sobota, 12 listopada 2016

Grzybiarki, 3:0, policja i hafty

Wczoraj był Dzień Niepodległości. Taki szczególny, rozumiecie, czas. Łączenie ludzi, docenienie tego co się ma, podkreślenie swojego obywatelstwa. I to co, że jakbym już się zdecydowała iść na jakiś marsz to bym głupia stanęła na środku - jak na zjednoczone, niepodległe państwo strasznie nam ze sobą nie po drodze ostatnio...

Ale ja nie o tym. Bo w końcu olaliśmy spacery i pojechaliśmy do teściów na "marcinki". A potem wróciliśmy do domu i się zaczęło...


Grzybiarki

Bo wczoraj był też mecz. Jeszcze zanim się zaczął do moich patologicznych sąsiadów zza ściany przyszło towarzystwo (tudzież moi sąsiedzi z dołu - skądinąd równie patologiczni...) i zrobili sobie imprezkę przed. Matko Przenajświętsza... Na owej imprezie były też dzieci, co sąsiadów zupełnie nie przeszkadzało w operowaniu różnymi paniami lekkich obyczajów czy niezbyt kulturalnym nazewnictwem męskiego przyrodzenia... Mówię Wam - strasznie ich było słuchać, a nie słuchać nie można było wcale, niestety... Zawsze myślałam, że ja klnę jak szewc. Ale nie, jednak nie - ja przeklinam w emocjach. Ale jak normalny przecinek wygląda to doskonale wiem. I jak moi znajomi mają na imię też...


3:0

No ale doczekaliśmy się. Zaczął się mecz reprezentacji i sąsiedzi z dołu poszli do siebie. I ci co poszli i ci co zostali włączyli tv na full więc my obejrzeliśmy sobie film - nasi rozemocjonowani sąsiedzi konkretnie i wyraźnie raczyli nas komentarzami, a że my mamy kablówkę a oni satelitę, więc mamy niejaki kilkusekundowy spoiler - więc wiecie... żadnej frajdy z gola. To więc sobie obejrzeliśmy film, pogratulowaliśmy wyniku i szykowaliśmy się do spania (Ka. miał marcinkowe dwunastki, ja nadprogramowe godzinki z babami - naprawdę potrzebowaliśmy snu). Przed 23 byliśmy w łóżku, coś tam pogadaliśmy, buzi buzi, założyłam sobie stopery, na boczek i spanko...


Policja

... jeszcze nie zdążyłam się porządnie naziewać gdy nagle poczułam okropne trzęsienie łóżka. Zdziwiona wyjęłam stopery a tu muza. Ale wiecie - taka na maksa, że aż w szafie brzęczały nam wieszaki! Zgłupiałam. Muzyka była wszędzie i w kółko ta sama piosenka. Oczywiście pierwsza moja myśl: zaraz pobudzą się dzieci, ale jeszcze nie zdążyliśmy z Ka. porządnie zareagować aż tu nagle wrzaski sąsiadki z dołu:
- Wyłącz to! Nie jesteś sam! Ludzie chcą spać! Wyłącz to!
- Zaraz...
- No wyłącz to! Tu są małe dzieci!
- Zaraz, wyjdź stąd...
- No poje**ło go! Wyłącz to!
- Zaraz, idź sobie...
I tak w kółko. Chcieliśmy ich trochę zmobilizować więc zaczęłam walić w kaloryfer. I o dziwo, zrobiło się cicho... na całe 5 sekund. A potem znów. I my znów. I on znów. A nerw rósł. 

W końcu wysłałam Ka. na dół żeby zrobił porządek z naszym niereformowalnym sąsiadem. A, bo Wy nie wiecie - my już z nim walczyliśmy, jak tylko się tu wprowadziliśmy. On - pępek świata, kontra reszta świata. I nie tylko z muzą, bo może pamiętacie naszą aferę z petami? To też on. Długo by opowiadać. 

Tak czy owak Ka. poszedł, tamten wyskoczył na korytarz i jak się nie zaczął rzucać. Że on ma prawo, że on już nas ostrzegał, że on nam pokaże, że my mu ścianę (sto lat temu) zniszczyliśmy, że on będzie i w ogóle to weekend i przecież w soboty to nikt nie pracuje. Takie tak wrzaski nawalonego faceta. W końcu zatrzasnął drzwi Ka. przed nosem, mąż mój wrócił, mocno zdenerwowani zamknęliśmy drzwi i w (błogosławionej!) ciszy szykowaliśmy się (znów) spać.

Minutę później sąsiad zaczął się dobijać do naszych drzwi a ja straciłam cierpliwość. Osobiście otworzyłam drzwi i zaczęłam wysłuchiwać tego samego, co przed chwilą Ka. Do momentu:
- No, bo pani mąż mi ścianę zniszczył! Ale ja nigdzie tego nie zgłaszałem. Ale teraz to ja na was też doniosę!
- Tak?! To może od razu?! 
- Tak!
- No to proszę, dzwonimy na policję.
- A niech pani dzwoni, ja im wszystko powiem!
- No to proszę.
I myślicie, że nie zadzwoniłam? Pewnie że zadzwoniłam! Trochę śmiesznie wyszło, bo akurat jak dzwoniłam wpadła matka sąsiada i zaczęła go ściągać do domu a do tego w końcu obudziła się Em. i ze strachem wybiegła z pokoju. W rezultacie policjanci - już jakieś 5 minut po telefonie - przyjechali na interwencję domową, że niby mnie mąż bije... Taaaak... No ale przyjechali, my powiedzieliśmy co i jak, a oni zeszli na dół.

A na dole...! Masakra! Sąsiad zaczął ich wyzywać i straszyć. Krzyczał na pół bloku. Matka go uspokajała, ten swoje o tej nieszczęsnej ścianie (heh...) policjanci robili swoje, wywiązała się awantura i w pewnej chwili już myślałam, że go zgarną. W końcu udało się matce go schować w mieszkaniu, wyszła jego laska i coś tam nagadała, że przecież jest cicho i my się czepiamy (taaaa). No i panowie policjanci poszli. A my znów szykowaliśmy się spać...


Hafty

W między czasie Em. obudziła się z płaczem jeszcze kilka razy. Po tym całym zamieszaniu wzięliśmy ją do łóżka, żeby się trochę uspokoiła. Chwilę potem zaczęła wymiotować. I tak już zostało do rana... I to był dopiero koszmar! Rano, przez te żołądkowe rewelacje Em., wczorajsza awantura wydawała mi się super nierealna. No a potem i mi w końcu opadła adrenalina a... podniosły się kwasy żołądkowe i wylądowałam w wc. Także wiecie...


No a jak tam Wasz Dzień Niepodległości? Kto się zamieni na wspomnienia?


2 komentarze:

  1. Ja tez mam.pieprznietego sasiada. Nie dal mi spac z czwartku na piatek, ale Ty masz chociaz meza, ktory z sasiadem probuje sie rozmowic. Moj stwierdzil, ze on moze przy takim halasie spac i mnie olal.... taaaa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, współczuję. Po takim olaniu mój mąż zdecydowanie by nie pospał...! ;)

      Usuń