Aha - teraz się co niektórzy rozczarują mą skromną (he) osobą. Tak tak, mieliśmy małe Halloween Party!
Tylko proszę mi nie zawracać głowy naszymi polskimi tradycjami, Dziadami i innymi takimi. Osobiście "Dziadów" nie czytałam (choć próbowałam - Bóg mi świadkiem!!) a przez doświadczenie też nie zaznałam "czym to się je". Natomiast amerykańskie Halloween przeżyłam osobiście i to w Ameryce, w bardzo amerykańskim gronie i było świetnie - zabawa na całego, pełna miłych wspomnień i nowych wrażeń. Tak więc odkąd wróciłam do Polski akceptuję powolną adaptację Halloween - nie jako święto (bo też niczego nie świętowaliśmy w USA) ale jako pretekst to świetnej zabawy.
I było dziś wesoło, że ho ho!
A przede wszystkim - bezstresowo.
Bo nie wszyscy wiecie, ale ja uwielbiać urządzać przyjęcia/zabawy, szczególnie tematyczne czy z przebraniami. Pewnie dlatego, że 1) z powołania pracuję z dziećmi, 2) drzemie we mnie artystyczna dusza i 3) nachodziłam się w USA po takich imprezach od ciula i trochę...!
Niestety - no cóż - nie mam dla kogo ich organizować... Jeszcze niedawno myślałam (naiwnie, jak zawsze), że moja (nasza) grupka znajomych (przyjaciół?) lubi, docenia i czeka na kolejne... ale jednak nie. Więc wzięłam się za moje naiwne serce, przemówiłam mu do rozumu i teraz bawię się dla... własnej przyjemności :D Jak ktoś chce przyjść - to się dowie i przyjdzie. Jak ktoś nie chce - nie zawraca mi głowy ściemnianiem, że chce. No i jedzenie się nie zmarnuje ;)
A nasze dzieci... nawet jeśli nie teraz to za jakieś kilka(naście) lat docenią swoje wesołe dzieciństwo z matką latającą na miotle i robiącej mandarynkowe dynie. Z żelkami. Przynajmniej mam taką nadzieję, bo wcale nie było łatwo pociąć te żelki na małe kawałeczki....
I jakby ktoś i tego nie wiedział: "Berlinki polecają się na Halloween!" :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz