czwartek, 19 listopada 2015

Sąsiedzki podsłuch krzyczących matek

Lubię czasami sobie obejrzeć Super Nianię - szczególnie tą amerykańską. Raz, że lubię sobie popatrzeć na tamtejsze chałupy - ech..., a dwa, że amerykańskie show'y są jakoś tak inaczej nakręcane. Ale mniejsza o powody.

Wczoraj akurat było o matce, która miała czwórkę dzieci, adoptowanych. Tata był żołnierzem, aktualnie na misji. Naprawdę je kochali i starali się z całych sił (a wiecie, czasami pokazują rodziny, gdy rodzice mają na wszystko wy***ane... niestety). 
No i jedno zdanie tej matki utknęło mi na maksa w głowie:
"Sąsiedzi myślą, że ja cały czas krzyczę na dzieci."

O mamo, skąd ja to znam!!! Czasami też się zastanawiam, czy zaraz nie zapuka do nas ktoś z policji czy jakiegoś specjalnego ośrodka socjalnego. Czy nawet TVN Uwaga (lub inne takie). I powtarzam sobie w głowie - nie krzycz. A potem cholera mnie bierze, bo czasem nie da się nie krzyczeć. Albo inaczej - krzyczą moje dzieci. I są sytuacje gdy nie mogę ich wziąć na kolanko, przytulić, uspokoić i... uciszyć.

Niektórzy powiedzą, że nie ma takich sytuacji... Nie?!?

1. Środek nocy. Em. po chorobie jest rozstrojona na maksa - i przyzwyczaiła się, że na każde jęknięcie jesteśmy przy niej. No bo kto by nie był, skoro już raz wylądowaliśmy na OIOMie...? Ale choroba się skończyła i przywileje też... Trochę to drastyczne, ale poważnie - w nocy się śpi. A nie: je, śpiewa, bawi, robi Indianina, raczkuje, tańczy... Więc od dwóch nocy prowadzę wojnę. Ona się drze, bo nie chce spać, a tym bardziej w łóżeczku. Ja się drę, bo chcę spać, a tym bardziej sama (jak mnie ktoś ciągle kopie, drapie i gramoli się pod moją pachę, to naprawdę nie da się wyspać...). Potem ona się drze, a ja pierdzielę i idę spać do łóżka eL., żeby mieć krzykacza na widoku. W końcu ona pada ze zmęczenia a ja zasypiam z nerwem... I co? Może powinnam brać na ręce, tulić i uspokajać? Co noc?? Aż do osiemnastki??? Sorry - co innego choroba, koszmary, a co innego zwyczajny terror.

2. Ranek. Ubieramy się do przedszkola. Em. siedzi w przedpokoju i się drze, bo a) musi być ubrana, b) musi czekać, a chce już i natychmiast iść. Natomiast eL. się drze, bo nie chce iść wcale. I wcale nie dlatego, że nie lubi. Ale wczoraj na wieczór zwlekała z pójściem spać i nie dość się wyspała (choć szczęściara dostała eksmisję do mojego cieplutkiego i cichego łóżeczka...). I jak tu nie olać sprawy?? Ani się nie rozdwoję (a w sumie roztroję, bo sama też muszę ubrać gacie i umyć zęby...) ani nie ma na to czasu... Przekupstwa też się stosuję - zresztą w wysokiej fazie krzyku nie skutkuje nic a nic... Więc się drą...

I tak bez końca...

Ale najgorsze jest to, że to są tylko takie momenty. Głośne, ale krótkie. 

Natomiast rzadko który sąsiad słyszy (i widzi), naszą wspaniałą relację, pełną śmiechu, wygłupów, mądrych zabaw, przytulasków, ciepłych słów, wyznań miłości i bezgranicznego oddania. Pocieszania, uspokajania, zapewniania... I to trochę boli. 

I bardzo rozumiem tą matkę z Super Niani - czuła się fatalnie! Poświęcała dzieciom mnóstwo czasu, kochała je szczerze i z oddaniem, dzieci były czyściutkie, zadbane, wesołe i lgnęły do niej jak małe kurczaczki. I bardzo też podobało mi się podejście Super Niani, która szczerze uspokajała mamę - że dzieci tak mają. Jedne krzyczą mniej, drugie bardziej. Jedne szybciej się dostosują do reguł (choćby głupie spanie), a inne się buntują ile wlezie. Ale lepiej mieć krzyczący terror w domu teraz, póki są małe. Bo jak urosną, to już będzie przechlapane...

Niestety, dla sąsiadów była tą złą, krzyczącą matką... Smutne, nie?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz