sobota, 20 lutego 2016

Chiny - zakwaterowanie...

Normalnie bym olała opis hotelu - bo na pewno wszyscy czekają na foty z chińskich świątyń, wypasionych budynków i ... jedzenia :)

Ale z naszym, hotelem wiąże się kilka... hm... interesujących opowieści. Więc co mi tam :)

Przy okazji - wszystkie informacje, które zamieszczam 
wynikają albo z moich obserwacji, 
albo z zapamiętanych słów naszych przewodników 
(Polaka i Chinki). 
Tylko wiecie... różnie to bywa z moją pamięcią... ;)

Mieszkaliśmy na (teoretycznie) 10 piętrze. Tu chwilowo nie rozpiszę się więcej, bo... będzie konkurs z nagrodami :D :D 

Hotel Plaza ***


Nasz hotel miał *** i myślę, że dużo nie odbiegał od standardów europejskich. Jednak było w nim - a konkretniej w pokojach - kilka ciekawostek:
  • większość rzeczy była umiejscowiona... niżej. A już szczególnie kibelek. To stereotyp, że Chińczycy są mali i niscy - widziałam sporo wysokich Tambylców ;) (o grubasach nie wspomnę...). Jednakże w miejscach publicznych zamiast tradycyjnego (wg nas) sedesu mają zazwyczaj dziurę w podłodze! Nie do końca jest to toaleta rzymska, bo tam jest o co oprzeć dupsko... z tym że publicznie. A tu trza se przykucnąć, odsłonić zadek i ... no sami wiecie... I myślę, że właśnie z tego powodu i mi mieliśmy w pokoju sedes w wersji mega niskiej. Ale jednak - uffff - był to sedes!!!
    Jakże uroczy kibelek publiczny...
  • na wyposażeniu każdego pokoju były maski przeciwgazowe i latarki. Chińczycy mają na ich punkcie małego hopla. Szczególnie w miejscach publicznych. A to na wypadek wojny, a to na wypadek trzęsienia ziemi, a to na wypadek eksplozji którejś z 15 elektrowni jądrowych (budują kolejne 9...). Choć akurat w tym przypadku to nie wiem, czy im mocno pomoże taka maska... Więc i my miałyśmy te jakże atrakcyjne maski na stanie - a za ich uszkodzenie groziły masakryczne kary!!
  • kary też groziły za... pobrudzenie ręcznika! Szok, co? Szczególnie, jak się jest kobietą z wodoodpornym tuszem do rzęs... Przed samym zakwaterowaniem poproszono nas o... nie farbowanie włosów!! Żeby przypadkiem nie pofarbować i ręczników...!!! Tak czysta przed wytarciem to dawno nie byłam...
  • a dbanie o czystość była trochę utrudniona, bo... owszem, mieliśmy i wannę i prysznic, ale nie mieliśmy ani tu, ani tu ruchomej słuchawki prysznica. W wannie tylko kran. Pod prysznicem tylko deszczownica (właśnie wygooglowałam jak to się nazywa, ha!!). No nam to utrudniało życie. Ech, te nasze europejskie przyzwyczajenia...
  • ... także do dobrze oświetlonych pomieszczeń. Udręka!! W pokoju miałyśmy tak nastrojowo, że tylko dzieci robić!! Lamp było wszędzie od groma, ale solidnie oszczędzano na nas z mocą żarówek. Normalnie malowałam się na ślepo - doszłam do perfekcji ;) Ta mroczność trochę gryzie się z chińskim podejściem do życia - oni odczuwają spokój, gdy jest bardzo jasno, bardzo tłoczno i bardzo głośno. W ogóle są strasznie krzykliwych narodem. Może to był ukłon w naszą stronę, że taki nastrój nam zrobili - a my tacy niewdzięczni???
  • za to codziennie dostawałyśmy wodę butelkowaną, sztuk 3. Stawiano je zaraz koło umywalki, pewnie z przeznaczeniem do mycia zębów. Tylko nasza mama męczyła się z wodą butelkowaną - nam z siostrą Zemsta Cesarza jakoś mało straszna się wydała, więc bez zastanowienia korzystałyśmy z kranówy. I nic nas nie złapało. W ogóle nikogo nic nie złapało. Więc albo wodę faktycznie mają tak dobrą jak się chwalą (bo się chwalą), ale wszystko co złe wypaliło w nas ich ostre żarcie... Na szczęście więc nigdzie publicznie nie musieliśmy celować dupskiem w dziurę w ziemi w wiadomym "rzadkim" celu... Naprawdę ufff.... Co do wody, to również w autokarze codziennie rozdawali nam po butelce na głowę. W końcu uzbierał nam się mały zapas. Bo do każdego posiłku również były napoje (a herbata to już w ogóle bez ograniczeń). Miła odmiana po różnych wyprawach po innych egzotycznych krajach, gdzie woda była na wagę złota...! 
    Nasz "mały" zapas wody...
  • dbano także o nas stawiając na holu każdego piętra jonizator powietrza. Dla mnie pewna nowość, ale ja - przykładowo - nie mieszkam w Krakowie... Nie wiem, czy to pomagało, bo jak już wiecie miałyśmy szczęście i nie było smogu (dzięki Bogu za mega długi Nowy Rok!! - wszystko co przemysłowe ograniczone lub zamknięte, ludzie na urlopach, mały ruch na ulicach - ufff ufff ufff). Ale hole w hotelu były zupełnie bez okien, więc może jednak?? 
    Jeden z hotelowych holi
  • i również dbano o nas w zakresie usług telefonicznych. He - na te kilka metrów pokoju, łazienki i mini-przedpokoju dano nam aż trzy aparaty telefoniczne!! I router z wifi... który odkryłyśmy dopiero trzeciego dnia... Oj tam, oj tam... ;) ;) I tak większość "naszych" stron www była zablokowana... Jednak jedna fajna rzecz wynikała z tej ilości telefonów - wszyscy mieliśmy odgórnie ostawione budzenie. No nie dało się go przeoczyć...! ;)

Tak czy owak nasza trójeczka (mama, Siostra i ja) mieszkała w jednym pokoju. A że ja byłam na przyczepkę - to dostałam... dostawkę. Masakryczną dostawkę. Bez szans zmienienia... Pierwsza noc była szybka - tak byłam zmęczona zmianą czasu i intensywnym zwiedzaniem, że spałam jak zabita. Ale potem obudziłam się jak w kostnicy... taka była niewygodna...
Dwa wypasione wyra i moja dostawka...
Na szczęście, jak już pisałam i będę powtarzać pewnie jeszcze ze sto razy, mieliśmy świetnego przewodnika. Od razu wiedział w czym rzecz - nie ja pierwsza spałam na dostawce (wszystkie pokoje w hotelu były dwuosobowe) (nawet w dwupokojowych apartamentach trzecia osoba spała na dostawce). Nie mógł mi zmienić łóżka, za to organizował dodatkowe kołdry, żebym mogła je sobie włożyć pod moje delikatne dupsko :D I tak je poskładałam, że w sumie spałam na... siedmiu warstwach :D :D Jak prawdziwa księżniczka... na dostawce. 

Jednak na tym nie koniec. Od wielu lat śpię w korkach. Bez stoperów normalnie nie ruszam się z domu. A tym bardziej, gdy śpi się z własną matką, która w nocy potrafi dać ostro-chrapiącego czadu... Którejś nocy tak się wierciłam (chrapanie było słychać mimo stoperów!!), że mi w końcu wypadły. Na nieszczęście nie mogłam ich znaleźć w tych moich pierzynowych warstwach. Na szczęście miałam sporo zapasowych...

I tak właśnie stałam się Księżniczką na ziarnku wosku
Bo wiecie, w Chinach wszystko jest podrobione. Nawet Księżniczki ;) ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz