piątek, 15 stycznia 2016

Trudna sztuka wychowania... cudzych dzieci...

Tak - dzisiejszy wpis nie każdemu przypadnie do gustu. A szczególnie osobom zainteresowanym (o ile przeczytają, he). Ale męczy mnie jedna mała sprawa z ostatniego tygodnia i koniecznie muszę ją wrzucić do mojej Myślodsiewni...

Najpierw jednak, dla przypomnienia:
- jestem mamą dwójki maluchów
- jestem ciałem pedagogicznym
- jestem dużą empatką
- mam swoisty dar (?) komunikacji z małymi dziećmi.

No i teraz... Pamiętacie, kilka dni temu miałam okropnego doła. Zaczęło się już w weekend, ale kulminacja była we wtorek... W tym dniu, z samego rana poszłam na trening - z powodu ograniczenia czasowego - bez Em. I na tym treningu były inne mamy ze swoimi dziećmi - jak zawsze. Mało się udzielałam w dyskusjach, bo ryczeć mi się chciało okropnie, ale w pewnym momencie to nie wytrzymałam. Otóż z jedną z mam przychodzi synuś - uroczy, naprawdę. Uśmiechnięty, zazwyczaj spokojny - potrafi zdobyć serce. Niestety tym razem znalazł sobie dość głupowatą zabawę - rzucanie w każdego po kolei smoczkiem na plastikowym łańcuszku. Rzucił raz, drugi - mama powiedziała, że nie wolno. Chłopiec nadal uśmiechnięty olał ją (jak to dziecko tylko umie) i dalej się bawił. Widziałam po minach innych mam, że nie wszystkim ta zabawa pasuje - szczególnie, że na materacu siedział sobie o wiele mniejszy bobas. Który - no cóż - też był celem. Więc chłopiec tuptał sobie między nami, rzucał w nas, a kobitki nerwowo się uśmiechały. I w końcu podszedł do mnie...

Może to z powodu tego strasznego doła, może z doświadczenia, może z nadpobudliwej wyobraźni ale w tej właśnie chwili cicho i delikatnie powiedziałam: "Nie rzucaj tym we mnie. Nie podoba mi się to. To mnie boli." Podniosłam smoczek i delikatnie włożyłam mu go do maleńkiej rączki ze słowami: "Proszę. Tak się podaje zabawkę". (tak zresztą rozmawiam z moimi dziećmi...)

I nie zgadniecie - chłopiec wcale nie przerwał swojej "zabawy". Ale we mnie nie rzucał - podchodził, wyciągał rączkę i równie delikatnie podawał mi smoczek prosto do dłoni... 

Nie chciałam się rządzić i kogoś umoralniać czy uczyć dobrego wychowania. Tylko że zobaczcie - to było kilka słów, a trafiły od razu do tego małego rozumku. Jego mama skwitowała rzecz zupełnie inaczej, że to po prostu mały empata i podchodzi do mnie w ten sposób bo czuje mój zły nastrój. Kto wie? Może...? Ale tak na chłopski rozum - co jest bardziej prawdopodobne...? Hm?

Kilka lat temu, gdy jeszcze nie było moich bab na świecie (a tak konkretniej, to gdy pierwsza rosła mi w brzuchu) przyszli do nas na kolację znajomi z synkiem. Maluch miał wtedy... ja wiem... z trzy latka może. To była koszmarna kolacja... My niedawno wprowadziliśmy się do nowego mieszkania, mieliśmy nowe farby na ścianach, podłogi, część mebli itp. Natomiast maluch miał humory. Zawziął się, że sam sobie obłoży chlebek. I na początku luzik - wziął żółty serek, szyneczkę, jakieś warzywko. A potem mu się odwidziało i jak nie pacnął tym serkiem przed siebie... Siedział na wprost ściany, więc ja już miałam czarną wizję tłustych plam na nowiutkiej farbie... Ser na szczęście wylądował gdzieś na stole. Ale nie to było najgorsze - bo może faktycznie ser mu zupełnie nie smakował, przecież różnie bywa. Najgorszy był brak reakcji rodziców. Żadnego "tak nie wolno", "proszę, podnieś ten ser i odłóż na talerzyk", "co ty wyprawiasz?"... Nic, zupełnie nic - jego tatuś zjadł ser i już...

Wiecie, ja kiedyś pracowałam w przedszkolu z ideą wychowania bezstresowego. MASAKRA!!! W każdym rogu były kamery, które miały kontrolować nauczycielki, czy aby nie krzyczą na dzieci. Rozumiecie - zero reprymendy, zero kary, zero konsekwencji. Wielkie róbta co chceta...! Wśród dzieci, rzecz jasna. To były okropne dwa lata, a ja i tak miałam dużo szczęścia, bo przychodziłam tam tylko na zajęcia taneczne. Pełnoetatowe nauczycielki wyglądały okropnie - i pewnie tak się też czuły... Ale do czego dążę - znalazłam się kiedyś w bardzo niefajnej sytuacji: dzieci siedziały w kole, ja majstrowałam przy radiu. I nagle - poważnie! - jeden czterolatek wstał, przebiegł koło do innego chłopca, zdzielił go pięścią w nos i szybko wrócił na miejsce. Zmroziło mnie!!! Szczęka mi opadła...! Patrzę na nauczycielkę, a ona wzrusza ramionami i mówi "oni tak uzewnętrzniają swoje emocje"... I nic!!! Wielkie ZERO reakcji. To wtedy postanowiłam, że kończę z interesami w tym przedszkolu - bo naprawdę nie chciałabym być mamą tego drugiego chłopca...

I nie zrozumcie mnie źle - nie porównuję średnio mądrej zabawy do bicia z premedytacją... tylko że... dziecko bez konkretnych zasad chyba w końcu traci granicę?? Więc moja wyobraźnia zawsze mi podpowiada w takich sytuacjach "co będzie dalej? co będzie następnym razem?" No co? Kamień? Cegła? Pięść? 

Oby nic... Oby to tylko moja wyobraźnia...


9 komentarzy:

  1. Ciekawie opowiadasz, jak Masz więcej historyjek z przedszkola to dawaj. Zawsze ciekawiło mnie to, jak jest "od kuchni". Mnie też irytuje jak rodzice nie zwracają dziecku uwagi mimo, że ewidentnie robi źle. To czy posłucha czy nie to już jest inna kwestia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. Oj mam, mam. Ale nie tylko tych złych ;) Poza tym - żeby nie było - trafiło mi się tylko jedno takie specyficzne przedszkole w mojej karierze!! Jak mnie natchnie, to więcej powspominam :D
      Z tym słuchaniem to faktycznie różnie bywa. U mnie w domu też - ale jakbym olewała sprawy wychowania zawsze od razu, to bym miała na pewno konkretną rozpierduchę... Tak sobie myślę...

      Usuń
  2. A mi Twój wpis przypadł do gustu. Uważam, że postąpiłaś wręcz idealnie względem małego obywatela :) Myślę, że właśnie ten pożądany efekt został osiągnięty, dzięki Twojej reakcji, a nie empatycznemu podejściu malca. Jego mamie najwidoczniej musiało być głupio, że sama nie wpadła na tak rozsądny pomysł, albo po prostu głęboko wierzy w poprawność swoich metod wychowawczych. Swoim podejściem nie tylko trafiłaś w 10, ale też dałaś świetny przykład na to, jak odpowiednio zachować się w tak niekomfortowej sytuacji. Gratuluję!!! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A dziękuję :) Dobrze usłyszeć (przeczytać?) takie słowa poparcia. No sytuacja była mega niekomfortowa i bardzo się cieszę, że niedługo po tym musiałam uciekać do domu... Żadna mama nie lubi być wychowywana przez inną mamę... ale czasem bardzo trudno jest siedzieć cicho... ;)

      Usuń
  3. Jej, jak dobrze wiedzieć, ze nie tylko ja takie myśli mam. Zwariować idzie z mamami, które to na wszystko pozwalają dzieciom, nie zwracając im uwagi lub udają, że nie widzą. A jeszcze często do tego mają się za "EKOmamy". Używają tetrowych pieluch, noszą tylko w chustach i nie dają dziecku nic kupnego do jedzenia (same pieką biszkopty, batoniki musli, itp), tylko zdrowe rzeczy, no i oczywiscie jak karmienie to tylko metodą BLW. Ok, ja to rozumiem, też dbam o swoje dziecko i nie neguje tych rzeczy, tylko te mamy często nie robią tego z potrzeby dziecka, czy swojej, ale chcą brylować w towarzystwie, popisać się przed innymi. Czuć, że to jest sztuczne. A dziecko często robi co chce, zostaje w tyle, bo ważniejsze jest POKAZAĆ innym jaką jest się nowoczesna mamą! No i co się dziwić tym dzieciom, które chcą zwrócić na siebie uwagę... Aż czasem korci potrząsnąć taką mamą:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Korci, korci. I trochę boli, gdy się słyszy, że my "luzackie" nie-EKO mamy to na niczym się nie znamy i robimy krzywdę naszym dzieciom. Wgrrr...
      Chciałoby się potrząsnąć, czasem by się chciało... ;)

      Usuń
  4. Wybrnęłaś bardzo dobrze z sytuacji. Zwróciłaś uwagę taktowanie i tak żeby dziecko zrozumiało. Bo my kobitki tak mamy że lubimy zwracać uwagę innym mamą ale same nie umiemy jej dostać i przyjąć z pokorą :-)
    A.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba faktycznie tak mamy.
      A ja jeszcze mam tak, że gdy męczy mnie jakiś wychowawczy problem (o zdrowotnych nie wspomnę) to zaczynam męczyć nim inne mamy - pytając o rady. I tego też nie wszystkie lubią...

      Usuń
  5. Ten anonim u góry faktycznie dobrze pisze.
    A.

    OdpowiedzUsuń