I stało się - a było tak pięknie!! Rano wstawałyśmy, szybkie ubieranko, czesanko, chwila głupot i spacerkiem do przedszkola. Em. się przewietrzyła przed drzemką, eL. szła w podskokach i zostawała na świetną zabawę. Wracałam sobie do domu, ogarniałam sytuację, mogłam bez wyrzutów sumienia porozpieszczać Em., trochę odpocząć. Na obiadek wszyscy wracali i miło spędzaliśmy popołudnie.
Po chorobie czar prysł.
Już w domu eL. sieje panikę i ma szklane oczy. Rozkręca się w czasie drogi, no a w przedszkolu to już łzy jak grochy. Tuli mi się do ręki i płacze błagalnie żebym ją wzięła do domu... Nie mam serca z kamienia i boli mnie to okrutnie, ale wiem, że akurat w tym przedszkolu naprawdę krzywda jej się nie dzieje! Nie dość, że ma jedną z ulubionych ciotek zaraz za ścianą to i atmosfera w przedszkolu jest bardzo przyjazna i na pewno zawsze ma kto się nią zająć. Dużo pań, dużo zabaw, dużo atrakcji i w ogóle. Nawet plac zabaw mają oddzielny dla własnej grupy, więc żaden starszak jej tam nie trąci czy szarpnie.
Rozdarta jestem na maksa. Co robić? Ktoś miał taki problem???
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz