Tak. Siedzimy sobie w trzy na chorobowym. Diablęta - bo chore, ja - no bo one chore. Jeszcze jeden dzień nie minął a już mam dość!!!
Płaczą na zmianę, krzyczą razem i wystawiają moją cierpliwość na wielką próbę... Em. jeszcze nie tak źle - tylko ręce mi padają od noszenia (znowu) (zupełnie nie rozumiem, czemu jeszcze nie dorobiłam się mięśni?!?). Za to eL. przechodzi samą siebie!!
Trochę ją rozumiem - w sumie nie jest chora, tylko ma kaszel jak palący gruźlik. Bierze ten nieszczęsny antybiotyk, który ją usypia. A uparta jest i nie chce się zdrzemnąć w dzień. Więc jest marudna (bo unieruchomiona w domu) i płaczliwa (bo senna).
No ale do sedna:
Ka. wrócił z pracy i po przekazaniu zmiany z przyjemnością poinformowałam rodzinę, że idę do wanny (sobie poczytać) na "Kwadrans dla Mamy". I wara mi przeszkadzać, włazić do łazienki, pytać o cokolwiek i przekazywać telefon. Niech się pali i wali - ja muszę odetchnąć!
Jasne...
Tylko puściłam wodę i poszłam po książkę - już eL. stała na posterunku przy wannie.... Wyciągnęłam diablicę zza drzwi, przekazałam ojcu i oznajmiłam, że - uwaga - po raz pierwszy zamierzam użyć zamka w drzwiach.
Co też uczyniłam i rozsiadłam się w wannie. Książka, ciepła woda, relaks.
I diablątko z piekielnym pomysłem: "zgaśmy mamie światło".
Co też uczyniła....
Jutro podejdę do księdza. Może można ponownie je ochrzcić...?!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz