynuuję temat chorób, badań i szpitala, bo mnie nosi i jak nie napiszę to wybuchnę...!

Dla przypomnienia - w czwartek przed majówką byliśmy w szpitalu z Em., dostaliśmy przepustkę i dziś we dwie wróciłyśmy na badanie. Dla ciekawskich dlaczego tak a nie inaczej, proszę bardzo: szczegóły tu -> KLIK

Pojechałyśmy więc, elegancko zaparkowałyśmy przy samym wejściu do szpitala (cud jak nic, mimo że wywalczony - parkingowy twierdził, że miejsc nie ma i musiałam mu dobitnie wskazać paluchem że jednak są...!). Weszłyśmy na nasz oddział a tam (kolejny cud!) zero czekania - zgarnięto nas z korytarza i z uśmiechem zaprowadzono do zabiegowego (i chwała, bo same na pewno byśmy się zgubiły w międzyoddziałowej plątaninie korytarzy). 

Dzisiaj Em. miała próbę potną i dla tych, co nie wiedzą w czym rzecz a chcieliby wiedzieć krótki opis:
Badanie jest dwufazowe. Najpierw dziecku przyczepiają dwie elektrody do ręki i owe dziecko musi tak wytrzymać 10 minut. Najlepiej bez jakiegokolwiek ruchu łapką, bo może prąd kopnąć. Po 10 minutach zdejmują elektrody i szczelnie zawijają łapkę w folię. To jest ta druga faza. Dziecko ma się spocić na ręce na maksa, a trwa to 45 minut. I koniec - po tym czasie pielęgniarka zdejmuje zawinięty papierek z pożądanym potem i idzie to to do ambulatorium.

Samo badanie pikuś. Ale nerwa miałam strasznego, bo przez 45 minut kazano nam czekać w oddziałowej świetlicy. Teoretycznie wśród dzieci zdrowych. W praktyce te zdrowe dzieci przyszły z różniastymi objawami na różniaste badania, a do tego dołączyły chore dzieci z oddziału.... Więc wiecie - ja dmucham u chucham na te moje baby, trzymając je wręcz pod kloszem przez ostatnie tygodnie, żeby w końcu zrobić badania, a tu nas sadzają w samo epicentrum wirusów, zarazków i bakterii... 

Ale to nic. Odsiedzieliśmy swoje, zdjęto Em. folię i chciano puścić do domu, bo... nikt nie wiedział, że my jesteśmy przyjęte na oddział. A, jak wiecie, byłyśmy! Dwie pielęgniarki próbowały wpisać to nasze badanie pod styczeń (gdy Em. leżała na oskrzela KLIK) no ale mądry komputer zauważył pewien konflikt interesów i wezwano trzecią pielęgniarkę. W końcu nam to badanie zapisali na piątek... zeszły! 

I jeszcze lepiej. Zajrzałyśmy z Em. z lekarki - no bo co teraz, i jak z wypisem i w ogóle co dalej?? No więc, panie i panowie, żem się zdziwiła. Dotychczasowe badania (z krwi) nic nie wykazały. Reszta wyników będzie w piątek (np. całe pakiety alergenów). I co? I mam się nie martwić, bo raczej nic nie wykażą, tak jak i dzisiejsza próba. I astmy też raczej Em. nie ma (jak nie na pewno). 

Więc pytam się lekarki  o moje dziecko, dlaczego tak choruje? Tak, znacie już jej odpowiedź - miała zwyczajnego pecha....! Rozumiecie - tyle badań, zamartwiania, nieprzespanych nocy, świrowania i wariowania. Z powodu PECHA... 
I już.

Nie krytykuję naszej doktórki!! Słowa złego o niej nie powiem!! Poważnie!!

Ale chyba dostrzegacie ironię tej sytuacji....?

*Tak, dobrze usłyszałam - pecha, nie pH ;) ;) ;)

8 komentarzy:

  1. Pecha??? Jak lekarz może udzielic takiej odpowiedzi? :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No widocznie może. I wiesz - z dwojga złego lepiej pech niż mukowiscydoza... ;)

      Usuń
  2. U nas też było sporo chorób ale to przez przedszkole. Przedszkolak przynosił i zarażał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A tak, to samo mi powiedziano dzisiaj - że starsza zaraża młodszą, i że przedszkolne zarazki są bardziej toksyczne niż te domowe. Żeby było śmieszniej - dziś eL. wróciła z przedszkola z katarem i bólem głowy... he...

      Usuń
  3. Dobrze że nie powiedział słynnego: "Sorry. Taki mamy klimat" :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. He he - no prawie. Pielęgniarka mnie uraczyła odpowiedzią, że przy takiej pogodzie to nie mam się co dziwić, że mi dziecko tyle choruje... ;)

      Usuń
  4. Mój syn w dzieciństwie dużo chorował gdy chodził do przedszkola. Lekarka też zleciła badania, krople na odporność itp. W końcu miał wycięty trzeci migdał, który utrudniał mu oddychanie, śluzówka wysychała, to powodowało infekcje itd. Gdy na jakiś syn czas przestał chodzić do przedszkola i woziłam go do babci, nie miał nawet kataru. Lekarka powiedziała, ze taki typ, łapie cudze zarazki, ale jak wychoruje sie w przedszkolu, to potem będzie spokój. Antybiotyki łykał sporadycznie, raczej leki homeopatyczne...i właściwie miała rację, dziś jest okazem zdrowia, a gdy coś złapie, wystarcza rutinoscorbin i odpoczynek...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę mnie Pani pocieszyła - w sensie, że jak teraz przebrniemy przez te chorobowe męki, to potem już będzie z górki... :) Mam nadzieję! Bo póki co wesoło nie jest. :( I tak sobie myślę, że skoro Em. już tak choruje dobry rok przed przedszkolem, to przedszkole w ogóle przejdzie ze 100 procentową frekwencją ;)

      Usuń