Jak tam obżartuchy? Uzupełniliście zapas kalorii na następne pół roku? Czy korzystaliście z pięknej pogody i na bieżąco spalaliście kalorie? :D Ja, niestety, robiłam tylko zapasy tłuszczyku - na dwór wyszłam tylko na balkon... A czemu? No zgadnijcie... Tak, zgadza się - choroba nadal zbiera swoje żniwa...
A było już tak pięknie! eL. po długiej przerwie wróciła w końcu do przedszkola, Em. ładnie zaczęła reagować na nowy antybiotyk, a mi wyjątkowo nie spuchła ręka po zastrzyku (odczulanie). Wszystko szło ku dobremu. W Wielki Piątek wyszło śliczne słońce, więc nawet ośmieliłam się wybrać z dziewczynami na pobliski ryneczek po tulipanki i bazie kotki... Naprawdę było miło!
Taaa... tylko że wieczorem wróciła gorączka u eL. i to z pełną parą. Chwilami dobijała do 40 stopni i za nic nie chciała się zbić... Nie pomagały lekarstwa, okłady, kąpiele - oj ciężka to była noc. No i rano, zamiast z koszykiem do kościoła - do lekarza. Może nie panikowalibyśmy tak bardzo, gdyby eL. nie skarżyła się na bolące serduszko... Na szczęście fałszywy alarm, ale nasiała nam strachu, nie ma co...!
Niedziela zapowiadała się o wiele lepiej, ale to pewnie emocje związane z Wielkanocnym Zającem chwilowo przegnały chorobowe objawy. Bo popołudniu wróciły... I trwały przez cały Świąteczny Poniedziałek.
Co wcale nie oznacza, że nie dzieliliśmy się jajeczkiem, nie szukaliśmy niespodzianek od Zająca i nie laliśmy się wodą. Wszystko to co dzieci w Wielkanocy uwielbiają było! Tylko że w "czterech" ścianach. No prawie, bo przewietrzyliśmy trochę te nasze charkająco-gorączkujące istoty na balkonie.
I powiem Wam tak. Trochę mi szkoda, że nie poszliśmy tradycyjnie do ogródka poszukać jajek (tylko po pokojach), ani na rodzinny spacer (tylko kulanie się po dywanie) i w ogóle że dzieci są znów chore... Ale z drugiej strony - no takich spokojnych Świąt już naprawdę dawno nie mieliśmy! Odpoczęliśmy, wyspaliśmy się, pobyliśmy ze sobą, pobawiliśmy bez pośpiechu i rodzinnego zamieszania. Bo gości mieliśmy, a i owszem, ale na kilka godzin, na kawę - i rozdzielonych na dni, co by mi dzieci nie stresować. No i kurcze (żółciótkie, wielkanocne!) mogłabym to polubić. Oczywiście bez tej otoczki choroby i przymusowego uziemienia w domu. Ale ten spokój, prawdziwy relaks, bycie ze sobą - ba, nawet bezstresowe obijanie się! - to czasem naprawdę się przydaje.
Nie dziwię się ludziom, którzy pakują swoje manatki i wyjeżdżają na Święta do jakiegoś SPA czy innego kurortu. Żeby właśnie spędzić ten świąteczny czas w najbliższym gronie rodzinnym ale bez presji otoczenia że trzeba sprzątać, gotować i jeść jeść jeść... Może to i mało chrześcijańskie, ale przecież kto takim osobom broni iść najpierw na mszę a potem na basen i masaż? Właśnie...
He, wiem, ja już o tym pisałam przy okazji Świąt Bożego Narodzenia i Sylwestra (KLIK). Kto wie? Może kolejne Święta faktycznie tak spędzimy? ;) Choć na razie to mi wystarczą Święta bez chorób - już by było super! ;)
ale piekne dekoracje <3
OdpowiedzUsuńhttp://gabrysiowetestowaniee.blogspot.com
Dziękuję :) Nieskromnie przyznam, że kolory pisanek wyszły nam w tym roku rewelacyjnie! ;)
Usuń