środa, 9 marca 2016

Mój drugi raz w PUPie...

Kto nie czytał - proponuję zacząć od:

A kto już czytał, ten wie, że dziś miałam pierwszą rozmowę z pośrednikiem pracy. Mimo że w między czasie znalazłam dorywczą pracę, to żadnej umowy jeszcze nie podpisałam - więc na papierze nadal jestem bezrobotna. I z czystej ciekawości wybrałam się właśnie na tą dzisiejszą rozmowę - lubię kolekcjonować doświadczenia.

Na szczęście nie zaspałyśmy do przedszkola - Em. odpowiednio szybciej wszystkich postawiła na nogi. Także wyszykowałyśmy się, eL. została odstawiona autem do przedszkola (ku wielkiej radości - normalnie zasuwamy nożnie), a z Em. od razu pojechałyśmy do urzędu (co by zdążyć przed jej przedpołudniową drzemką). 

Nastawiłam się na wielkie kolejki i miło się rozczarowałam. Bo i owszem - były - ale akurat nie do naszego "boksu". Em. była trochę mniej szczęśliwa, bo nie dałam jej zbyt długo pobiegać po korytarzach między "boksami" i czekającymi bezrobotnymi. Tak czy owak - czekałyśmy może z 5 minut i już siedziałyśmy przed miłą panią urzędniczką. 

W tym momencie naprawdę zaczynam mieć problemy z pisaniem, bo śmiać mi się chce ogromnie... Ironicznie... 

Nie wiem, czy wiecie, ale bezrobotny na początku swojej kariery z PUPem musi ustalić swój status. 
Są trzy:
1. jestem bezrobotnym, chcę ubezpieczenie i ewentualny zasiłek ale pracy poszukam sobie sam
2. jestem bezrobotnym, chcę być aktywizowany (chodzić do doradcy co tydzień, na rozmowy o pracę, mieć szkolenia i staż)
3. jestem bezrobotnym, chcę pracować ale nie mogę (opieka nad dzieckiem, nad chorym, choroba itp).

Żeby określić swój status trzeba wypełnić z panią urzędniczką średniej długości ankietę. I wtedy program komputerowy przydziela status.

No i się zaczęło. Bo ja ni w ząb nie pasuję do żadnego z tych trzech kryteriów. A dlaczego? A bo ja swoje, a komputer swoje...

Tak więc moje potrzeby - chcę mieć pracę, ale nie na cały etat no bo opiekuję się chorowitym dzieckiem i mam jeszcze jedno przedszkolne. Nie mam zamiaru latać do doradcy co tydzień (no bo po co??) i muszę znać plan mojego tygodnia/miesiąca z dużym wyprzedzeniem (co by móc chodzić na wszystkie nasze lekarskie wizyty), więc wysyłanie mnie na rozmowy o pracę wg ich spontanicznego grafiku mnie nie urządza (tylko choroba zwalnia z nieprzyjścia na rozmowę/spotkanie, z koniecznością zwolnienia lekarskiego). Poza tym jak najbardziej, podjęłabym się jakiegoś kursu czy szkolenia, mogę się nawet przekwalifikować!

Propozycja komputera - nie mogę się opiekować dzieckiem i sobie pracować dorywczo (pół etatu to też praca dorywcza...!). Albo cały etat (bądź staż) albo wcale. Komputer nie ustali mi planu miesięcznego, bo przecież jestem bezrobotna i nie mam innych obowiązków. No bo przecież jak się jest opiekuńczą mamą, to nie powinno się szukać pracy - albo jedno, albo drugie. I oczywiście, szkolenia są - na spawacza, kierowcę ciężarówki, hydraulika bądź operatora wózków widłowych... A już w ogóle poza tym, to z moim doświadczeniem i stażem pracy to komputer nic mi nie jest w stanie zaproponować - za mądra jestem. I nawet jeśli chcę zostać z dzieckiem w domu, to muszę mieć status drugi - no bo hej! Z takimi papierami?!?

Skończyło się więc na tym, że razem z urzędniczką sporo nakłamałyśmy w tej nieszczęsnej ankiecie... Jestem teraz (trochę nielegalnie) w statusie nr 3, a prywatnie mi powiedziano (znowu), że z moimi papierami to w sumie wcale oni mi nie pomogą (na operatora wózków dźwigowych to się mogę przekwalifikować na kursie u mojego taty, he...). 

A mi się już marzyło, że sobie pójdę na jakiś kurs kosmetyczny... Ech... No nic, widocznie tak to nie działa.

I jeszcze jeden wniosek po tej wizycie - mimo ogromnej urzędniczo-medialnej nagonki na dostosowanie warunków WSZYSTKIEGO do komfortu przebywania GDZIEKOLWIEK matki z dzieckiem, PUP nie zaoferował mi niczego! Zero kącika dla dziecka, zero przewijaka (chyba że jakiś niecnie ukryty), zero komfortu. Dobrze, że mnie z tym dzieckiem nie wyproszono.... A naprawdę - nie byłam tam jedyną mamą ze swoją pociechą...

Także totalne dno, jeśli chodzi o pomoc młodej mamie. Czy w ogóle mamie. Ani w danej technicznie chwili, ani w poszukiwaniu pracy. Dno dna, rzekłabym nawet... Zawiodłam się mocno - mimo bardzo uprzejmej i pomocnej urzędniczki. Jednak co ona może? Też jest tylko maleńkim pionkiem (naprawdę była drobna) w tym urzędniczym zamieszaniu. Nic dziwnego, że tyle mam decyduje się na własny, choćby skromny, biznes... 

2 komentarze: