W końcu wzięliśmy się z Ka. za robotę papierkową, zebraliśmy wszystko (naiwni...) co trzeba, wsadziliśmy Em. do wózka i poszliśmy spacerkiem do Urzędu Miejskiego załatwiać "becikowe".
O. Mój. Boże. !!!.
Poprzednie becikowe załatwialiśmy 3 lata temu, w kwadrans chyba. Po dzisiejszej wizycie w urzędzie mam wrażenie, że z biurokracją cofnęliśmy się o jakieś milion lat. Chyba z dinozaurem bym sobie lepiej poradziła!! I to mięsożernym.
W domu wypełniłam bardzo skrupulatnie (również posilając się internetem) 14 stron A4!! Nie spytali mnie się chyba tylko o rozmiar stanika (a szkoda, bo akurat mam się czym pochwalić). Analizowałam każdą rubryczkę i nawet wysiliłam się na drukowane literki. Wytargałam gdzieś z zakurzonej półki akty urodzenia dzieci, sprawdziłam zaświadczenie lekarskie, przy okazji zaczęliśmy robić porządki w starych PITach. Dotarliśmy do Urzędu i się załamałam...
1. Wchodzę do właściwego pomieszczenia, siedzą 4 (słownie cztery !!!) baby w okienkach, zero interesantów i ... każą mi wyjść i czekać na wezwanie!!! Wychodzę i się rozglądam, czy mają tam kamery czy inny podgląd, czy choćby nasłuch... Bo przecież drzwi pełne, ściany bez szyb i zwyczajnie mogłam dać nogę. Albo mogły o mnie (w nawale pracy !!!) zapomnieć. Ale nie - za chwilę krzyczą, że już (łaskawie) mogę wejść. Podchodzę do pani nr... pięć (tamte cztery pewnie brudne szybki w okienkach miały). I co?
2. I mam źle wypełnione "Oświadczenie członka rodziny o dochodzie (ble ble ble) osiągniętym w roku kalendarzowym poprzedzającym okres zasiłkowy". A czemu mam źle wypełniony? Bo wypełniłam - zgodnie z instrukcją - danymi z zeszłego roku, a trzeba było się cofnąć o dwa!!!!! Na pytanie "A czemu?" uzyskałam równie elokwentną odpowiedź "Bo tak"...
3. Mam za mało dokumentów wypełnionych o - uwaga! - 6 stron, bo to nic nie szkodzi, że podpisałam oświadczenie, że mój mąż nie brał becikowego (ani w Polsce ani w świecie) i że tyle a tyle zarabiamy - dla pewności i on musi złożyć stosowne oświadczenia (no wiecie co, plotkowanie a kłamanie to naprawdę nie jest to samo!! Żeby od razu musieć uwierzytelniać moją wersję - pfff...).
4. Dodatkowo muszę wybrać się do ZUSu żeby mi elegancko obliczyli ile to nie dostałam kasy odkąd nie jestem na etacie. Jakby sam fakt bezrobocia nie kwalifikował mnie do zasiłku.
Nie, no pliiissss.... Na same wspomnienie wszystko mnie swędzi. Tu myślodsiewnia nie pomoże. Tu by się przydał Lord Voldemort!!!!!!!!!!
To mi się już odechciało becikowego.
OdpowiedzUsuńA.
Mi też już się odechciewa, ale teraz to już ze zwyczajnej przekory skompletuję te kilogramy dokumentów!!!
OdpowiedzUsuń