Wybrałyśmy się dziś z eL. na testy alergiczne. W sensie czekałyśmy na nie od czerwca i w końcu się doczekałyśmy - hurra! Poszło nie najgorzej.
Na początku eL. trochę płakała - bardziej ze strachu (napatrzyła się na inne dzieci w poczekalni) niż z bólu, ale jak tylko pani pielęgniarka pozwoliła jej siąść na różowe (!!!) obrotowe (!!!!!) krzesło - wszystko było ok.
Mnie też pokłuto solidnie, ale byłam dzielna - rzecz jasna. Dziś robiliśmy testy na alergeny całoroczne. 18 kłuć.
Dla niewtajemniczonych - wygląda to tak, że ręka zostaje ponumerowana, a obok numerków nakłada się po kropelce różnych alergenów. Następnie delikatnie kłuje się te kropelki, żeby mogła wystąpić jakaś reakcja z ciałem/krwią badanego. Po 15 minut mierzy się odczyn (bąbel i jego rumień) linijką. Wynik podaje się w milimetrach.
I teraz uwaga! Jestem alergikiem z długą historią. U mnie kupuje się chusteczki na kilogramy, mam lekarstwa i krople w każdej torebce i pomieszczeniu, nieraz musiano mnie ratować, bo na przykład spuchłam lub dostałam pęcherzy w oczach (!!).
A dziś coś?? A dziś nic!!! No kompletnie nic!!! Ba!!! Nawet czysta histamina ledwo dała się odczytać - wyszedł mini bąbelek . Ręka swędziała mnie jak szalona - a odczytów prawie zero!!! A już kurze i pleśnie - zero kompletne!! Babka musiała użyć specjalnego szkła powiększającego, żeby czegokolwiek się dopatrzyć...! Szok totalny, bo po każdych większych porządkach muszę iść pod prysznic - inaczej bym się zadrapała na amen.
Cała osłupiała weszłam do gabinetu naszej pani dr, która miała dla mnie dwie wiadomości:
a) dobra - tak się zdarza
b) zła - jestem beznadziejny przypadek (no bo czemu by miało być inaczej...?!)
Memu dzieciu natomiast spuchło pół ręki i wyszło po trochu z każdej grupy. Najgorzej na konie i pleśnie właśnie. I już wiemy czemu kaszle jak gruźlik... Na szczęście okres rozkwitu pleśni i grzybów dobiega końca.
Za tydzień mamy testy na alergeny sezonowe. Jak i tym razem nic nie wyjdzie... idę do psychiatry...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz