Do wyjazdu jeszcze trochę (w sensie trochę dużo), ale już teraz zaczynam przygotowywać się do zmiany kulturowej...
A tak na poważnie - obiad dziś robiłam ja i nikt nie miał wyboru. Był ryż z sosem pseudo-chińskim na słodko-ostro. Obowiązkowo kiełki bambusa, grzybki mung i ananas (choć co do ananasa to nie jestem pewna czy on taki chiński...). No dobra, dodałam kurczaka w curry a nie jakiegoś czworonoga (jeee - teraz się posypią skargi i zażalenia!!). I wcale nikogo nie zmuszałam do jedzenia - Em. aż kopała krzesełko do karmienia, bo tatuś za wolno łyżką machał...! Coś czuję, że akurat żywieniowo to cała nasza rodzinka przetrwałaby Azję z uśmiechem na ustach :)
O ile nie musielibyśmy jeść pałeczkami... I czegoś, co jeszcze oddycha....
Ps. Wcale nie mamy takich brudnych talerzy!! To para bucha, że uch uch!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz