środa, 13 stycznia 2016

Smutny zapach śmierci...

Hm... 
Dziś jest 13sty, ale póki co bardzo przyjemny dzień.
Wczoraj był (uwaga) 12sty - fatalny dzień...

Raz, że byłam na pogrzebie siostry mojego taty...
Dwa, że wyszły na jaw kłamstwa bardzo bliskiej dla mnie osoby, w bardzo ważnej dla mnie sprawie...

Jak na razie trudno jest mi obiektywnie ocenić, co było cięższym doświadczeniem...

Z ciocią miałam średni kontakt - ani bliski, ani daleki. Nie mieszkaliśmy w tym samym mieście (ba, nawet województwo inne), rzadko się widzieliśmy. Nigdy nie plotkowałyśmy, nie jeździliśmy razem na wakacje, nie spędzaliśmy razem świąt (w sensie - odkąd jest duża, bo za dzieciaka i życia dziadków to różnie bywało). Ale też nigdy się nie kłóciliśmy, nie szkodziliśmy sobie w życiu, nie kopaliśmy dołków (piszę o moich relacjach - kontakty moich rodziców z ciocią to już zupełnie inna bajka...).

Ciocia umarła po bardzo długiej walce z rakiem. Którą myślałam, że wygrała. A tu taka dupa! Po całości... Z jednej strony każdy był przygotowany na to, że śmierć przyjdzie raczej wcześniej niż później, ale że aż przyjedzie Pendolino?? No właśnie...

I wiecie - nie będę kłamała. Gdy się dowiedziałam, zrobiło mi się przykro i smutno, ale normalnie poszłam na bal karnawałowy eL. i w ogóle. Dopiero msza żałobna mnie dobiła. Ryczałam jak na Tytanicu. Organistka grała i śpiewała jak anioł, księdzu łamał się głos i trzęsła broda, przyjechało mnóstwo ludzi, chyba z całej Polski. Jestem okropną empatką więc możecie sobie wyobrazić te wszystkie bombardujące mnie emocje. Ech... Bardzo ciężko jest patrzeć, jak inne osoby cierpią. Udzieliło mi się...


A teraz sprawa kłamstwa...

Według mnie jest kilka rodzajów kłamstwa. Znacie wierszyk o Jasiu? Co to wrzucał list do skrzynki? No więc ja to widzę tak.

Kłamstwa małe: "Jasiu, wrzuciłeś list do skrzynki?" Tak...
Kłamstwa średnie: "Jasiu, widziałeś gdzieś list z emeryturą babci?" Nie...
Kłamstwa duże: "Jasiu, czy to nie Ty czasem wysłałeś ten list z wąglikiem?!?!" Nie...!

No i teraz wyobraźcie sobie tego "mojego Jasia", który nie dość, że wysłał list z wąglikiem, to jeszcze prosto na mój adres. Mój i moich dzieci, z czego jedno i tak już jest przewlekle chore... Powaliło mnie po całości. W pierwszej chwili chciałam kolejnego kłamstwa - absurdalnego wytłumaczenia. Ale nie - potwierdziło się tylko to, co od jakiegoś czasu podejrzewałam. A "Jasiu" za każdym razem mydlił mi oczy, że to ja wymyślam, i kłamał, kłamał, oszukiwał...

Bo najgorsze jest, że ten "Jasio" cały wcale nie był świadomy swojego "wybryku" - ot błahostka, wygłup taki. Złapany na kłamstwie zmartwił się - owszem - ale raczej tym, że został złapany, a nie tym, jakie skutki to kłamstwo za sobą niesie.

Ogromne skutki. Straszne skutki!! Do teraz jeszcze tego nie ogarnęłam...

Umarła moja wiara w drugiego - jakże ważnego!! - człowieka... 

Takie coś bardzo trudno jest odbudować. Choćby się chciało z całego serca i wybaczyć, i zapomnieć... Ta rysa już zostaje... nie wiem na jak długo...

Wiecie... Umiera się chwilę. 
Zapach śmierci pozostaje bardzo długo...


2 komentarze: