Moje pyskate dziecię nr 1 od tego roku szkolnego chodzi do przedszkola... katolickiego. No cóż, nie uważamy się za bardzo religijną rodzinę, ale:
a) przedszkole jest tuż za rogiem,
b) kadra jest w 99% świecka,
c) mamy tam wtyki (rodzinę i znajomych, he)
i
d) czesne jest naprawdę mini (w porównaniu do innych niepublicznych placówek).
Ten 1% kadry nieświeckiej to samiutka szefowa - siostra dyrektor. I to właśnie z nią eL. ma tzw. religię, na której najczęściej śpiewają wesołe piosenki i opowiadają o aniołkach. Mój mąż generalnie jest przeciwny wpajaniu religii maluchom (pochodzi z BARDZO katolickiego domu, więc swoje doświadczył...), ale dziś się uspokoił.
Nasze boskie dziecię zaczęło nam śpiewać piosenkę z religii. W jej wersji końcówka leciała jakoś tak:
"Jezus ze mną na łodzi jeż"
Tłumaczyłam eL., że chyba "jest", ale ona uparcie twierdziła, że jednak "jeż". A więc pytam się podstępnie:
Ja: A co to jest jeż?
eL: Takie zwierzątko z kolcami.
Ja: Dokładnie! A kto to jest Jezus?
eL: No ten jeż...
Z taką interpretacją religijnych nauczań Ka. może spać spokojnie. Tak myślę ;-)
I z tej właśnie okazji popołudnie spędziliśmy na robieniu śmiesznych lampionów z dyni.
Nie na Halloween, rzecz jasna. Wcale nie ;-)
Przecież są śliczne i wesołe, nie? :-) :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz