niedziela, 10 stycznia 2016

Totalne szaleństwo!

Iji-ha! Przeżyliśmy :D Choć było ... ostro!

Nasz pierwszy bal w przedszkolu. A w sumie eL. pierwszy bal - wariactwo na całego. 

Powiem Wam tak - jedno przebranie karnawałowe to już wyczyn.
Przebrać całą rodzinę - tematycznie! - wyzwanie.
Przebrać całą rodzinę - tematycznie i DWUKROTNIE - zamieszanie.
Przebrać całą rodzinę - tematycznie i dwukrotnie; i siebie - tematycznie i TRZYKROTNIE 
- to już masakra...!

Impreza zaczynała się o 14:30. I to nie taka impreza tradycyjna-przedszkolna. W naszej placówce to bal dla wszystkich - dzieci z wszystkich grup, ich rodzeństwa i rodziców (opiekunów). Z nami była jeszcze moja Siostra, żeby pomóc przy Em. Rzecz jasna nie wszyscy przyszli wczoraj - tak jak my. Część zapisała się na następny dzień, a część olała w ogóle sprawę. 

Ale ci co przyszli - takiego balu przebierańców jeszcze nie widziałam!! Olać dzieci - je zdecydowanie łatwiej przebrać. Gdybyście jednak zobaczyli tych rodziców!!! NIESAMOWITE czego ludzie nie wymyślą!!!

Oto kilka przykładów niestandardowych (bez Elsy, strażaka i kotka) przebrań rodzinnych:

1. Bajka czerwony kapturek (wygrali konkurs przebrań!)
Przedszkolak - czerwony kapturek
Siostrzyczka - drugi czerwony kapturek
Tata - leśniczy
Mama - wilk, który połknął... trzeciego czerwonego kapturka...! :D :D

2. Władcy z poddanymi
Dzieci - królowie
Rodzice - biedni poddani (za czasów średniowiecza - rewelacja!)

3. Żeglarze
Tata - bosman
Mama z dziećmi - i jego majtki ;)

4. Król z damami
Przedszkolak - król
Mama z siostrą - damy dworu

5. Piekarze
Mama - piekarz
Tata - piekarz
Dzieci - piekarze :)

I bardzo proszę - nasze pierwsze (podstawowe) przebranie:
Orszak ślubny
eL. - panna młoda (z moim osobistym welonem i mini bukietem ślubnym, i w kiecce z Wójcika, którą kiedyś kumpela kupiła dla swej córci, by w niej niosła obrączki do prawdziwego ślubu - kompetny czad!))
Ka. - pan młody (w stroju z osobistego weselicha)
Ja, Siostra i Em. - świadkowe w czerwonych kieckach, czarnych bolerkach i innymi gadżetami.

No i impreza się zaczęła. Grali tak, że pewnie połowa osiedla słyszała. Wiecie - prawdziwy didżej, prawdziwy wodzirej i gość specjalny, co to i śpiewał i grał. A pomiędzy tym wszystkim i kamerzysta i fotograf. Taaak - szybko zrobiło się gorąco, upalnie i duszno. Bo okna pozasłaniane, żeby były efekty świetlne widoczne. I żeby obcych nie kusić owym widokiem, tak myślę.

Minęło pól godziny, a ja już musiałam lecieć przebrać wdzianko - prawie całkowicie. Co tu kryć, ostała mi się tylko bielizna i rajstopy. A, i buty! W następnym przebraniu i buty miałam inne ;)

Tak więc - przebranie nr 2 - chórek do zespołu Blues Brothers. Czyli wiecie - czarne spodnie (moje), biała koszula (moja), czarna marynara (buchnęłam komuś z naszej pseudo garderoby, bo nie miałam swojej, he...), czarny krawat (Ka.), czarne okulary (koleżanki z "chórku"), czarny kapelusz (Siostry). I sru - z powrotem na scenę, jako gość specjalny. Daliśmy czadu! 

Skończyły się owacje i co? I pędem do szatni z całą rodziną, żeby wszystkich przebrać za cowboyów. Wyrobiliśmy się dosłownie na styk. Wyglądaliśmy - no jak cowboye. Dżiny, koszule, szelki (Ka.), buciory (ja i Siostra) i rzecz jasna - magiczne kapelusze! A, no i rekwizyty - instrumenty. Weszliśmy na salę, przedstawiliśmy się, trochę pouczyłam ludność kroków i już - zaczęliśmy!
eL. grała na skrzypkach (naprawdę),
Em. z Siostrą grały na bębnach (naprawdę!!),
Ka. śpiewał, grał na harmonijce i trochę tańczył (eee... zupełnie nie naprawdę, no oprócz tańca)
Ja. śpiewałam, tańczyłam i dbałam o to żeby wszyscy wiedzieli co robić (naprawdę, no oprócz śpiewania)
Skończyliśmy, kapelusze poleciały w powietrze, a my dostaliśmy brawa i torcik - niespodziankę. 

Potem to już mogliśmy zasiąść w sali bankietowej i wcinać przysmaki. I przede wszystkim uzupełnić płyny. Oddelegowałam Siostrę z Em. do domu (bo mała nie jest jeszcze zdrowa, nic a nic - ale mieliśmy ją traktować jak zdrowe dziecko, więc chociaż na część imprezy poszła), trochę potańczyliśmy i co niektórzy brali udział w konkurencjach rodzinnych. Efekt - dwa hula hopy i kolorowa gra domino. 

Wytrzymaliśmy do samiutkiego końca, pożegnaliśmy się z uśmiechami na twarzach i wesoło wróciliśmy do domu. A tam zdjęłam buty - o rany.... dobrze, że Was z nami nie było. W sensie w momencie zdejmowania tychże butów... Bo nie bycia na balu to żałujcie na całego...! :D

He - to nie był koniec naszego dnia, bo na wieczór jechaliśmy do znajomych na parapetówkę. Ale o tym już w kolejnym wpisie, bo nadal odsypiam ;)

Kocham bale przebierańców! Nawet takie mordercze... ;)

2 komentarze: