czwartek, 4 lutego 2016

"BLW" według eL.-Em. cz.2.

Dziś Em. postawiła swoje pierwsze (cztery!!) kroczki do mnie - samodzielnie!! W związku z tym dedykuję ten wpis własnie jej. A że ona kocha najbardziej na świecie jeść - to pokontynuuję o tym nieszczęsnym BLW :D


Często mnie pytają inne mamy jak ja żywię moje dzieci. Kiedy zaczęłam, od czego i jak to teraz u nas wygląda. I dlaczego jedzą z taką pasją (zaangażowaniem i wiecznym głodem). Postaram się opisać, jak najprościej, jak to dokładnie u nas było.

Przypominam - my tak naprawdę "nie bawimy" się w BLW. Nasze dzieci zwyczajnie jedzą wszystko. Bo mogą. I chcą.


Początki zróżnicowanej diety

Od początku obie moje dziewczyny były na mleku mieszanym - dużo cycka plus butla z mieszanką dla zaspokojenia wilczego apetytu (z eL. ja miałam problemy i trafiłam do szpitala, dostałam wstrętny antybiotyk i moje osobiste mleko było wstrętnie gorzkie; za drugim razem Em. trafiła szpitala, prosto na OIOM - nie mogłam z nią ciągle być i przy okazji stres zeżarł mi pokarm...). Tak więc czekaliśmy na koniec czwartego miesiąca jak na Gwiazdkę ;) 

W obu przypadkach zaczęliśmy od słoiczka z marchewkową papką (pierwsza marchewka, czy coś takiego). W sensie dosłownym - chciałam dać eL. z dwie-trzy łyżeczki, tak jak każą na etykiecie, ale był taki ryk, że się złamałam i od razu zjadła zawartość prawie całego słoiczka... Z Em. nawet nie czekałam na ryk - od razu widziałam co się święci...

Powiem szczerze - przy eL. trochę świrowaliśmy, inwestowaliśmy w słoiczki jak szaleni, ba-nawet sami robiliśmy przetwory na zapas!! Przy Em. już nie głupiejemy. Po marchewce było jeszcze kilka słoiczków "na próbę" (jabłko, gruszka, śliwki i tego typu pyszności) a potem to normalnie kupowaliśmy owoc/warzywko i sami robiliśmy papki.

Tak więc po czwartym miesiącu karmiłam me dzieci mlekiem i zamiast jednego mlecznego posiłku dawałam im "słoiczek"... popity mlekiem :D :D 

*Przy okazji - moje dzieci szybko same siedziały, ale na początku karmiłam je w takim leżaczku-bujaczku, co to pół siedzą a pół leżą.
** eL. pierwsze zęby dostała zaraz po skończeniu pół roczku, ale Em. nie miała nawet 5 miesięcy.

Gdzieś na przełomie 5/6 miesiąca dziewczyny zamiast jednej butli zaczęły dostawać kaszkę (łyżeczką). Najczęściej na śniadanie albo kolację (w zależności od tego jak nam się życie rodzinne toczyło). Bliżej półroczka ewoluowaliśmy także w "słoiczkach". 

Tak więc mieliśmy w jednym dniu dwa "pokarmy stałe":

  • śniadanie:     mleko/kaszka
  • II śniadanie:  mleko
  • obiad:          słoiczek/mleko
  • deser:          mleko/owoc
  • kolacja:        kaszka/mleko
  • noc:             mleko (raz)

"Słoiczki" piszę w cudzysłowie, bo kupowaliśmy je przede wszystkim na początku "na próbę": czy nie będzie dziecię pluć (nie pluło), czy nie dostanie alergii (eL. miała masakryczną na marchewkę - dziecię alergiczki...), żeby przyzwyczaić brzuszek i jelita do nowych wyzwań (szło jak burza ;)). 

I poważnie - przy eL. świrowaliśmy, ale Em. normalnie w okolicach półroczku dostawała części naszego obiadu - gotowane ziemniaki, buraki, marchewka, pietruszka, brokuły, cukinia, dynia, kukurydza. Normalnie przyprawione, ale zaznaczam, że my generalnie w domu nie przesalamy!! I do tego rozpaćkany jakiś zwierz, najczęściej ptak. Albo rybka. Z owoców to mieliśmy szczęście, bo u nas obie baby są późno zimowe - sierpień/wrzesień obfitował w owoce i działkowe i rynkowe. Były więc: jabłka, gruszki, śliwki, maliny, jeżyny, melony, poziomki, banany, brzoskwinie. (Z truskawkami mamy do teraz przeboje z eL. i żeby jej nie było przykro Em. też ich nie pokazujemy...)

W 6/7 miesiącu zaczęliśmy też testować makarony, ryże i kaszy (różne) - jako dodatek do warzyw i mięska. I sosy pomidorowe. Spaghetti przyjęło się od razu, efektów ubocznych poza uporczywymi pomarańczowymi plamami nie stwierdzono ;)

A i tłuszcze! Olej, oliwa, masło - normalka. Nie obficie, ale jak ziemniaki z warzywami były naprawdę oporne i jakieś takieś suche to ze spokojnym sumieniem rozmemlałam je masełkiem. I rosół też miał oka zaraz obok makaronu... No rozumiecie - po domowemu.

Co tam jeszcze... a, przyprawy! Oprócz typowo warzywnych to sól, pieprz, czosnek i papryka. Bez przesady rzecz jasna, ale że smak można było wyczuć. 

I pewnie teraz największe zło według niektórych - słodycze!! A i owszem - były. Nie nie, nie karmiłam dzieci tortem czekoladowym z bitą śmietaną. Natomiast dostawały (po części dla smaku jako dodatek do deseru, po części ku pomocy przy ząbkowaniu): biszkopty, paluszki bez soli, paluchy grube (takie z Biedronki na przykład), chrupki ryżowe, chrupki kukurydziane, kisiele i galaretki.

I jak już jesteśmy przy ząbkowaniu - obie dostawały w tym czasie także całe suche bułki "na zęby", więc chyba mogę śmiało rzec, że i pieczywo sobie skubały.

Najważniejsze jednak jest to, żeby znać umiar. Jak przeczytaliście naraz wszystkie składniki diety moich dzieci możecie się przerazić. Ale one nie dostawały wszystkiego od razu, naraz, jednocześnie!! Jednego dnia tylko obiadek. Drugiego tylko owoc. Potem owoc do kaszki. Potem pół ciasteczka do owocu. Rozumiecie - spróbowały mnóstwa rzeczy ale w rozsądnych odstępach czasu - żeby brzuchole mogły im się przyzwyczaić do nowych wyzwań.

Produkty, które wymieniłam powyżej były (i są) w naszej normalnej diecie. Natomiast zdarzyło mi się nakarmić nasze półroczne dzieci ogórkiem kiszonym, krewetkami, ośmiorniczkami, papryką czy wołowiną. Dostały od tak, dla posmakowania. Nic im nie było. No oprócz wielkiej radochy. Szczególnie przy rzeczonych ogórkach :D :D

Dlaczego moje dzieci jedzą z takim apetytem? Bo jedzą to co my. Bo jedzą z nami. Bo jedzą samodzielnie. Bo jedzą smacznie.

Próbowaliście kiedyś obiadka ze słoiczka? 
A mleka z cycucha?
Ja tak. I o sto razy szybciej poproszę o to mleko niż niedoprawiony, mdły obiadek. Szczególnie gdy mama karmiąca chwilę temu zeżarła kotleta... W panierce!

Współczuję jednak bardzo wszystkim dzieciom (i ich rodzicom), którzy mają alergie mleczne, mączne, jajeczne i w ogóle!! Lepiej nie czytajcie tego, co piszę - wiem że i tak jest Wam trudno. Jest jednak nadzieja, że Wasze dzieci wyrosną z tego tak jak eL. z głupiej marchewki. I będą łasuchami aż miło :)


c.d.n. 

6 komentarzy:

  1. Prawie tak samo robiłam, z tą różnica że od razu wszystko gotowałam, samodzielnie przygotowywałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podziwiam i gratuluję - mi (niestety) czasem brakowało chęci i zapału. Poza tym wiesz jak jest - dorosły może poczekać na obiad (np. będąc w trasie) ale dla takiego bobasa nawet 5 minut to wieczność...! ;) Nie ukrywam - czasem słoiczki ratowały nam życie :P :P

      Usuń
  2. Myślę, że śmiało mogę nazwać Twoje podejście jako zdroworozsądkowe, które w dodatku się sprawdza. Anegdota o pierwszej marchewce Twojej eL. przypomniała mi sytuację, z tym warzywkiem w roli głównej, u mojej Wu.- niemalże identyczną (też wszamała prawie całą zawartość słoiczka). Co prawda, my stosowaliśmy słoiczki, ale też przemycaliśmy- co jakiś czas- trochę "naszego" jedzenia. Kiedy utwierdziliśmy się, że naszej dziewuszce domowe jedzonko jak najbardziej smakuje i doczekaliśmy się pomocy-rozdrabniaczy (ząbków) całkowicie przeszliśmy na owe dania. Oczywiście jeszcze przed tzw. "pierwszym ząbkiem" karmiliśmy dziecię domową zupką i innymi produktami, z którymi wiedzieliśmy, że bez obaw sobie poradzi. I co? I wyszło wszystkim na zdrowie :) Teraz wiem, że moje dziecko poznało już sporo smaków, a gdy smakuje coś nowego to się tego "nie boi" :) Nie jestem zwolenniczką "książkowego" podejścia do karmienia dziecka i z synusiem na pewno też nie będę. Denerwują mnie sytuacje, w których słyszę "tego nie dawaj, bo za szybko", a dlaczego nie? Skoro mojemu dziecku coś smakuje i widzę, że nic mu po tym nie jest to co stoi na przeszkodzie? Wyznaczony "termin" w książce? Pamiętam, gdy moja Wu. miała coś ok. roczku i wybrałyśmy się w odwiedziny do (będącej wówczas w stanie błogosławionym) kuzynki. Wiadomo, jak to przy kawce/ herbatce zawsze znajdzie się coś słodkiego (w tym przypadku były to delicje, które moja córcia do tej pory uwielbia). Nie muszę chyba zaznaczać, że moje dziecię również skosztowało owych słodkości (oczywiście bez przesady z ilością) . Reakcję kuzynki mogę śmiało nazwać krytyką wobec mojego podejścia, gdyż według niej (a może bardziej wg poradników) takiemu małemu dziecku nie daje się słodyczy i ona na pewno będzie tego przestrzegać. Niestety, nie śledziłam diety jej dziecka, więc nie mogę potwierdzić czy dotrzymała słowa. Wiem tylko, że dzięki dawaniu dziecku możliwości skosztowania różnych produktów (w tym także słodyczy) sprawiamy, że pociecha nie rzuci się na rarytasy jak wygłodniałe zwierze. No dobra, nie będę taka nadgorliwa w tym pisaniu, bo to Twój blog :) W każdym razie chciałam tylko wyrazić swoją aprobatę za Twoim podejściem :D Z dużą dozą cierpliwości będę śledzić dalsze Twoje wpisy :* Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po pierwsze - zdobywasz nagrodę za najdłuższy (jak dotąd) komentarz na moim blogu!! Jeszcze nie wiem jaką - może przywiozę coś jadalnego z Chin ;) ;)
      Po drugie - otóż to!! Bardzo mi się spodobało stwierdzenie, żeby dziecko się "nie bało". Dokładnie!! U nas w domu też można czy nawet trzeba wszystkiego spróbować. Nawet w trakcie przygotowywania (surowa cebula, mąka, olej, przyprawy - cokolwiek co nie jest trujące). Uważam, że to bardzo rozwija kubki smakowe i przyzwyczaja dzieci do wielu różnych potraw. A co za tym idzie - do NIE WYBRZYDZANIA przy jakimkolwiek stole :D :D
      I LIKE IT!! :D

      Usuń
    2. Nagroda ?! Fiu, fiu- aż się zarumieniłam :D Postaram się bardziej hamować w pisaniu, choć z drugiej strony to nie moja wina, że jak mnie coś natchnie (np. temat) to nie potrafię się opamiętać:P Swoją drogą potrafisz zmotywować nie tylko do czytania wpisów, ale i komentowania... hihi :D
      P.S. Pięknego zielonego tła można było się spodziewać, niczym znaku rozpoznawczego :), ale za to w ogromnie ogromny szok wprawiła mnie rycina przedstawiająca Twoją rodzinkę... brakuje tam jednego malutkiego, acz jak bardzo odzwierciedlającego szczególiku -> "ŻABY" :D

      Usuń
    3. No właśnie zauważyłam, że po moich żalach i pretensjach co niektórzy się elegancko zmotywowali i w końcu Dzieje Się :D :D :*
      He he, o tych żabach to chyba kiedyś coś napiszę. Jak mnie natchnie, rzecz jasna :P
      I nie ciesz się tak - w Chinach podobno jadają psy. Bądź koty. :D :D :D ;) ;)

      Usuń