niedziela, 24 stycznia 2016

Gorszy przypadek

Siedzimy sobie w tym szpitalu okrutnym i nie wiemy kiedy wyjdziemy. A tak naprawdę to nie wiemy kiedy Em. wyjdzie, bo my z Ka. staramy się sprawiedliwie wymieniać (żeby każdy miał możliwość choć raz na dobę wleźć do wanny i rozciągnąć się na wyrku). Ale o tym wszystkim potem - gdy już rodzinnie będziemy w domu... I nie będzie mi się chciało tak strasznie ryczeć...

Póki co, historia z sali obok. Nie dlatego, że cieszę się czyimś nieszczęściem, ale dla pocieszenia - że mogło być gorzej...!

Otóż w sali obok jest kilkumiesięczny chłopiec u którego prawie cały czas siedzi tata. Troskliwy tata - karmi, nosi, myje, bawi się itp. Ale TYLKO tata! Ciekawość nas - bab - zżerała okropnie i w końcu podczas grupowych inhalacji spytałam się owego tatę w czym rzecz (w sensie - gdzie jest mama??).

I proszę bardzo - oto cała tajemnica.

Bobas był już chory i leżakował wcześniej w szpitalu. Też na zapalenie oskrzeli. Wyzdrowiał i wrócił do domu... w między czasie zarażając swoją mamę. Mama poległa w domu na paskudne zapalenie oskrzeli i... znów zaraziła synka. Który kilka dni po wypisie znów wrócił na oddział. Z tatą właśnie. A żeby było jeszcze kolorowiej, to jego starszy brat podłapał zapalenie krtani. I tak się kurują parami...

Sytuacja fatalna - tata na wagę złota!! Widać, że jest zmęczony potwornie, ale cały czas z uśmiechem na twarzy i troskliwy. I cierpliwy!! Podziwiam, bo ja czasem już pękam i mam ochotę uciec. Z bezsilności przede wszystkim... no ale o tym potem...

Tak więc piszę tu o tym tacie z synkiem i codziennie patrze na nich przez szybę w ścianie. 
I się trzymam tej myśli - że jak oni mogą to my też!! O!!

5 komentarzy:

  1. Gdy byłam w drugiej ciąży, moja córka trafiła do tzw. szpitala zakaźnego. Zupełnie nie myślałam o zagrożeniu dla mnie i dziecka, dopóki pielęgniarki nie wygoniły mnie z oddziału, więc niespodziewanie w szpitalu musiał zostać mąż. Byłam w 9. mscu, nie dało się ukryć brzucha. Wolno mi było wejść na korytarz przed oddziałem i podać mężowi rzeczy przez drzwi a i to na własną odpowiedzialność (zostałam okrzyczana przez znajomą lekarkę). Tylko że mój mąż mógł liczyć na pomoc babć i czasem pojawić się w domu, żeby zjeść, umyć się i przebrać. Ja siedziałam w domu i modliłam się, żeby to drugie poczekało aż siostra wyzdrowieje :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No proszę! Mąż, rozumiem, spisał się elegancko?
      Nie zazdroszczę takiej sytuacji. Osobiście to bym chyba ciągle na telefonie siedziała: "zjadła coś, kupa była, miała gorączkę, jak z lekami, robili jej coś, dużo płacze, spała?!?!" itd, itp...
      I udało się wyzdrowieć na czas?? :D

      Usuń
    2. Udało się. Brat urodził się w dzień kontroli u lekarza, która wykazała, że już wszystko ok. Jak to usłyszał, to uznał, że czas na niego - było już z tydzień po terminie :-)

      Usuń
    3. A mąż oczywiście spisał się elegancko. W sumie przez pierwsze kilka dni był otoczony samymi zdziwionymi mamusiami (bo jak to, gdzie matka tego biednego dziecka). Potem córkę przenieśli do innej sali, gdzie leżała dziewczynka z podobną bakterią i też tatusiem :D

      Usuń
    4. He he, nie powiem - my Mamuśki też roiłyśmy historie, czemu żony/mamy brak ;) Baby chyba tak mają - nie dość, że ciekawskie to jeszcze wścibskie ;) Poza tym tata był całkiem-całkiem :) (dziś nareszcie ich wypuścili).
      To gratuluję mężowi! Mój też by się pewnie sprawdził... ale wolę nie próbować ;)

      Usuń