Wszyscy już chyba wiedzą, że mam córę w przedszkolu katolickim.
I że jestem w Radzie Rodziców w tym przedszkolu.
I że naprawdę lubię to przedszkole (powody TU).
Ale niektórzy "katolicy" to mnie normalnie doprowadzają do szewskiej pasji...
Natknęłam się dziś na jedną z mam, która już jakiś czas temu zaszła mi za skórę - głupim gadaniem właśnie. Najbardziej dosadny przykład - proszę bardzo.
Wśród rodziców w naszym KATOLICKIM przedszkolu mamy sporo rozwodników. W ogóle mnie to nie rusza - raz, że to prywatna ich sprawa, dwa, nie z powodu wiary i przekonań wybraliśmy tą placówkę. No ale - wśród tych wszystkich rozwiedzionych rodziców jest jeden tata, z którym mam bliższe, nazwijmy je "służbowe" kontakty. Tata ma trzy córeczki, jest sympatyczny, zadbany i mimo że z trudną sytuacją życiową - bardzo dba i troszczy się o swoje pociechy. A ta sytuacja to faktycznie jest kiepska - jego eks-żona jest ciężko chora psychicznie i mimo miłości (i wiary - jest bardzo praktykującym katolikiem) musiał podjąć decyzję: albo przekonania, albo bezpieczeństwo dzieci...
Nie chcę się zbytnio w temacie rozpisywać, no bo to nie moje życie, a owy tata może nie życzyć sobie referatów na swój temat. Jednak o sprawie dowiedziałam się bezpośrednio od niego - tak jak i mamuśka-dewotka. Ogólnie rzecz biorąc - byliśmy w szerszym gronie i padł temat...
Tak więc tata-rozwodnik opisuję swoją ciężką sytuację (ewidentnie miał doła) ale i radość, że znalazł przyjaciółkę, która pomaga mu z dziewczynkami i którą dziewczynki lubią. Bardzo się z tego cieszył, ale wiecie - miał też wyrzuty sumienia... Opowiadał o swoim dniu codziennym, jak godzi pracę z samotnym rodzicielstwem, jakie problemy ma przez eks-żonę itp.
A nasza mama-dewotka co? Elegancko, z wielkim przekonaniem, zasugerowała mu najlepsze rozwiązanie na życie - koniecznie starać się o rozwód kościelny, żeby przynajmniej być w porządku z Bogiem...
Zabrakło mi słów. W tamtym momencie, bo teraz to już sprawę zdążyłam przemyśleć.
Może nie opisuję tej sytuacji dość emocjonalnie. A może kogoś teraz obrażam (sorry). Ale czy naprawdę to jest lek na całe zło?? Facetowi runął świat. Ledwo wiąże koniec z końcem. Wcale nie planował się rozwodzić. W dodatku nie z "wariatką" (nie moje słowa...). Jednak dla owej mamy nie były ważne dzieci, stan psychiczny i emocjonalny, sytuacja materialna (eks-żona przed rozwodem zdążyła zapożyczyć rodzinę u połowy miasta...). Nie. Najważniejszy był brak rozwodu kościelnego.
I wiecie co - może mnie teraz usuniecie z ulubionych, he - ale naprawdę nie lubię takich ludzi. Owa mama jest jakieś pięć lat młodsza ode mnie... Już widzę, jak za jakieś 40, w berecie i z torbą na kółkach pikietuje pod sławnym Krzyżem...
Próbowałam ją zrozumieć, dać szansę jej tokowi rozumowania. No sorry - naprawdę nie umiem. Ale hm...- może to nie przez moje i jej spojrzenie na wiarę. Może to tak naprawdę zwyczajna niezgodność charakterów...?
Rozumiem powody Twojego zdenerwowania, mamy dewotki omijam z daleka (nie tylko mamy), w ogóle nie lubię fanatyzmów wszelakich!A co do Taty od trzech córeczek mam nadzieję, że poukłada sobie życie:)
OdpowiedzUsuńNiestety niektórzy zatrzymali się w średniowiecznym myśleniu i tego nie zmienimy. Jestem katolikiem ale bez przesady, trzeba zmienić swoje myślenie odpowiednio do aktualnie panujących zasad.
OdpowiedzUsuńAch, cieszę się, że to nie tylko ja mam akurat tak w głowie poukładane... :)
OdpowiedzUsuńZa Tatę też trzymam kciuki, bo dobry chłop z niego. Na jego nieszczęście też (niestety) musi z naszą mamą-dewotką mieć kontakt. Oby mu się cierpliwość nie skończyła... ;) ;) ;)
Ja mam 60 lat i nigdy bym temu Panu tak nie powiedziała.
OdpowiedzUsuńDo czego to doszło żeby były " młode dewoty". To kim ona bedzie, gdy moje lata ja dopadna???
No właśnie... strach się bać!!! A na pierwszy rzut oka ładna, zgrabna i powabna. W ogóle bym ją nie posądzała o takie głębokie przekonania. Gdybyście tylko widziały jej minę, gdy się dowiedziała, że lecę do Chin bez rodziny...! O mały włos się nie przeżegnała... (rzecz jasna to nie dlatego mi działa na nerwy ;))
OdpowiedzUsuń