poniedziałek, 22 lutego 2016

Chiny - jedzenie...

No dobra - nie będę Was dłużej męczyć - wiem, że wszyscy chcecie poczytać o jedzeniu ;)

Teraz macie dwie opcje:
1. Przygotować sobie coś do chrupania, bo być może zaraz mocno zgłodniejecie;
2. Otworzyć sobie drzwi do kibelka, bo może Was trochę zemdlić...

No ciekawe, w której grupie się znajdziecie pod koniec czytania... i oglądania ;)

Z czym kulinarnym Wam się kojarzą Chiny? Zgadza się - ryż i pałeczki. U nas ziemniaki i widelec - u nich ryż i pałeczki. I o ile o ewentualny widelec (zamiast pałeczek) można było prosić bez skrępowania, to ryż... no cóż - był WSZĘDZIE!!

Mieliśmy to szczęście, że codziennie jadaliśmy w nowych miejscach. To znaczy śniadania zawsze w hotelu, a obiadokolacje na mieście, w różnych restauracjach. Pomiędzy stałymi posiłkami dzielnie próbowałyśmy tambylczych specjałów... ale o tym za chwilkę.

Żeby łatwiej się czytało (i oglądało) trochę (specjalnie dla Was) posegregowałam nasze żywieniowe doświadczenia!! Gotowi?



1. ŚNIADANIA



Mocno przypuszczam, że nasze hotelowe śniadania nie do końca były chińskie. Raczej takie pomieszane - trochę Azji, trochę zachodu. Tak więc do dyspozycji mieliśmy tosty, dżem, jajka sadzone i płatki z mlekiem (sojowym, rzecz jasna) ale też makaron z warzywami, gotowaną kukurydzę i bakłażany, oraz podejrzane robaczki i chińskie bezsmakowe kluchy i placuszki. I kiełbaski z baraniny.

No i ryż - obowiązkowo!! My (biali) jedliśmy raczej śniadania na zimno, oni (nie-biali) raczej na ciepło. My chcieliśmy jajko na tosta, oni jajko z (nieodłącznym chyba?!?) obowiązkowym sosem sojowym.

Dodatkowo do dyspozycji mieliśmy również owocowo-warzywny bar sałatkowy. Owoce raczej puszkowe (brzoskwinia, ananas) i wszechobecny arbuz. Z warzyw to też raczej mało - świeży ogórek, pomidorki koktajlowe, cebula, kukurydza w ziarenkach, sałata. I tyle. Za to sosów - przynajmniej ze cztery. Niestety większość na słodko - też standardowo...

Na szczęście pałeczki nie były wymagane - ba! Przy każdym talerzu odgórnie leżał komplet sztućców!

Pewnym utrapieniem był... brak nabiału. I to nie tylko na  śniadaniach, niestety. Ja lubię sery, twarogi, jogurty, mleko (i mleczną czekoladę, he...), a w Pekinie - wszystkiego jak na lekarstwo. Serów nie uraczyliśmy ani razu - mój żółto-serowy mąż by ostatecznie umarł z głodu ;) ;)


2. OBIADOKOLACJE

O ile śniadania jedliśmy w stylu tradycyjnym (prostokątne stoły, stół szwedzki), o tyle do reszty posiłków musieliśmy się "troszkę" przyzwyczaić...

Chińczycy jadają przy okrągłym stole, na którym leży wielgachny szklany talerz - obrotowy w dodatku! Wokół tego talerza są przygotowane nakrycia - mała miseczka do zupy/ryżu, mały talerzyk, mały kubeczek do herbaty, ewentualna szklaneczka do napoju zimnego (najczęściej piwa, które śmiało możemy nazwać sikaczem). Ze sztućców uświadczymy małej łyżki (?) do zupy i - bo jakże inaczej - pałeczek! No dla nas (białych) dodawali jeszcze widelec :)

Po co ten szklany wielgachny talerz? Ano na nim właśnie stawia się wszystkie półmiski, wazy i talerze z potrawami - odpowiednio już posiekanymi i poporcjowanymi. Tak więc pojawia się pierwsze danie (zupka, ryż, jakieś mięcho - tak naprawdę to różnie było z kolejnością) i każdy po kolei sobie trochę tego czegoś nakłada do miseczki/talerzyka. Duży talerz się obraca (na szczęście ręcznie...!), wszyscy sobie nakładają, a w między czasie są dostawiane kolejne dania. Wszystkie cieplutkie, w smakach i konsystencjach bardzo różne - a to mega ostre, a to mega słodkie, a to samo mięcho, a to same warzywa, a to coś rozpaćkane, a to coś twarde jak cholera. Zero reguły (albo ja jej nie dostrzegłam).




Ogólnie za każdym razem było z 10-12 różnych dań i - o dziwo! - wszystkie możliwe do zjedzenia pałeczkami!! Pod koniec imprezy naprawdę większość wycieczki umiała się nimi obchodzić - w tym ja :D (zdarzyło nam się nawet jeść urodzinowy tort pałeczkami! I co? I poszło sprawnie, że ho ho!! :))







Smakowało mi też prawie wszystko. Z kilkoma zastrzeżeniami:
- głupio jest jeść ziemniaki jako warzywo... dodatek do ryżu...
- naprawdę nie muszę do wszystkiego dodawać sosu sojowego. A już szczególnie jajecznica na grzybkach się bez niego obejdzie...
- frytki ze słodkich ziemniaków (batatów) to nie jest to samo co frytki ze zwyczajnych pyrów...
- nie koniecznie muszę jeść tak, żeby wypalało mi gardło... i przełyk... i wnętrzności...




Przed pierwszym takim obiadem nasz przewodnik ostrzegł nas, że albo pokochamy chińskie jedzenie, albo będziemy się męczyć do końca wyjazdu. Ja nie miałam w czym się zakochiwać - od dawna lubuję się w "chińszczyźnie" i mam tyle szczęścia, że restauracja w której się rodzinnie stołujemy naprawdę wiernie wzoruje się na chińskich smakach. Tak więc nie miałam żadnego szoku kulturowego. No... przynajmniej podczas obiadokolacji...

Smakowało? I to jak!! :D



3. FAST FOOD

Chiny - kraj w którym wszystkiego musi być najwięcej - to raj fastfoodowy. A przynajmniej Pekin. No a jego centrum to już w ogóle. KFC, McDonald, Pizza Hut, Subway - normalnie na każdym rogu! Podobnie jest z popularnymi - ogólnoświatowymi - kawiarniami. Jednak o ile kawy były pyszne jak u nas, to fastfoody... zupełnie inna bajka! 

Ja wiem, że fastfoodowe sieciówki w każdym kraju wyglądają inaczej. Ale naprawdę zaskakująco jest na przykład wejść sobie do KFC (skądinąd przeze mnie uwielbianego) i zamiast frytek mieć w ofercie... ryż...! Fryty też były, ale jakoś tak... dodatkowo ;) A w Subwayu zamiast kanapek zestaw przeróżnych zupek ;) 

Zupełnie inna sprawa wygląda z hot-dogami. Raz, że parówy podawane są bez bułki za to na patyku, dwa, że... no nie do końca wiadomo co tak naprawdę kryje się pod nazwą hot-DOG... W smaku było to coś niespecjalne - bo słodkawe. W konsystencji natomiast gumowate z nieprzyjemną flakowatą skórką. Chińczycy to jedli masowo, a dzieci to już dosłownie wszędzie - ja spróbowałam i no cóż... Nie otrułam się, ale... wolę jednak ryż ;)

Dobra mina do... no naprawdę fatalnej przekąski...


4. TARG ŻYWNOŚCI

Teraz na wszelki wypadek jednak chwilowo odstawcie wszelkie przekąski... Otóż tak - w planie wycieczki była wizyta na chińskim targu żywności, gdzie oprócz góry sezamków, kolb kukurydzy i mega słodkich szaszłyków z owoców oblanych chyba trzystu-procentowym cukrem (jedno maleńkie winogronko zaspokoiło mój popyt na cukier na trzy dni...!) można było spotkać... wszystko! 

Owocowe, mega-słodkie szaszłyki


Mieliśmy to szczęście, że nie było smogu za to lekki przymrozek, więc nie musieliśmy zbyt intensywnie wdychać podejrzanych zapachów. No bo naprawdę - latem to musi tam ostro dawać czadu...! Ale że my byłyśmy zimą, to spokojnie przeszłyśmy się wszystkimi uliczkami.

Wcinam krewetki :D


Tak więc miałyśmy do dyspozycji między innymi:
- krewetki,
- ośmiornice,
- koniki morskie,
- różne skorupiaki
- rozgwiazdy,
- żaby,
- jaszczurki,
- jedwabniki,
- węże,
- ślimaki,
- małże,
- skorpiony,
- gołębie...







No i tak bardziej tradycyjnie - drób, wieprzowina, wołowina, baranina - najczęściej w postaci szaszłyków.
Podobno również można było tam uświadczyć i psiny i kociny (???), ale cichaczem, spod lady - jednak nikt nam jej nie proponował, więc nie potwierdzę...

I jak tam Wasze apetyty?? :D


5. KACZKA PO PEKIŃSKU

Na koniec - co by Was nie zostawiać z ewentualnymi mdłościami - słów kilka o prawdziwie chińskim rarytasie! No słuchajcie - pychota!!

Samo jej przygotowanie wymaga czasu i precyzji, ale o tym to sobie już poczytajcie w książkach kulinarnych ;)

Kaczkę po pekińsku dostaliśmy ostatniego dnia na koniec kolacji. Tak tak - na koniec. A dlaczego? A bo wcale się nie dostaje całej kaczki, he... Zgodnie z tradycją i chińską magią liczb, z jednego ptaka kucharz powinien wykroić... 109 porcji!! Czyli nie pałeczki i skrzydełka, ale skrawki mięcha jak do kebaba. No i tak - razem z mięchem dostaliśmy okrągłe, cienkie placuszki (coś jak naleśniki, w smaku coś jak ciasto na pierogi). Takiego placuszka trzeba było sobie położyć na ręce, a potem (pałeczkami, rzecz jasna) wziąć kawałki mięcha, otoczyć je w specjalnym sosie (ciemny, słodkawy, sezamowy - mniam) i sru na ten placuszek. A na dokładkę warzywa (cebula, ogórek), pocięte w paseczki. Ile kto lubi - oczywiście w ramach rozsądku, bo ten placuszek naprawdę był cienki... Na koniec należało (również pałeczkami - a jak!) zawinąć to cudo w taki rulonik (w fastfoodach mówią na to wrap) i już - smacznego. Naprawdę - niebo w gębie!!! Palce lizać!! Tudzież pałeczki... ;)

Warzywne dodatki do Kaczki po pekińsku

Sos do Kaczki po pekińsku

Prezentacja: "jak to wszystko złożyć w całość" :D



I jak tam? 
W której grupie jesteście?? 
Umarlibyście z głodu 
czy bylibyście w kulinarnym raju??
:D :D :D


Po więcej zdjęć zapraszam na moją stronę na fb:


6 komentarzy:

  1. Skusiłam się na jedwabniki ;) Całkiem dobre, dużo lepsze od chińskich parówek (nie wiedziałam, że parówkę da się tak zepsuć;). Za to kaczki po pekińsku nie próbowałam, w takim razie mam po co tam wracać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi tak smakowała, że wrócę razem z Tobą :D :D Ta kaczka, w sensie. Bo parówka to naprawdę ochyda...!

      Usuń
    2. Wow, czyli serio trochę mnie ominęło ;)

      Usuń